niedziela, 13 września 2009

Ukraińskie postscriptum

Komentarz AndSola do naszego poprzedniego wpisu zainspirował nas do dłuższej odpowiedzi. Pisze więc AndSol:
Można by na pokutę za kolonialną przeszłość nauczyć się ukraińskiego. Znam niewiele osób, które się go ostatnio nauczyły. Tylko jedna z nich jest młoda.

Pewno z tym ukraińskim byłby taki problem, że za bardzo podobny do polskiego. To, wbrew pozorom, wcale nie ułatwia. Część wyjazdu spędziliśmy w towarzystwie Saszy – syna ukraińskiego wspólnika mojego klienta (wiem, to bardzo skomplikowana relacja rodzinna), który skończył prawo na Uniwersytecie Karola i porozumiewał się z nami tak, jak mu było najłatwiej, czyli po czesku. Zaiste słowiańska wieża Babel. Zresztą ukraiński w czystej postaci momentami brzmi jak język „Starej Baśni” – przykładowo „żertwa na chram”.

Dość symptomatyczne były instrukcje rozlepione po lwowskich tramwajach jak „pięknie i poprawnie” komunikować się w różnych wokółtramwajowych sytuacjach (w domyśle bez naleciałości rosyjskich i polskich). Czyli na przykład nie „stojanka” ale „zupinka”. I nie „reszta” ale „zdacza”. Ale już na przykład w Kamieńcu Podolskim, który należał do Polski po raz ostatni w roku 1772, polskiego naucza się razem z angielskim w „koledżach” o profilach turystyczno – biznesowych. Nasza lokalna przewodniczka właśnie takim wyuczonym („bezkorzennym”) polskim władała w stopniu zupełnie zadowalającym.

Mawia się często (i to porównanie jest dość już wytarte), że zachodnia część Ukrainy to taki ukraiński Piemont. Dziwią we Lwowie, nie tylko nas, Polaków, ale także Ukraińców z innych części tego kraju, ulice i pomniki Bandery, Szuchewycza i innych prowydników OUN.

Pisze dalej AndSol:
A warto by było. Powiązania z Ukrainą (oczywiście zupełnie odmienne od dawnych) można stworzyć i dobrze by zrobiły obu stronom.

Powiązania chwilowo są takie, że większość napotkanych Ukraińców, z którymi zamieniliśmy więcej niż pięć zdań dowiadywała się o możliwość zatrudnienia w Polsce albo o zaproszenie do uzyskania wizy. Dzisiejsza złotówka zaś przy hrywnie jest jak dawniejszy dolar przy złotówce. Nolens volens bycie Polakiem (z Polski) jest tam synonimem do bycia nababem. Choć oczywiście miejscowych „Onasisów” tam też nie brakuje.

Widać oczywiście, że kraj się zmienia, w końcu nie mieli wiele późniejszego startu niż my. Z tych strzępów informacji, jakie docierały do nas a dotyczyły funkcjonowania administracji wyłania się jednak obraz zbiurokratyzowanej korupcji (albo skorumpowanej biurokracji). Zwłaszcza miejscowa policja (według miejscowego powiedzenia – jedyne bydło, jakie upasie się na asfalcie) bierze w łapę bez skrępowania i niemal zupełnie otwarcie. Kiedyś jakiś znajomy mojego klienta skręcił pod zakaz i został odłowiony przez mundurowego. Tłumaczył, że nie wiedział (nie widział), że nie ma skrętu z głównej drogi. „Ależ skręt jest, ale płatny” – odparł nie tracąc rezonu policjant.

Mychajło prosił, żeby mnie przepuścić” – to sugestia wziątki przy realnych czy urojonych naruszeniach przepisów drogowych (portret Mychajła Hruszewskiego widnieje na banknotach 50 hrywnowych). Razu pewnego tekst zadziałał i bez załącznika – jakiś Michajłow okazał się być lokalnym naczelnikiem policji. Poważniejsze sprawy załatwia Taras (Szewczenko, ten ze stuhrywnówki).

Smutną zaś jest historia naszego przewodnika po Cmentarzu Łyczakowskim, młodego chłopaka, na którego czeka miejsce na Uniwersytecie Jagiellońskim i stypendium ufundowane przez Stowarzyszenie Wspólnota Polska, ale najpierw musi nazbierać na łapówkę, bez której nie uzyska paszportu. Paszport normalną drogą nie będzie wydany, bo jakieś tam zamieszanie istnieje z brakiem meldunku. Tutaj już ani Mychajło ani Taras nie pomogą, chyba że w grubym pliku.

Idealistyczne wizje AndSola tworzenia nowych powiązań realizuje na razie ów mój klient, którego odwiedziny były pretekstem do całej eskapady. Rzekłbym orka na ugorze – gdyby nie to, że swoje ukraińskie hektary uprawia nie dość, że bezorkowo to ekologicznie (stąd to zdjęcie plantacji amarantu). Uprawa ekologiczna (bez pestycydów i nawozów sztucznych, udokumentowana na lata wstecz) jest o tyle łatwa, że setki tysięcy hektarów na Ukrainie leżą od kilkunastu lat odłogiem, porastając wysokimi na chłopa chwastami i młodym lasem. Tego się z dróg nie widzi wcale, albowiem towarzysz Stalin w swej przenikliwej mądrości polecił obsadzać szosy gęstymi szpalerami drzew aby wróg nie zauważył na jakich uprawach biją aktualnie rekordy wydajności kołchoźnicy.

I jeszcze AndSol:
Tia... gdzieś w tamtych stronach był nawet biskup o moim nazwisku. Oczywiście nie jestem jego bezpośrednim potomkiem, chcę tylko powiedzieć, że tam też jest część moich korzeni.

Nawet dość podobny, zwłaszcza na tym zdjęciu po prawej.