sobota, 19 grudnia 2015

Kradzież w charkowskim banku

Fascynująca lektura - “Z tajników carskiej policji” Arkadija Francewicza Koško (Wydawnictwo ‘Rój’, Warszawa 1926).
Kradzież w Charkowskim banku.
Afera ta wbiła mi się specjalnie w pamięć, zapewne też i dlatego, że była ona ukoronowaniem mojej długoletniej służby (było to przed samą rewolucją). Pamiętam ją też dlatego, że suma zrabowana w banku była tak duża, że w historii bankowości nie zanotowano przedtem nigdy równie wielkiej kradzieży. […]
Wszystkie cechy kradzieży przemawiały za tem, że w tym wypadku działali t. zw. “Warszawscy” złodzieje. Ten gatunek złodziei odbiegał daleko od szablonu naszych niezdarnych rosyjskich złodziejaszków. Złodzieje “warszawscy” byli to dżentelmeni doskonale zwykle ubierający się, żyjący na wielką skalę i uznający tylko pierwszorzędne hotele i restauracje. Wybierając sobie obiekt kradzieży, nigdy nie łaszczą się na drobne zyski. Są uparci, wytrwali i nad podziw cierpliwi. Zawsze uzbrojeni. Pojmani - nigdy nie negują swej winy, spokojnie opowiadają wszystko, ale wspólników nigdy nie sypią. […] 

Rzecz jasna, intuicja naszego dzielnego policmajstra nie zawodzi: sprawcami włamania są panowie Groszek, Majewski i Kwiatkowski. Po stronie prawa działają także nasi rodacy: Linder, Marszałek i Kurnatowski. Ten ostatni za swój udział w rozwiązaniu zagadki otrzymuje order Włodzimierza czwartego stopnia, Linder - awans poza kolejką, a Marszałek musi zadowolić się nagrodą pieniężną.

W tekście kilkukrotnie pojawia się słowo “lichacz” (pierwszy raz korektor poprawił bez sensu na lichwiarz, ale potem zostawił). Kimże jest ów lichacz? Извозчик с щегольским экипажем на хорошей лошади (устар.) - znaczy, wbrew skojarzeniom fonetycznym, woźnicą eleganckiego powozu, zaprzężonego w niezłego konia. Taki rusycyzm - efemeryda.