sobota, 12 lipca 2008

Goło, niewesoło

Okropnie nie lubię wypowiadać się na tematy „aktualne” i „bieżące”, przede wszystkim dlatego, że mało co na świecie ma krótszy termin przydatności do spożycia. Wczorajsze sensacje, którymi ekscytował się świat pojutrze nic nikomu nie mówią. Pomysł, aby w ogóle napisać coś o burzy wywołanej publikacją w Australii aktu sześcioletniej Olympii Nelson wziął się stąd, że po pierwsze głos w tej sprawie zabrały dwie osoby, które szanuję i znam nie tylko wirtualnie, a po drugie temat aż tak „bieżący” nie jest.

Dwa lata temu, po powrocie z wakacji w USA, wypowiadaliśmy się na temat tamtejszych obyczajów plażowych. Ku naszemu zdziwieniu, na amerykańskich plażach obowiązywał – jedno lub dwuczęściowy - strój zakrywający biust, również dla „kobiet”, które wyglądały na około dwa lata życia. Ta dziwna ochrona moralności publicznej przed widokiem piersi, które do pokwitania mają przed sobą co najmniej pełną dekadę nałożyła mi się na dawne wspomnienie wizyty u moich krewnych w stanie Nowy Jork. Dwadzieścia lat temu z okładem mój – wówczas mniej więcej roczny – kuzyn beztrosko baraszkował na golasa po trawie na tyłach domu w willowym miasteczku dla średniej klasy średniej. Było lato (jak to w USA, gorące), był plastikowy basenik na trawie, ja (lat 8), kuzynka (lat 6) i nasze dwie matki – po prostu wakacyjna sielanka. Panie piły na tarasie zimne soczki o nieznanych w ludowej ojczyźnie smakach i robiły rozczulające zdjęcia gołego Petera do rodzinnego albumu (a zwłaszcza celem pokazania ich po powrocie z wakacji pozostałej w Polsce babci). Podobne zdjęcia, na których, na przykład, Ania i Peter (nazwiska przezornie nie podam) odbywali wspólną kąpiel w nowej wannie – rzecz jasna również bez odzieży – przychodziły do nas w większości listów od stryja.

Wtedy, lata temu, już można było zauważyć na horyzoncie pierwsze obłoczki nadciągającej burzy. Otóż pewnego dnia do ogrodu stryja i cioci wpadła sąsiadka, która przez kuchenne okno zobaczyła sceny gorszące, czyli owego gołego roczniaka na trawniku przy tarasie. I moja ciotka, z budzącą szacunek bezceremonialnością, odesłała wtedy lokalną L’Opinion Publique do wszystkich diabłów. Dzisiaj, obawiam się, sąsiadka wróciłaby w asyście policji. Bo mamy systemy ochrony wszystkich przed wszystkimi, wojnę z terroryzmem, wartości rodzinne itp. Mamy wyspecjalizowane instytucje, których jedynym sensem istnienia jest likwidowanie strachu przed własnym sąsiadem, pracownikiem, pracodawcą, członkiem rodziny. Strachu, który wzbudzają inne instytucje, rozpowszechniające obrazy zbrodni i zwyrodnienia czyhające ponoć na każdym kroku.

Kiedyś gołe dziecko było po prostu gołym dzieckiem. Wystarczy wspomnieć te niezliczone dziewiętnastowieczne pocztówki (w tym bożonarodzeniowe), te zdjęcia na niedźwiedziej skórze, które można było napotkać w niemal każdym rodzinnym albumie. Dziecięca nagość oznaczała jedno – niewinność. Niewinność odnoszącą się symbolicznie do doświadczeń widza wspominającego własne dzieciństwo, lub też widza jako rodzica, patrzącego z mieszaniną czułości i nostalgii na niewinność własnych dzieci.

Nie przeczę, że pornografia istniała (w tym dziecięca) – postać bardzo nieletniej prostytutki figuruje chociażby na osiemnastowiecznym obrazie Williama Hogartha „Marriage a la Mode, część 3” (1743-45). Może najbardziej szokujące jest w nim to, że wiekiem stręczonej bogatemu libertynowi dziewczynki nikt się nie przejmuje. Sto lat później (1885) dziennikarskie śledztwo prowadzone przez Williama Thomasa Steada wykazało, że w Londynie wciąż za parę funtów można kupić nieletnią dziewicę. Ale nikt nie zakładał, że zboczeniec jest wszechobecny; że czai się na każdym kroku (jak jego inne współczesne wcielenia: złodziej i podkładający bomby terrorysta) aby najpierw podniecić się każdym, najbardziej niewinnym widokiem dziecięcego ciała, a potem, pod wpływem tych obrazów, dokonywać gwałtów, a kto wie czy i nie mordów, na niewiniątkach.

Tabu dziecięcego ciała jest częścią szerszego zjawiska we współczesnej kulturze. Nie chodzi mi nawet o zakłamanie i dwulicowość społeczeństwa, które z jednej strony promuje wybory „małych miss” a z drugiej cenzuruje tę samą sztucznie rozbudzaną na potrzeby komercji erotyzację dziecięcego ciała. Chodzi o przekonanie przeciętnego obywatela, że na każdym kroku jemu i jego bliskim grozi śmiertelne niebezpieczeństwo w postaci Obcego, przed którym chronić go będzie dobre i opiekuńcze państwo, drobnym druczkiem dodając, że za cenę rosnących podatków i malejących swobód obywatelskich.

Nie wiem, na ile obrazy będące sztuką czy pograniczem sztuki (a tym jest chyba kicz, czyli styl charakteryzujący inkryminowane zdjęcie Olympii) są w stanie rzeczywiście pobudzić kogokolwiek do popełnienia przestępstwa. Myślę, że jeśli tak by było, potencjalny zapalnik dla umysłu dewianta mogłoby stanowić cokolwiek, również susząca się na sznurze przed domem bielizna. Pomimo pewnego doświadczenia z akademicką historią sztuki nie zamierzam popierać swoich wypowiedzi tytułami naukowymi (więc nikt mi nie zarzuci, że się z nimi obnoszę). Podsumowując, powiem jeszcze jedno. Sam problem nie jest nowy – vide kontrowersje wokół zdjęć Lewisa Carolla, na których zresztą wzorowane jest zdjęcie Olympii. Ogarniająca świat coraz szerszym kręgiem psychoza jest.

Dorota Babilas

wtorek, 1 lipca 2008

Czytanki na wakacje

Przy jakiejś tam okazji innej wyraziłem pogląd, ba, głęboką wiarę, że wielcy mistrzowie pióra wczesnego internetu gdzieś w otchłaniach cyberprzestrzeni wśród elektronów się przechadzają, na blogi i fora czasem spoglądają i - z rzadka - jakieś drobne cuda czynią. Wiara moja widocznie głęboką jest, bo - przyznam się, choć to przeżycie bardzo intymne i transcendentne - ukazał mi się kiedyś Piotr Filipski. Jak żywy był. Tylko taki jakiś smutny trochę.

Jak wiec widać, w wierze swojej umocniony zostałem. Ale ja w zasadzie nie o sobie chciałem dzisiaj. Tylko o ściepie. Ściepie z czasów prehistorii. Ściepa -naście lat temu to była pierwsza polska grupa usenetowa, dziś, podobnie jak bliźniacza Poland-L tylko już karykatura samej siebie.

Pierwsze dni lipca 1993 bogate były w dziwne znaki na niebie, ziemi i ekranach komputerów. Świeżo objawionemu na ściepie Edwinowi Jampolskiemu objawiło się przykazanie. Całkiem nowe. Jedenaste. Edwin (podówczas nadający z RPA) wyraził się skrajnie niechętnie o zjawisku emigracji - taka ściepowa prakontradykcja (my tam wsie emigranty byli, sieć krajowa dopiero raczkowała). Ponieważ Edwin, u samego zarania dyskusji, nadał jej charakteru teozoficznego, Piotr Filipski usłużnie dostarczył kilku religijnej natury dowodów na słuszność emigracji:

DOWÓD Z BIBLII I
Nie mam w domu Biblii ale jako specjalista od mnożarek wiem, że Pan Bóg nakazał w Księdze Rodzaju: "Idźcie i rozmnażajcie się." Jest to oczywisty NAKAZ EMIGRACJI, Pan Bóg by nie nakazał rozmnażania się w nieskończoność i potem życia i umierania jak szczury w klatce.

DOWÓD Z BIBLII II

Pan Bóg pokarał rodzaj ludzki podziałem na narody i języki z okazji pychy wykazanej budowa wiezy Babel. Tak jak odpokutowujemy (?) grzech pierworodny przez chrzest i życie pobożne, tak odpokutowujemy podział "babelski" przez EMIGRACJĘ, nauki języków obcych, i małżeństwa mieszane.

DOWÓD Z NIEZBADANYCH WYROKÓW BOSKICH
Gdyby Pan Bóg nie chciał abym wyemigrował i dobrze mi sie powodziło za granica, to by mi nie pozwolił. Im lepiej zarabiam, im większe zdobywam uznanie ludzkie za granica, tym lepszy to dowód ze moja EMIGRACJA jest nakazem Boskim. Nakazowi temu nie wolno się opierać.

DOWÓD Z JANA PAWŁA II
Znany krakowski filozof, ks. Karol Wojtyła, zdegustowany osiągnięciami socjalizmu, które właśnie zaszczytowały wysłaniem majora Hermaszewskiego w Kosmos, postanowił
ubiegać się o kierownicze stanowisko w ogromnym koncernie międzynarodowym. Pan Bóg poparł tę decyzję, która wymagała EMIGRACJI, i pozwolił mu wygrać silnie obsadzony konkurs. Resztę swego życia Jan Paweł II spędzi w pałacach Watykanu i już nigdy do Kraju na stałe nie wróci. Wiem z pewnego źródła, że Pan Bóg kocha mnie równie mocno jak JP II, i popiera moją decyzję o emigracji równie mocno jak jego.



I dalej, po kilku dniach, Pan Piotr dodał:


Jakoś nikt nie chce dodać do mojej listy dowodów ze EMIGRACJA ważna jest dla dobra OJCZYZNY. Proszę więc bardzo, EMIGRACJI korzystnej dla KRAJU przypadek szczególny.

DOWÓD z KGB czyli EMIGRANT DLA DOBRA I NIEPODLEGŁOŚCI OJCZYZNY W POCIE CZOŁA PRACUJE
Młody Feliks Dzierżyński niewielkie odnosił sukcesy jako polityk krajowej partii opozycyjnej. Gdy więc zachęcony został przez aktualny rząd do EMIGRACJI na Daleką Północ postanowił zmienić zawód i podjął pracę w przemyśle leśnym. Niestety,
z braku doświadczenia industrialnego, także bez zdecydowanych sukcesów. Zamiast jednak narzekać i biadolić, zamiast z podwiniętym ogonem uciekać z niczym do Kraju, Feliks bogatszy o doświadczenia organizacyjne w przemyśle, wrócił w swej przybranej ojczyźnie do pierwszej "miłości," polityki. I tym razem z ogromnym sukcesem; zostaje członkiem rządu. I jako minister zakłada organizację o wadze tak nadzwyczajnej ze nazwano ja Nadzwyczajką.

Mądrze obmyślona organizacja rozwija się, dzięki organizacyjnym talentom Feliksa, ponad wszelkie oczekiwania. Z punktu widzenia Starego Kraju nie sposób nie nadmienić faktu, że wyeliminowała ona wielu potencjalnych wrogów Polski, a Trockiego i Tuchaczewskiego, uczestników na nią napaści z 20-go roku, surowo ukarała. Rozkwit i owocna działalność założonej przez Feliksa Nadzwyczjki był jednym z głównych motorów powstania przyjaznych Polsce Państw Niepodległych, Ukrainy i Białorusi [sic! - tekst z 1993, dziś pewno trzeba by Litwą się posiłkować], po raz pierwszy skracając nasza granice z odwiecznym wrogiem, Rusią, do minimum. Żelazny Feliks miał wielu niechętnych wśród Rodaków, jak to zawsze bywa w przypadku gdy EMIGRANT odnosi sukcesy ponad wszelkie oczekiwania. Jednak dalekowzroczni wdzięczni Rodacy zawsze o nim pamiętali i w chwilach szczególnie ważnych i napiętych dla Kraju zbierali się pod jego pomnikiem, aby myśli i uczucia swoje dzielić, i przy okazji pomnik ten odnowić. Dla podkreślenia patriotyzmu tego zgromadzenia malowano najważniejsze części pomnika, ręce w szczególności, na piękny i bliski sercu każdego Polaka kolor amarantowo-czerwony. Z zadowoleniem, z głębokim zadowoleniem, trzeba dodać że obecnie pomnik Feliksa przechodzi kolejna głęboką restorację.

Dumając nad dziełem Wielkiego Feliksa nie sposób nie pomyśleć z drżeniem serca co by sie stało gdyby Feliks, wraz z innym wielkim EMIGRANTEM i przyjacielem, Julianem Marchlewskim, do Kraju Starego wrócił. Tak jak go zachęcali i przyzywali ludzie małego serca EMIGRACJI niechętni.



Ponieważ Edwin (jak to Edwin zwykle) nadal obstawał uparcie przy swoim zdaniu, Pan Piotr dostarczył dowodu ostatecznego:

Kiedy sie już wyjaśniło, ze mieliśmy do czynienia z objawieniem, mogę zakończyć moje DOWODY fajerwerkiem z wodotryskiem. Oto przykład emigranta który w OJCZYŹNIE by tylko niszczył w ogromnych ilościach skarb narodowy LAS POLSKI, do niczego dobrego się nie przyczyniając. Tak więc poniżej kolejny dowód na korzyści EMIGRACJI.

DOWÓD Z BOMBY WODOROWEJ czyli LENIWY EMIGRANT NA PALCACH LICZY, KAWĘ PIJE, W KARTY GRA, BOMBĘ WODOROWĄ ODPALA

Młody Stanisław Marcin Ulam zamiast spełnić prośby rodziny i dla dobra Ojczyzny na lekarza, adwokata lub bankiera sie kształcić, na Kresy Polski, do Lwowa ucieka, aby liczeniem na palcach się zająć. Wraz z grupą sobie podobnych leserów dnie cale zamiast w szkole w Kawiarni Szkockiej spędza, kawę z koniakiem pije, gdzie wspólnie tylko tylko jeden zeszyt prowadzą, bezczelnie "Ksiegą" Szkocką nazywany.

Nie mogąc znaleźć posady która by pensje bez pracy płaciła, zwabiony mirażem ulic złotem brukowanych, do Ameryki EMIGRUJE. Dowiedziawszy się, że w Starym Kraju tylko praca uczyni go wolnym, myśl o powrocie porzuca. Do firmy budowlanej się zaciąga, która od rządu pieniądze wyłudza, aby "Drugi Manhattan" na bezwodnej pustyni Nowego Meksyku zbudować. Zwyczajów swoich nie zmienia, kielni się nie ima, innych demoralizuje, z węgierskim komputerowcem Johnnym von Neumanem hazardem się zajmuje. Przyłapany na grze w karty, przed przełożonym się wyłgiwa, że "Metodę Monte Carlo" właśnie wynalazł i z Johnnym ją probują w oko czyli Black Jacka grając.

Z dala, z zawiścią, sukcesy Kraju śledzi, i gdy wyniki Planu Trzyletniego oznajmiono, sprzymierza się z węgierskim aktorem Tellerem, który wraz z Obim Ben Kenobim w Wojnach Gwiezdnych wystąpił, i SPOSÓB NA ODPALENIE BOMBY WODOROWEJ wymyśla, aby Stare Miasto Warszawy, nowo wybudowane według obrazów włoskiego EMIGRANTA Kanalii, z powierzchni ziemi zmieść.

Oskarżony o zdradę Ojczyzny, wyłgać sie probuje, że w głos Narodu się wsłuchał, Narodu który jakoby do Nieba prośby wznosił: "Truman, Truman spuść ta bania, bo jest nie do wytrzymania.", "Jedna bomba atomowa i wrócimy znów do Lwowa."

O czym ze smutkiem Wam przypomina
PeterF
przed emigracją: adiunkt polski zwyczajny, szary
po emigracji: uczony kanadyjski polskiego pochodzenia
niby to samo, ale jakże inaczej brzmi.



Co z radością zacytował
MB