środa, 25 lutego 2009

Prosto z mostu

Tekst powstawał w zamiarze komentarza do wpisu na blogu AndSola, jednak urodził się za długi, więc aby nie zabierać miejsca umieszczam go tutaj.
----------------------------------------------------------------------

Problem, jaki mam z "Prosto z mostu" jest dokładnie tej samej natury o której wspomniał Telemach. Antysemityzm współczesny gdzieś się tam kryje po kruchtach, w których wyłożone są pisemka Bubla, wśród Farfałów i innych Wierzejskich (którzy wstydliwie się odcinają od własnych korzeni, gdy tylko na jakiś świecznik, nawet improwizowany trafią), na falach radiomaryjnych, wśród elukubracji profesorów Nowaka i Bendera, na stronkach internetowych Wiechowskiego, wśród list nieprawdziwych Polaków. Gdzieś z boku, gdzieś wstydliwie schowany, zamieciony pod dywan.

"Prosto z mostu" natomiast było... mainstreamem. W podtytule "Tygodnik literacko - społeczny". Wśród publikujących Miciński, Parnicki, Iłłakowiczówna. O muzyce pisał Konstanty Regamey. Jeśli szukać przedwojennych wierszy Gałczyńskiego - znajdzie się je w "Prosto z mostu" właśnie.

Toutes proportions gardees to mniej więcej tak, jakby Szymborska, Barańczak i Tokarczuk weszli w skład redakcji jakiegoś pisemka, które zajmowało by się egzegezą "Protokołów mędrców Syjonu" a w części 'Porady Kulinarne' skupiało na demaskowaniu składników macy.

Przesadzam? Niekoniecznie. Popatrzmy na jeden jedyny numer, ten który zawiera tekst przytoczony przez AndSola. Jakie inne smaczki tam się kryją, jakie aromaty i dekokty?

Strona pierwsza. Redaktor naczelny omawia książkę Nowaczyńskiego o Chopinie. Dwie szpalty wytrzymał, ale w trzeciej już nie mógł: "w kraju, którego miasta opanowali ruchliwi Żydzi (...) jakże zachować własną linię, jakże się nie dać zbić z tropu (...) jakże nie cierpiąc instynktownie Żydów wybrnąć z sytuacji, że jednak oni właśnie zapełniają sale koncertowe, popierają i narzucają się na mecenasów?"

Dalej strona pierwsza. Dział "W kraju i na świecie", rubryka "Budżet w Sejmie": "Przy dyskusji nad budżetem Ministerstwa Przemysłu i Handlu niemałą sensację wywołał okazały komplet garbatonosych urzędników towarzyszących ministrowi. Wiadomo powszechnie, że jest to jedno z najbardziej zażydzonych ministerstw. Nie sądzono jednak, aby było już tak źle, że nawet do wystąpień zewnętrznych nie można dobrać grona o wyglądzie aryjskim".

Strona druga. Duży tekst Kazimierza Wyrzykowskiego o "Faraonie" Prusa. Oczywiście o Żydach też jest, w kontekście "emigracji z Egiptu", ale bez nawiązań współczesnych. Punkt dla redakcji.

Strona trzecia. Wspomnienie o pobycie Romana Dmowskiego w Mitawie. Znowu nic, nawet wzmianka, że autorce "Hirszfeld wydał się bliski". Kolejny punkt. Ale za to niżej Gałczyński, martyrologicznie:
"Miała matka trzech synów
dwóch mądrych nie frajerów
a trzeci, co był głupi,
wszedł do Oeneru.
I zaraz siedział tydzień,
z niedzieli do niedzieli,
a bracia znakomicie
w 'Zodiaku' siedzieli.
Poprawia matka wałek,
on wraca w poniedziałek,
przewraca się na stolik,
całość go boboli -
Spłakało się matczysko,
oj, starą głową kiwa
- Poco to, Leoś, wszystko,
Straszny z ciebie dziwak
- Potrzebne toto komu,
Ta Polska, niech ją gryzą,
ty spróbuj, może homo
się zseksualizuj
- Na żydów podaj składkę,
Bormana nie obrażaj
ty swoją starą matkę
na wstyd nie narażaj"
.
Bardzo stylowe, w konwencji "żydy - pedały". Zdecydowanie ocalić od zapomnienia.

Strona czwarta. Dział "Tydzień kulturalny". Przygoda Karola Irzykowskiego w Poznaniu, który w Pałacu Działyńskich wygłosił prelekcję o współczesnej dramaturgii w Polsce. W dyskusji, która się wywiązała, niejaki Antoni Chocieszyński, podpułkownik w stanie spoczynku, sekretarz generalny Związku Polskiego zauważył "iż przyczyną zła jest zatracenie przez dramaturgię naszą ideologii polskiej i zejście na manowce żydowskiego szmoncesu. Jako zaś ilustrację rozdroża, na którym znajduje się twórczość literacka w Polsce, przytoczył p. Chocieszyński fakt złożenia przez prelegenta (...) ofiary na uchodźców żydowskich, gdy równocześnie polskie dzieci na Polesiu puchną z głodu". Pan Chocieszyński rozesłał również do gazet ("przypominając w końcu opinii polskiej") pełną listę renegatów, którzy, jak pisał Gałczyński "na żydów podali składkę" pomimo opuchnięć narodowych tu i ówdzie (między innymi Jerzy Andrzejewski, Józef i Maria Czapscy, Józef Czechowicz, Maria Kuncewiczowa, Zofia Nałkowska, Adolf Rudnicki).

Dalej strona czwarta - lista widocznie jest niekompletna, bo redakcja podaje drugą, dodatkową, z komentarzem, że zawiera nazwiska drugorzędne (wśród nich znalazłem St. I. Witkiewicza), pochylając się nad jednym, Aleksandra Zelwerowicza, dyrektora Teatru Narodowego, opatrując je następującym komentarzem: "Teraz rozumiemy już dlaczego tak a nie inaczej wygląda repertuar tych teatrów (...) który miał służyć polskiej twórczości literackiej, a służy żydowskiej farsie".

Wciąż "Tydzień kulturalny". Redakcja omawia memoriał muzyków orkiestry Filharmonii Warszawskiej takimi pełnymi ciepła i empatii słowami "pomoc orkiestrze Filharmonii niewątpliwie się należy - ale chyba dopiero wtedy, gdy składać się ona będzie z muzyków umiejących pisać po polsku, bo ten nalewkowy styl, jakim zredagowany jest memoriał, nikogo nie może wprowadzić w błąd".

Dalej czwarta strona, w kontekście budżetu Ministerstwa Oświaty mowa o powołaniu uniwersyteckich katedr antropologii. I nawet wiadomo, czym owe katedry miałyby się zajmować: "Jednym przeto z postulatów od dawna głoszonych przez polską antropologię jest zniesienie koedukacji, zarówno w odniesieniu do mieszanych szkół męsko - żeńskich jak również - polsko żydowskich". W skrócie chodzi o to, że żydowska młodzież jest jakoby "zdolniejsza" od nieżydowskiej. Jak nie będzie miała od kogo, to nie będzie.

Strona piąta. "Pogromowe drobiazgi" Louisa Ferdinanda Coline w tłumaczeniu Michała Małka. Tutaj już wprost, tak jak tytuł obiecuje, bez niedomówień, o "żydowskim guanie", o "żydowskiej fetornej tandecie" i o tym, że "Żyd tak chroni się od prawdy, jak wąż od mangusty". O "chochołach kokaino - literackich kręcących się w żydowskich pissuarach", i o tym, że "obrzezane żydy kastrują Aria z jego naturalnego uczuciowego rytmu". Mimo, że nie ma jeszcze katedr antropologii autor dzieli się z czytelnikiem przepotwornym odkryciem: "Żyd to murzyn, rasy semickiej nie ma, rasa semicka to wymysł masona. Żyd to produkt skrzyżowania negrów z barbaro - azjatami", którego "niższość biologiczna w naszym klimacie jest oczywista". Autor śmiało zmaga się również z wszechświatowym żydostwem na polu krytyki literackiej - i Chesterton i Faulkner i Dos Passos to oczywiście wszystko Żydzi.

I na tejże stronie piątej, pod tym rynsztokiem, wetknięta reklama "Zakładu Krawiectwa Dziecinnego" i recenzja z koncertu filharmonicznego pióra Regameya. Grali, jak należy domniemywać i jak czytelnika uświadomiono na poprzedniej stronie, ci co po polsku nie potrafią pisać bez akcentu z Nalewek.

Na stronie szóstej opisany przez AndSola artykuł, obok inny, o szkolnictwie na Podhalu - tam o Żydach nic a nic (racje mieli Niemcy z tym Goralenvolkiem, może czytali "Prosto z mostu"). Strona siódma - recenzje filmowe, teatralne, omówienia wystaw. Znów nic o Żydach - czyżby jednak nie było aż tak źle w tej kulturze?

Strona ósma. Cytowany kilka dni temu przez AndSola Karol Zbyszewski omawia postać margrabiego Wielopolskiego. Z wszystkich rzeczy złych, najgorsze to, że "lubił Żydów, zrównał ich zupełnie w prawach z resztą obywateli; jedyne to z jego działalności, co przetrwało". Oprócz tego rysunek satyryczny (!?) o "sejmowych interpelacjach w kwestii żydowskiej". Omówienie premier w teatrach krakowskich i wileńskich, znów całkiem bez Żydów.

Po co ja to wszystko? Otóż niech sobie współczesny czytelnik wyobrazi jakiś współczesny tygodnik głównego nurtu ("Polityka", "Wprost", "Przekrój", cokolwiek z tej półki), który by poświęcał tyle energii, miejsca, czasu i zachodu jednej obsesji (nie musi być żydowska). Współczesny czytelnik, mimo sporej imaginacji, będzie miał spory kłopot. I to mnie w tym wszystkim najbardziej cieszy.