sobota, 2 stycznia 2016

Stare przygody pana Trelkovskiego?

Moje ostatnie mieszkanie też mnie nie zadowoliło. Zrazu zdawało się, że to przed czem uciekłem z dawnego, tutaj wykluczone bezwarunkowo, że bezpiecznym będę przed czemś nieznanem, które zmusiło do opuszczenia przedostatniej siedziby. Lecz kilka dni spędzonych w tym świeżo wynajętym pokoju przekonało, że nowe schronisko jeszcze gorsze od poprzedniego, gdyż pewne niepokojące cechy, jakie zraziły mię do tamtego, tu zaczęły występować w silniejszej, mocniej podkreślonej formie. Po tygodniowym pobycie w nowym lokalu doszedłem do przykrego wniosku, że wpadłem w matnię stokroć zawilszą od dawnej, że niemiły nastrój, jaki wypłoszył mię z byłego mieszkania, powtarza się znów i to w spotęgowanej znacznie mierze. 
Uświadomiwszy sobie ten niezbyt ponętny na przyszłość stan rzeczy, począłem w pierwszej chwili dopatrywać się przyczyny w samym sobie. Może pomieszkanie nie ma z tem nic wspólnego? Może to ja sam przywlokłem ze sobą przykry ton, z którego immanentności nie zdając sobie jasno sprawy, usiłuję zrzucić go na otoczenie i przypatrując się mu jako czemuś poza mną, w ten nieszczery sposób staram się zamaskować własną słabość? 
Lecz przypuszczeniu temu stanęło na przeszkodzie pełne poczucie wewnętrznej pogody ducha, jaką tchnęło w tym czasie całe moje jestestwo i wyjątkowo pomyślny stan zdrowia. Niebawem wpadłem na inną hipotezę, która wnet zmieniła się w pewność stwierdzaną codziennem doświadczeniem. 
Oto wiedziony trafnym przeczuciem, zasięgnąłem informacji, co do ostatniego lokatora, który bezpośrednio przedemną zajmował pokój, Jakież było me zdumienie, gdy wymieniono nazwisko Łańcuty. Był to ten sam człowiek, po którym wynająłem i poprzednie mieszkanie. Jakiś dziwny zbieg okoliczności kazał mi być dwukrotnie jego następcą. Poza tem nic mnie z nim bliższego nie łączyło, nie wiedziałem nawet, kim jest i jak wygląda. 
W ogóle nie było można dowiedzieć się o nim nic pozytywniejszego nad to, że nazywał się Kazimierz Łańcuta i mieszkał tu parę miesięcy. Na zapytanie, jak dawno temu i dokąd się wyprowadził, odźwierny bąknął mi jakąś nieokreśloną odpowiedź, widocznie nie mając najmniejszej ochoty zapuszczać się w dokładniejsze objaśnienia. [...] 
W każdym razie podobieństwo nastrojowe obu mieszkań, tak dziwnie schodzące się z tożsamością przedostatniego lokatora dużo dawało do myślenia. Z biegiem czasu nabrałem przekonania, iż dusza, że się tak wyrażę, obu pokoi nasiąkła jaźnią Łańcuty. 

(Stefan Grabiński, fragment opowiadania "Szary pokój" z tomu "Szalony pątnik", Kraków 1920)