poniedziałek, 5 stycznia 2009

Zapiski z szoku chlorofilowego (część siódma - Sapori di Sicilia)

W Erice (znanym przez wiele stuleci pod normańską nazwą Monte San Guiliano), do którego jedzie się przez kilkanaście kilometrów pod górę, gęsto wykręcając serpentyny, znajduje się, jak ktoś policzył, sześćdziesiąt kościołów. Tutejszy zamek zbudowany jest na ruinach świątyni Wenus erycyńskiej, założonej, jak legenda głosi, przez Eneasza. Trochę to nam przypomniało Korynt, gdzie świątynia Afrodyty, w której obowiązki pełniły damy, zwane później córami Koryntu, znajdowała się na szczycie dość sporej góry: w ten sposób doszli tam albo młodzi, sprawni i silni, albo tacy, których było stać na wniesienie do świątyni. Tak czy tak - selekcja była, jak to się dziś mówi, na wejściu.

W Erice trzeba spróbować cuscus con pesce, który jest jednym z arabskich śladów w kulinarnej kulturze Sycylii. Innym śladem jest bottarga, czyli suszona, sprasowana ikra, najczęściej tuńczyka, niekiedy cefala [red mullet] lub miecznika. Dają to tutaj najczęściej wkruszone do makaronu, niekiedy w cieniutkich plasterkch, skropione sokiem z cytryny, jako starter. Bottarga jest znana w różnych miejscach basenu Morza Śródziemnego, ale pochodzi jego wschodniej części (arabskie: batarekh). Pierwszy raz zaprzyjaźnilismy się z tym kawiorem dla ubogich (choć wcale nie tanim) na bazarze w Stambule. W Palermo spotyka się też niekiedy arabskie napisy na ulicach, ale to raczej nie dla tych, co zostali, tylko tych, co przyemigrowali nie aż tak dawno. Za czasów Rogera II Sycylia była tyglem, w którym koegzystowały kultury arabska, chrześcijańska zachodnia i wschodnia oraz żydowska. Historyczny Roger był - jak wszyscy władcy Średniowiecza - człowiekiem dość okrutnym, ale jednak na tyle rozsądnym aby nie podkopywać społecznych i ekonomicznych fundamentów swojego królestwa. Jego syn (William I Zły) i wnuk (William II Dobry) spoczywają w sarkofagach w zdobionej cudnymi mozaikami katedrze w Monreale pod Palermo. Po wygaśnięciu Hautevillów, władza nad Sycylią przeszła, przez małżeństwo, w ręce Hohenstaufów. Fryderyk II był prawdopodobnie jedynym Cesarzem Niemieckim (poprawnie: Cesarzem Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego), który mówił płynnie po arabsku. Wpływy cywilizacji chrześcijańskiej były już wtedy na Sycylii na tyle silne, że Fryderyk rozpoczął w ramach eksperymentu demograficznego wysiedlenia wyznawców Islamu, na włoski stały ląd, do miasteczka Lucera (taka ichniejsza 'akcja Wisła'). W ogóle Fryderyk miał predylekcje do doświadczeń na dużą skalę - był pomysłodawcą pierwszego przeprowadzonego i opisanego eksperymentu deprywacyjnego. W XV wieku, gdy Sycylią zaczęli rządzić władcy hiszpańscy pozostało jeszcze wypędzić wszystkich Żydów, co nastąpiło w skadinąd istotnym w historii powszechnej roku 1492, dekretem Ferdynanda i Izabelli.

No, tyle dygresyjnie smaczków, teraz wracamy do smaków. Zupełnie lokalnym pomysłem jest tzw. chinotto, czyli napój (najczęściej gazowany) produkowany z soku pomarańczy pachnącej (Citrus myrtifolia) z dodatkiem ekstraktu z ziół. W smaku jest to zbliżone do campari (ten sam gorzkawy komponent), ale oczywiście bezalkoholowe i niestety słodsze. Dokładnie nie wiadomo, kto i kiedy zaczął produkować chinotto, nie jest to w każdym bądź razie napój starożytnych Sikulów, bo ślady i tropy urywają się w latach 50 ubiegłego wieku. Chinotto produkowane było przez szereg mniejszych lokalnych firm, później przez San Pellegrino (na bazie ichniejszej wody mineralnej), od pewnego czasu the evil corporation położyła na tym łapę i produkuje pod nazwą Fanta Chinotto. Jeszcze bardziej słodkie. Całkiem podobnym wynalazkiem jest maltańska Kinnie, którą zapijaliśmy się ładnych pare lat temu. I albo Kinnie jest o wiele lepsza, albo nam się smak zmienił.

Wspomniana wczesniej katedra w Monreale jest scenografią wspomnianego (jeszcze wcześniej) pierwszego aktu Króla Rogera Szymanowskiego. Drugi akt dzieje się - tak to widzę - na dziedzińcu palacu królewskiego w Palermo, a trzeci w teatrze greckim, najchętniej oczywiście w Taorminie. Nasze zdjęcie z Taorminy jest kulawe, bo nie widać zasłoniętej chmurą i mgłą Etny. Wychodząc od Króla Rogera zaczęlismy się zastanawiać nad operami, których akcja lokalizowana jest na Sycylii - oczywiste są Nieszpory sycylijskie Verdiego, dość oczywista Cavaleria Rusticana Mascagniego, po chwili zastanowienia dodaliśmy również Tankreda Rossiniego. Ponieważ nic już więcej nie mogliśmy dorzucić, rozpuściliśmy wici na podczytywanym blogu muzycznym. Nieoceniony passpartout uzupełnił listę o Bianca e Fernando Belliniego, a także o Gli Amici di Siracusa Saveiro Mercadantego i Eufemio di Messina autorstwa bliżej ani dalej nam nie znanego Michele Carafa di Colobrano. Brawa i podziękowania! Sam Bellini urodził się zresztą na Sycylii, w Catani. Zmarł pod Paryżem, pochowano go na Père Lachaise, ale po 40 latach przeniesiono szczątki do katedry w Catani.

Na grobowcu Belliniego (przy wejściu, po prawej stronie) płaskorzeźba ze sceną zbiorową z Purytan.

Całkiem spory pomnik kompozytora znajduje się przy via Etnea - na cokole postaci z oper (od przodu Norma, z tyłu Sonanbula, z boku - ktoś z Purytan i ktoś z Korsarza).

Polska wikipedia zawiera kuriozalne dość zdanie, kuriozalne nie tylko składnią, ale i sensem, czy raczej jego brakiem "Wydajna twórczość zwłaszcza operowa Belliniego poniekąd zawdzięcza się może bardzo udanej głębokiej przyjaźni z Feliksem Romanim, który napisał libretta do prawie wszystkich oper Belliniego; kryzys tej przyjaźni pod koniec krótkiego życia Belliniego zaważył ciężko na nim; zmarł na zapalenie otrzewnej." Konia z rzędem temu, kto wynajdzie związek pomiedzy Romanim a otrzewną Belliniego.

Na pograniczu opery i gastronomii znajduje się spaghetti a'la Norma, danie wymyślone ku czci premiery dzieła sycylijczyka. Magicznym składnikiem są bakłażany, zresztą król sycylijskich warzyw. Innym (oprócz Normy) pomysłem zagospodarowania bakłażanów jest caponata - danie warzywne na cieplo bądź na zimno. Z caponatą na Sycylii jest mniej więcej tak, jak z bigosem w Polsce; co dom, to przepis. Kanonicznym elementem są bakłażany i kapary, a reszta już dowolna (pomidory, cebula, rodzynki, pinie, seler naciowy, cukinia, papryka).


Z niejakim rozbawieniem czytamy literaturę podróżniczą sprzed dziesiecioleci, na której to pożółkłych kartach spotkać można uwagi o "małych, sennych miasteczkach". Dziś miasteczka te obudziły się, zaroiły swoje ulice setkami małych, trąbiących i poobtłukiwanych samochodzików, obrosły liszajami sklepików z tandetą w wersji artisanale, obstawiły kościoły i zabytki cieciami i dozorcami, którzy traktują turystę jak dwunożny portfel. I nawet nie chodzi o ten kilkueurowy datek, ale o tę dość przygnębiającą atmosferę (nic z klimatu do ut des). Dorota pamięta Kalabrię swoich lat studenckich - i dalibóg te jej wspomnienia nijak się mają do współczesnej pospolitości sycylijskiej. Tym bardziej cenimy coś, co dostaliśmy całkiem za darmo. Otóż pisaliśmy wcześniej o cannoli. Do reprodukowania cannoli w warunkach polskich wszystkie potrzebne ingrediencje są dostępne - ciasto jak na chruściki, do nadzienia ricotta, różne tam ekstrawagancje typu pistacje, czy gorzka czekolada też się znajdą. Trzeba natomiast mieć koniecznie formi per cannoli, czyli te cylinderki, na których owija się ciasto, aby powstała z niego rurka. Po dłuższych poszukiwaniach znaleźliśmy w Palermo fabryczkę rurek, (takich prefabrykowanych, które potem cukiernie nadziewają sobie we własnym zakresie) gdzie dostaliśmy, całkiem za darmo, sporą garść drewnianych (bo myśleliśmy, że są metalowe) foremek do cannoli. Za wszystko inne zapłacilismy kartą mastercard.