Pierścień Nibelunga 4
Dotarliśmy w naszej opowieści do momentu, kiedy (z powodu „momentów”) dyskretnie opadła kurtyna. Zasnęliśmy w krainie mitologicznej miłości, a obudziliśmy się... znowu wśród dziewiętnastowiecznych mieszczuchów.
Okazało się bowiem, że – na co biedna, bo ponadczasowa Brunhilda niestety nie wpadła – utrata dziewictwa najwyraźniej oznacza dla bogini całkowitą utratę boskości i redukcję do stanu ludzkiej samiczki. Pytanie, czy tak degradujące jest pożycie tylko z bosko-ludzkim kundlem, czy w ogóle z mężczyzną, pozostaje otwarte. Poza tym, po nocnej gorączce, byczek Zygfryd poczuł się nieco znudzony wieczną miłością i zapragnął wrócić do obiecującej, a przerwanej kariery bohatera-rębajły. Na odchodnym wręczył cioci Bruni pierścień Alberyka, co ona w naiwności swojej uznała za równoznaczne ze ślubem, a co najmniej z zaręczynami, zabrał jej konia (żeby głupio z tej góry nie złazić) i odjechał w dolinę Renu.
W pierwszym napotkanym zamku natknął się na rodzinę bogatych państwa Gibichow (w wersji wrocławskiej wyglądali na bankierów). Pełna nowoczesność w wydaniu dziewiętnastowiecznym: góra pieniędzy, podła genealogia i nienasycone ambicje, by zaimponować ludziom, których właściwie nie lubią. Starszy brat Gunther – prezes banku, nuworysz, przy którym Wotan to książę; jego zmanierowana, starzejąca się, płytka jak kałuża siostra Gudrun i kolejne już w tej telenoweli kukułcze jajo – młodszy brat Hagen, nieślubny syn Alberyka Nibelunga. Skoro tylko usłyszeli, że w okolicy pojawił się prawdziwy bohater, postanowili użyć go do swoich celów.
Z Zygfryda natychmiast wychodzą najgorsze cechy zarówno ludzkich, jak i boskich przodków. Jak ostatni kmiot z lasu daje się omamić kiczowatemu blichtrowi i fałszywym słodkim słówkom – nie przejawiając ani śladu boskiej sztuki oceniania bliźnich inaczej, niż po pozorach. Narąbawszy sie na umór jakąś podejrzaną miksturą obiecuje nie tylko natychmiast poślubić Gudrunę, ale i sprowadzić Brunhildę jako odpowiednia „trophy-wife” dla swojego nowego przyjaciela Gunthera. Znów podejrzany rozwój wydarzeń: prawdziwy potomek bogów byłby chyba odporny na magiczną truciznę odbierającą pamięć? A prawdziwy bohater bez zwłoki odpowiedziałby (jak to w pierwszej scenie deklarował), że na zawsze stanowi jedność z Brunhildą, a miłość nie jest czymś, co można zjeść lub wypić. Niestety, z Zygfryda taki bohater, jaki bóg – niewydarzony, połowiczny, skundlony i zmutowany genetycznie. Przyjąwszy postać Gunthera przy pomocy czarodziejskiej złotej szmatki, Zygfryd wraca na szczyt góry, gwałci przerażoną Brunhildę i przemocą wlecze ja do zamku Gibichow. Nie do końca nawet gwałci: zmusza ją do uległości, mimo protestów i wymachiwania „zaręczynowym” pierścieniem (który po prostu wyrywa jej z rak), po czym stwierdza, że właściwie odechciało mu sie amorów i wykorzysta ja później, w domu (tam już czeka na niego prawdziwy Gunther, który ma za mało odwagi i za dużo pieniędzy, aby samemu narażać się na niebezpieczeństwo).
Sprawa pierścienia jest chyba największą zagadką całej tetralogii. Osamotniona Brunhilda strzeże pierścienia, tak jak pielęgnuje nadzieję na powrót Zygfryda. Gdy jedna z sióstr Walkirii odwiedza ją, aby porozmawiać o sprawach rodzinnych („firma się sypie, stary ma depresję, zamknął się w domu i boję się, że coś sobie zrobi”) jest przerażona metamorfozą dawnej wojowniczki. Brunhilda snuje sie w papciach i powłóczystej szacie, wodzi dokoła tęsknym wzrokiem i nie zgadza się oddać pierścienia, nawet, gdy dowiaduje sie o tym, że jest kradziony. Kiedy brutalnie pozbawiona pierścienia przez Zygfryda w przebraniu (oczywiście, nie rozpoznała go) Brunhilda jak byle branka daje się zaciągnąć do ludzi, jest świadkiem znaczącej kłótni pomiędzy Gibichami a Zygfrydem. Gunther uważa, że pierścień należy się jemu, natomiast Zygfryd twierdzi, że zdobył go zabiwszy smoka. Załóżmy teraz, że trucizna sprawiła, że zapomniał o Brunhildzie. Ale przecież jego druga wizyta na gorze i bijatyka z niedawną ukochaną miały miejsce już później – czyli powinny znaleźć się w zasobach najnowszej pamięci Zygfryda. Twierdząc, że pierścień zabrał z jaskini smoka, Zygfryd najbezczelniej łże w żywe oczy. Zważywszy, że dziadek Wotan również kłamał (w sprawie rzekomo niezwyciężonego miecza Zygmunda w części drugiej) – u nich to rodzinne.
Odbywa się podwójne wesele, ale Brunhilda jest nieszczęśliwa. Zwierza sie szwagrowi Hagenowi (który cały czas kombinuje, jak wykończyć Zygfryda i zabrać pierścień dla siebie). Kolejna zagadka: Brunhilda w końcu domyśla się, jaki przebieg miała intryga na zamku Gibichow. Mimo to, zamiast zemścić się na podstępnej trucicielce Gudrunie, a Zygfrydowi podać antidotum (niebawem okaże się, że odzyskanie pamięci było aż tak proste), wyjawia Hagenowi jak zabić Zygfryda. Dlaczego? Przecież twierdziła, że kocha go wieczną miłością. A może to właśnie kłamstwo z pierścieniem jest tym, co przekracza jej zdolność wybaczenia? Kiedy zobaczyła pierścień na palcu Zygfryda, zrozumiała, że to on upokorzył ją i sprzedał. Bezsporny dowód uzyskała słuchając, jak bezczelnie twierdził, że klejnot zdobył na smoku. Podczas polowania Zygfryd zostaje śmiertelnie zraniony przez Hagena, który chyba przez szyderstwo, podaje mu wcześniej odtrutkę. Tak wiec blond osiłek pada śpiewając „Przebacz mi, Brunhildo”.
I Brunhilda przebacza. Zdejmuje pierścień z palca nieboszczyka (Gunther i Hagen tymczasem sie o niego pozabijali), po czym, wygłosiwszy długi pean na cześć cnót Zygfryda, rzuca sie razem z koniem na jego stos pogrzebowy. Od stosu zapala sie willa Walhalla – pierwsza przyczyna całej tej telenoweli. Tlące się resztki zalewa Ren, a Córy odzyskują swój skarb.
Parę wątpliwości na koniec: o co właściwie chodzi z samobójstwem Brunhildy? I dlaczego najpierw wygłasza ona szumne pochwały Zygfryda? Przecież nie może wierzyć w to, co mówi (że był najwspanialszy, najwierniejszy i w ogóle naj), bo najdotkliwiej przekonała się, że był kłamcą i nic niewartym łajdakiem. Brunhilda zabija się jako zrozpaczona, zdradzona, budząca litość żonka, międląca w ustach jakieś fałszywe racjonalizacje. A przecież, gdyby chciała tym aktem przywrócić Zygfrydowi godność bohatera, powinna była zdobyć się na swoją dawną wielkość. Założyć zbroję bogini wojny, zaskoczyć marnych ludzików, którzy widza w niej lekko stukniętą kobietę, której nikt nie traktuje poważnie. Powiedzieć: „jestem ostatnią boginią, on był ostatnim półbogiem, nawet w swoich błędach byliśmy od was więksi, robaczki. A teraz odchodzimy, radźcie sobie sami.” Wtedy śmierć Brunhildy przywróciłaby choć w części honor Zygfrydowi. W obecnie granej formie jest bez sensu.
Kto i dlaczego spalił Walhallę? Wotan, zdruzgotany niespełnioną nadzieją, którą wiązał z Zygfrydem? Brunhilda? W końcu była Walkirią – jej zadaniem było przyprowadzać martwych bohaterów do Walhalli. Czyżby za wszelką cenę nie chciała widzieć się z ojcem? Nie chciała, aby Zygfryd poznał swoich mało chwalebnych przodków?
I wreszcie: pierścień wrócił do właścicielek, ale co z cud-szmatką? We Wrocławiu wypadła z kieszeni ranionego Zygfryda, potem leżała na scenie jakiś czas, następnie zgasło światło, a kiedy znów się rozjaśniło, szmatki nie było. Kto ją zabrał? Czy jest to pretekst do ewentualnego dalszego ciągu?
Koniec
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz