niedziela, 28 grudnia 2008

Zapiski z szoku chlorofilowego (część pierwsza)

Dobrze latać liniami lotniczymi o zszarganej reputacji. Pasażer nie ma wielkich oczekiwań, a w zasadzie oczekuje tylko najgorszego. Zbankrutowana (bądź wpółzbankrutowana) Alitalia wyleciała z Warszawy punktualnie a przyleciała do Rzymu pół godziny przed czasem. Owe pół godziny czekaliśmy za to w samolocie na podstawienie schodów. Przesiadka łatwa - wylot do Palermo o czasie, przylot również, bagaż nie zgubiony - podróż marzeń niemalże.

W hotelu pod Palermo otrzymaliśmy pokój o powyższonym standardzie - z kotem. Pierszego wieczoru kot czekał na nas na podwórzu i wyraźnie wiedział już, że idziemy do numeru 301. Kot zorientowany był co do rozkładu pokoju, a także pewien co do swojego miejsca w łóżku. W ramach układania sobie pożycia z kotem urządziłem mu poidełko w bidecie (standardowe wyposażenie włoskich łazienek). Jedzenia nie mamy, ale nasz związek z kotem nie ma charakteru pokarmowego.

Spanie z kotem dla nieprzywykniętego jest trudne. Kot nudzi się (jednak nie na tyle, żeby sobie pójść) i na każdy ruch ręką czy nogą reaguje zainteresowaniem. Zainteresowanie zaś manifestuje się wystawionymi pazurami. Łóżko jest duże, okiennice zamknięte - kot może być (i jest) z każdej strony. Trzeba więc spać nie ruszając się nadmiernie, snem katatonicznym. Nad ranem kot lituje się nad nami i wychodzi przez uchylone drzwi. Po południu, gdy wracamy z Palermo, kot czeka na nas na korytarzu. Po kolacji kot informuje nas (i cały hotel) głosem o przysługujących mu prawach. Zaczynamy zżywać się z kotem, kolejną noc przesypiamy już wszyscy bardziej spokojnie. Następnego dnia, w hotelu w Ennie, wita nas niewidzialny napis "W tym hotelu nie ma kota".

Palermo przypomina nam nieco Neapol - popadające w ruine palazzi i kościoły, śmieci, zapaszki i pranie suszące się na balkonach i sznurach pomiedzy nimi. Dość niesamowite - i niespotykane wcześniej - są normańskie świątynie, z ducha i kamienia ekumeniczne, łączące późnoromański idiom architektoniczny z arabskim ornamentem i bizantyjskimi mozaikami. Spośród różnych nacji władających Sycylią właśnie Normanowie konkurują z niemieckimi Hohenstaufami do miana najsympatyczniejszych okupantów - dla Greków Sycylia była kolonią na kresach znanego im świata, dla Rzymian spichlerzem imperium, dla Arabów i Bizncjum krótkotrwałym podbojem, dla Francuzów dojną krową, a dla władających wyspą najdłużej Hiszpanów, zapadłą prowincją, czymś w rodzaju wewnętrznej kolonii, mało atrakcyjnej wobec bogatego w skarby Nowego Świata.

Każdy zakątek Europy ma jakiś wątek polski, nie jest od niego wolna i Sycylia. Ludwik Mierosławski, XIX wieczny, nie bójmy się tego słowa, awanturnik i fantasta ma w swojej biografii epizod sycylijski. Historia nie poznała się na Mierosławskim wodzu czy dyplomacie, nie dane mu było - o co bardzo się starał - zostać wynalazcą nowych broni i stategii wojskowych, jedyne co mu wychodziło w miarę dobrze, to opisywanie wydarzeń, w których brał udział. W ten sposób Mierosławski już za życia wykreował się na postać historyczną i jednego z głównych bohaterów Wiosny Ludów.

Wynalazki wojskowe Mierosławskiego, jako sie rzekło, nie znalazły uznania u współczesnych, ani tym bardziej potomnych, zwłaszcza, że usiłował ponownie wprowadzić na pole walki kosę jako główną broń zaczepną piechoty. Lansował również noszenie plecaków, wbrew ich nazwie, z przodu, na piersi żołnierza, w charakterze puklerza, czy też, jakbyśmy dzisiaj powiedzieli, kamizelki kuloodpornej. Widział też świetlaną przyszłość dla "wozów wojennych" będących połączeniem uzbrojonego taboru, ruchomej warowni i rydwanu bojowego. Owe wozy, uzbrojone rzecz jasna w kosy i miotające na wszystkie strony fajerwerki miały stanowić czynnik rozstrzygający wojnę. Należy oddać sprawiedliwość Mierosławskiemu - osiemdziesiąt lat później Anglicy bezczelnie ukradli ten pomysł i wprowadzili na pocięte okopami pola Pikardii pod mylącą nazwą zbiornik, zmieniając napęd i rezygnując naszpikowania owych zbiorników kosami. Innym jeszcze projektem Mierosławskiego było wynalezienie hełmu, na razie w trybie połączenia łopaty z kaszkietem.

Dokonania dowódcze Mierosławskiego prezentują się równie mizernie. W powstaniu listopadowym służył w stopniu podporucznika "jako siedemnastoletni, ale żwawy chłopaczek". Po upadku powstania, przez Galicję dostaje się do Francji, gdzie konsumuje doświadczenia powstańcze publikując najpierw "Tableau de la premiere epoque de la revolution de Pologne" (1833), później trzytomową 'Historie de la revolution de la Pologne" (1836) a na koniec jeszcze "Rozbiór krytyczny kampanii 1831 roku i wywnioskowane z niej prawidła do prowadzenia wojny narodowej" (1845). W świecie nauki panują obecnie dobre obyczaje zakazujące pisania magisterki, doktoratu i habilitacji dokładnie z tego samego tematu. Tak więc Mierosławski, żądny czynu, przygotowuje powstanie w Wielkopolsce. Powstanie 1848 roku szybko upada, ale w międzyczasie podporucznik nadaje sobie tytuł szefa sztabu i "inspektora jeneralnego siły zbrojnej" (stąd już niedaleko do generała, nieprawdaż?). Mierosławski wywija się od pruskiego stryczka, jako obywatel francuski podlega wydaleniu do Francji.

Projektant nieudanych wypraw, dowódca przegranych kampanii i bitew, "general des causes perdues" otrzymuje oto wezwanie z Sycylii, która właśnie toczyła wojnę wyzwoleńczą przeciwko rezydującemu w Neapolu Ferdynandowi II z dynastii Burbonów. Nieszczęśliwe musiały być stosunki na wyspie i fatalne rozeznanie sytuacji, skoro ratunku spodziewano się od tak wybitnego stratega, opromienionego chwałą niezliczonych zwycięstw (do wyboru mieli Sycylijczycy prawdziwego generała francuskiego, z napoleońskim doświadczeniem, ale uznawszy go za niezbyt nasiąkniętego duchem narodowowyzwoleńczym i dość już leciwego, osadzili go w Palermo, nadając tytuł marszałka i dekorując wszystkimi możliwymi orderami). Mierosławski przybywa do Palermo, gdzie witany jak zbawca przejmuje dowództwo nad powstańcami. Geniusz strategiczny po raz kolejny dochodzi do głosu, Mierosławski mając do czynienia z przeciwnikiem o wiele liczniejszym, znacznie lepiej uzbrojonym i karnym, dzieli swe siły na cztery części i rzuca do nieskoordynowanego ataku. Ze skutkiem wiadomym. Sycylijski epizod Mierosławskiego trwał niecały miesiąc. Po powrocie do Paryża (bo talenta generała obejmowały również szybkie odwroty strategiczne; znany był także jako gadatliwy i skłonny do zwierzeń jeniec) Mierosławski zadbał o właściwe naświetlenie niedawnych wydarzeń. W "Relation de la campagne de Sicilie en 1849" Sycylijczycy przedstawieni są jako nieudolni tchórze, wyzbyci patriotyzmu i woli walki. Dla kompletności obrazu dodać jeszcze należy, że w tymże 1849 zdążył Mierosławski być jeszcze przywódca rewolucyjnych wojsk Badenii i Palatynatu. W lutym1863 powraca do Polski i zostaje dyktatorem powstania styczniowego. Po dwóch przegranych potyczkach składa urząd i wraca do Francji, gdzie wypisuje paszkwile na temat fatalnej organizacji powstania i jeszcze fatalniejszego jego przeprowadzenia. Zyje długo, umiera w Paryżu w roku 1878. Na współczesnej Sycylii raczej, na szczęście, nie znany.

1 komentarz:

andsol pisze...

Nareszcie staje się jasne skąd ta nasza passa XIX-wiecznych dupolań. Całe szczęście, że nie dożył on do 1920r.