Swego czasu pisałem o "wątkach polskich w operach niepolskich", wymieniąjąc "Lodoiskę" Cherubiniego, markizę Melibeę w "Il viaggio a Reims" Rossiniego oraz panopticum typów spod ciemnej gwiazdy w "Borysie Godunowie" Musorgskiego i "Śmierci za cara" Glinki (wystawianej w czasach stalinowskich pod tytułem "Iwan Susanin"). Jest jeszcze operetka Nedbala "Polenblut" no i "Der Bettelstudent" Milockera z wątkami polskimi.
Najnowszym moim odkryciem w tej kategorii jest "Pan Wojewoda" Rimskiego - Korsakowa. Dalekim źródłem inspiracji librecisty, niejakiego Tiumeniewa, są "Czaty" Mickiewicza. Na wyraźne życzenie kompozytora tekst libretta pozbawiony jest jakichkolwiek odniesień historycznych i pozbawiony politycznych podtekstów, w ten sposób, aby operę można było stawiać po obu stronach Bugu. Wyszła więc historyjka dość banalna - on kocha ją, ale ona innego; ten inny jest biedny, ale miłość wszystko pokona, nawet przemoc zbrojną - ale w sumie banalna wyjść miała: jak napisał Piotr Kamiński ("Mille et un operas") "Tiumieniew splądrował niedbale podręczną biblioteczkę librett operowych". Warstwę muzyczną opery określono niezbyt pochlebnym epitetem "powierzchowna".
Rzecz nie miała większego szczęścia, prapremiera odbyła się w St. Petersburgu w 1904, w 1905 opera trafiła na scenę Teatru Bolszoi (dyrygował Rachmaninow), w tym samym roku zaplanowano premierę polską w Warszawie, którą dyrygować miał sam kompozytor. Zamiast Rimskiego - Korsakowa przyszła jedynie do Warszawy depesza, w której życzył powodzenia artystom i orkiestrze. Życzenia się nie spełniły - wydarzenia wiosny 1905 roku rzuciły się cieniem na próbę artystycznego pojednania polsko - rosyjskiego, dzieło bardzo szybko zeszło z afisza. Opera nie miała też sukcesu w Rosji, przegrywającej właśnie wojnę z Japonią, a potem wstrząsanej paroksyzmem rewolucji 1905 roku. Nad operą Rimskiego - Korsakowa zaczął gromadzić się kurz. Sporadycznie trafiała do repertuaru koncertowego suita orkiestrowa z tego dzieła (wydana w latach 90 ubiegłego wieku przez Naxos). W czasach stalinowskich niekiedy stawiano "Pana Wojewodę" na scenach teatrów operowych ZSRR. Z tych czasów pochodzi też nagranie płytowe Melodii (1951).
Czy doczekamy się renesansu "Pana Wojewody" w Polsce? Trudno orzec, teraz Rosjanie, nawet puszczający perskie oko, są niemodni. Nie sposób jednak przy tej okazji powstrzymać się od refleksji nad dość umiarkowanym obiegiem polskich oper za granicą. Czasami gdzieś w Niemczech pokażą "Halkę", traktując jednak rzecz całą jako przedsięwzięcie wielce egzotyczne. Drugi, spróchniały filar sceny narodowej, "Straszny dwór" nie cieszy się nawet i tym powodzeniem (nagranie EMI Classics pod Kaspszykiem sprzed kilku lat niewiele pomogło). "Król Roger" Szymanowskiego jest tutaj chlubnym wyjątkiem, głównie za sprawą inscenizacji Trelińskiego (Edynburg) i Warlikowskiego (Paryż). Pewnym niszowym zainteresowaniem cieszą się również opery Pendereckiego.
Porównajmy teraz światowy status Janaczka, Smetany i Dworzaka z pozycją naszych koryfeuszy kompozycji operowej. Wnioski same się wyciągają...
1 komentarz:
I co? Nikt nie pośpieszy pisać Ci wbrew w patridiotycznym uniesieniu? Rozumiem: patridioci są zajęci chuchaniem na zamarznięty silnik bąbąwca Pana Prezydenta w Mongolii? Może Ci ujść na sucho, Szczęściarzu!
Wojciech Kubalewski
P.S.
A "Mille et un operas" nie znalazła drogi do naszych serc i umysłów. Przykro tak, bo darowanemu koniowi... Ale wszelako wiem, że Wasze dziełko o podobnym, a niechby i z ćwiercią rozmiaru, byłoby duuużo milsze w czytaniu. Czy się jednakże doczekamy?
W.
Prześlij komentarz