sobota, 13 kwietnia 2019

Ogrodnik podmiejski (15). Szachownica cesarska

Przychodzi taki moment w corocznym życiu mojego ogrodu, w którym intensywnie pachnie. Przy czym nie jest to zapach powszechnie uważany za przyjemny. Źródłem tego zapachu są rośliny szachownicy cesarskiej, zwanej potocznie cesarską koroną.

Naturalny zasięg tego gatunku (Fritillaria imperialis) rozciąga się od Kurdystanu (pogranicze Iranu, Iraku i Turcji), poprzez Afganistan i Pakistan aż do podnóża Himalajów. Gatunek wcześnie (około roku 1575) został sprowadzony do Europy, gdzie szybko zadomowił się w ogrodach, a w niektórych miejscach (tam, gdzie trafił na warunki bardzo zbliżone do naturalnych, na przykład Sycylia) uzyskał status kenofitu (gatunku zadomowionego). Już Szekspir w "Zimowej opowieści" (napisanej przed 1610, a wydanej w 1623) wymienia cesarską koronę wśród kwiatów wiosny(*).

Nazwa rodzajowa została zastosowana przez Linneusza dla europejskiego gatunku typowego dla rodzaju (Fritillaria meleagris - szachownica kostkowana); fritillus po łacinie oznaczało kubek do gry w kości; kwiaty tego gatunku mają charakterystyczny wzór szachownicy - jedno i drugie to gry, skojarzenia dość odległe, ale tak już zostało. Przymiotnik imperialis odnosi się do wysokości rośliny (dobrze ponad metr), ale przede wszystkim do kształtu kwiatostanu, składającego się z kilku osadzonych na jednym okółku i skierowanych ku dołowi kwiatów, zwieńczonego pękiem liści, przy pewnej dozie wyobraźni faktycznie wyglądającego jak korona.

Kwiaty szachownicy cesarskiej mają pewną ciekawą właściwość, niespotykaną u innych roślin naszego klimatu (ale relatywnie częstą w tropikach i subtropikach), a mianowicie wybór zapylacza. Otóż za zapylanie kwiatów tego gatunku odpowiedzialne są ptaki (ornitogamia), najczęściej różne gatunki sikorek, ale obserwowano także piecuszki, pokrzewki i inne mniejsze łuszczakowate. Początkowo uważano, że ptaki interesują się kwiatami szachownicy cesarskiej dla gromadzących się tam owadów, ale bardziej systematyczne obserwacje z ostatniej dekady ubiegłego wieku wykazały, że celem wizyt jest nektar, a ubocznym efektem zapylenie kwiatów.
Okazało się, że szachownice cesarskie wytwarzają relatywnie duże ilości nektaru, który (w odróżnieniu od innych gatunków szachownic) nie zawiera sacharozy, lecz tylko glukozę i fruktozę, co wygląda na przystosowanie ewolucyjne: ptaki z rzędu wróblowych (Passeriformes), w odróżnieniu od, na przykład, kolibrów, źle trawią sacharozę. Innym prawdopodobnym przystosowaniem szachownic cesarskich do zapylania przez ptaki są sztywne a bezlistne łodygi, na których zapylacze mogą usiąść i spenetrować wnętrze kwiatu. Oczywiście, obfita produkcja nektaru jest atrakcyjna i dla owadów; często obserwowano na kwiatach trzmiele, lecz specyficzna budowa kwiatów szachownicy cesarskiej powoduje, że wizyty te nie mają konsekwencji, że się tak wyrażę, seksualnych (w sensie botanicznym). Należy podkreślić, że szachownice są niemal autosterylne i zapylenie identycznym genetycznie pyłkiem (a taki występuje na rozmnażanych wegetatywnie klonach) skutkuje zazwyczaj tym, że nasze ogrodowe fritillarie dość rzadko wiążą nasiona. Ich stanowisko jest dość daleko od tarasu, więc nie mamy możliwości obserwowania, czy faktycznie odwiedzają je ptaki. Wiemy jedno: nasza domowa kotka (Kiciuńcik) lubi w ich pobliżu przebywać - być może jest to próba stworzenia łańcucha pokarmowego?

Co do uprawy - stanowisko słoneczne, gleba dobrze zdrenowana, maksymalnie żyzna. Duże wymagania glebowe wynikają z faktu, że szachownice cesarskie, jak zresztą i inne gatunki tego rodzaju są roślinami efemerycznymi (efemeroidami) - już w czerwcu części nadziemne zamierają, i większą część roku szachownice spędzają pod ziemią w formie cebul. Cebule są nieokryte łuskami i nie najlepiej znoszą długotrwałe przechowywanie na sucho, więc gdy chcemy je przesadzić (rozsadzić), powinniśmy zrobić to od razu po zakończeniu wegetacji. Cebule (jak i całe rośliny) zawierają mnóstwo różnych alkaloidów, więc w przypadku bardziej hurtowego zajmowania się nimi zaleca się używanie rękawiczek.

Rozmnażanie najczęściej wegetatywne, z cebulek przybyszowych - choć zapewne część roślin w mojej kępie szachownic cesarskich (nie ruszanych od niepamiętnych czasów) to siewki. Gatunek typowy ma ceglasto-pomarańczowy kolor kwiatów, wyhodowano szereg odmian barwnych różniących się barwą kwiatów, od żółtej do niemal szkarłatnej.

Wspomniany wyżej zapach roślin (niekiedy określany jako lisi, czego nie potrafię skomentować, bo nigdy nie obwąchiwałem lisów) działa podobno odstraszająco na myszy, nornice i krety. Również króliki i zwierzyna płowa omija szachownice cesarskie (co ważne, w przypadku naturalizacji w parkach i na terenach otwartych).

Cesarskie korony raczej nie chorują (a przypadki niepowodzeń uprawowych wiążą się raczej ze zbyt ciężką glebą i zagniwaniem cebul), choć uwielbiają je poskrzypki liliowe, z którymi trzeba walczyć ręcznie i metodycznie.


--

(*) - I would I had some flowers o' the spring that might
Become your time of day; and yours, and yours,
That wear upon your virgin branches yet
Your maidenheads growing: O Proserpina,
For the flowers now, that frighted thou let'st fall
From Dis's waggon! daffodils,
That come before the swallow dares, and take
The winds of March with beauty; violets dim,
But sweeter than the lids of Juno's eyes
Or Cytherea's breath; pale primroses
That die unmarried, ere they can behold
Bight Phoebus in his strength--a malady
Most incident to maids; bold oxlips and
The crown imperial; lilies of all kinds,
The flower-de-luce being one! O, these I lack,
To make you garlands of, and my sweet friend,
To strew him o'er and o'er!

"The Winter's Tale", act IV, scene IV

3 komentarze:

kwik pisze...

Akurat niechcący się natknąłem, więc dorzucę. Szachownica produkuje ten sam tiol co skunks (i zepsute na słońcu piwo w zielonej butelce). Pracka niestety za paywallem, ale jest w streszczeniu.
Identification of the Volatile Component(s) Causing the Characteristic Foxy Odor in Various Cultivars of Fritillaria imperialis L. (Liliaceae)

Michał pisze...

Ach, piwo w zielonej butelce. Pamiętam z czasów schyłkowego komunizmu powtarzaną z ust do ust mądrość ludową: "tylko nie w zielonej!"

No i autorzy też musieli obwąchiwać lisa ("foxy odor"). Albo bezkrytycznie powtarzać.

kwik pisze...

Był taki przesąd ("z żaby nie piję") ale piwo w tamtych czasach rozchodziło się tak szybko, że nawet nie miało szansy postać na słońcu. Zresztą było słabo chmielone.