poniedziałek, 25 listopada 2019

Wieszczów w Poznaniu wizyty


Uniwersytet Poznański nosi od roku 1955 imię Adama Mickiewicza, choć za patrona mieć powinien Adama Mühla, bo takim nazwiskiem wpisanym do pruskiego paszportu posługiwał się w Wielkopolsce nasz wieszcz, zmierzający jakoby do Warszawy, by przyłączyć się do powstania listopadowego. Poeta o powstaniu dowiedział się w grudniu 1830 w Rzymie, ale jakoś niespiesznie się zbierał do wyjazdu (hagiografowie piszą o problemach natury finansowej, dezinformacji rosyjskiej dyplomacji, ale też półgębkiem wspominają, że “były to miesiące beztroskiej rozkoszy i upajania się cudami natury i sztuki; miesiące zgłębiania religijnych uczuć, które w Mieście Wiecznem tak się spotęgowały, że myślał chwilowo Mickiewicz o przystąpieniu do stanu duchownego”).

W końcu jednak (a to już kwiecień 1831) Mickiewicz wybrał się do… Paryża, gdzie jakoby miał przyłączyć się do tworzącego się oddziału, który szwedzkie statki miały desantować na litewskim brzegu. Niestety, znów knowania Kremla dały się we znaki: Szwedzi zaczęli domagać się zapłaty, i to z góry, więc cały misterny plan spalił na panewce, a oddział się rozwiązał (być może zresztą nigdy nie istniał). Trzeba było, niespiesznie, przemieszczać się lądem, i tak przez Würzburg, Lipsk i Drezno, w połowie sierpnia 1831 dociera do Poznania. Poeta zatrzymał się w Hotelu Berlińskim przy ul. Wilhelmowskiej (nieistniejący obecnie budynek na rogu współczesnych al. Marcinkowskiego i ul. 23 Lutego) - ale tylko na kilka godzin, bo przestraszył się panującej w mieście cholery i czym prędzej wyjechał na prowincję. Odwiedził potem jeszcze Poznań później (w grudniu i w styczniu 1832), a to dla rozmów z wydawcami i drukarzami. 

Większość jednak swojego czasu spędzał wśród wielkopolskiego ziemiaństwa, medytując nad (nie)możliwością przekroczenia granicy zaborów, a w wolnych chwilach oddając się zajęciom swoich gospodarzy: polowaniom, flirtom, ucztom, i podawaniem dzieci do chrztu. Przy jednej z tych ostatnich okazji proboszcz Mellerowicz zanotował w księgach parafialnych w Wyskoci: dopełnione zostały obrzędy chrzestne dnia 20 września 1831. Obecni przy tem byli urodzony Mickiewicz, iuvenis pulcherrimus (młodzieniec przepiękny) wówczas Polski Poeta […]”. Jak widać kler katolicki to koneserzy urody męskiej nie od dziś, zastanawia jednak przysłówek “wówczas” (z braku interpunkcji nie do końca wiadomo do czego się odnoszący, choć sława poetycka chyba jest bardziej trwała niż uroda).

Adam Turno zanotował w swoim dzienniku: “Tu (w Łukowie) poznałem naszego sławnego poetę Miczkiewicza (sic!): brunet, oczy ciemno-zielone, włosy czarne, nos piękny, a że nosi po parysku brodę, więc się wydaje, jak uczony żyd.  Fizyonomia nic nie pokazuje, często zamyślony a rzadko wesoły, liberalista wielki, głęboko uczony, po niemiecku, francusku, angielsku, włosku, grecku i łacinie jak po polsku w rozmowie bardzo mocny. Lubi bardzo grać w arcaby i dla tego po kilka godzin graliśmy ze sobą, jesteśmy równej mocy. Nie lubi, aby mu dać album do wpisywania, lub też wiersze deklamować. Jako tak uczony jest bardzo skromny; lubi zwyczaje narodowe aż do przesady. Uważał, aby w czasie Wigilii Bożego Narodzenia jedzono na sianie, aby słoma w kącie stała, żeby gwiazdka na włosie wisiała. Lubi tylko potrawy narodowe: barszcz, kapustę, kiełbasy, czerninę, kluski i t. d., wszystko to wciąga do narodowości. Jest nabożny, żegna się, siadając i wstając od stołu, bywa na nabożeństwach: jest przyjemny, gdy go się pozna; pięknie opowiada swe przygody. 

Nie wiadomo, kiedy dokładnie i z jakiego powodu Mickiewicz wyjechał z Wielkopolski; w marcu 1832 był już w Dreźnie. Z biblioteki Józefa Taczanowskiego w Choryni zabrał ze sobą Mickiewicz do Drezna (i tam zostawił) “Słownik Języka Polskiego” Lindego. W listach z Paryża już pisanych, wzmianki o tym słowniku znajdujemy: 28 stycznia 1833: "Odeszlij Lindego Taczanowskiemu bez zwłoki do Horyni (sic!), bo on strasznie, słyszę, gniewa się za Lindego. Proszę Cię jeszcze raz, Lindego wyszlij. Zosi (zapewne: Taczanowskiej, chrześniaczce swej) uściśnienie serdeczne". - Powtórnie, w liście z dnia 20 kwietnia 1833: "Czy odesłałeś Lindego Taczanowskiemu?" - Wreszcie raz jeszcze, 23 maja 1833: "Nie odpisałeś mi, czy Lindego w Poznańskie odesłano; bardzo mi to cięży na karku". 

Co do zaś pobytu Juliusza Słowackiego w Poznaniu, to oddaję głos Marcelemu Motty i jego “Przechadzkom po mieście (Poznaniu)” z 1889:

“Słowacki przybył tu najpierw, w samym początku rozruchów czterdziestego ósmego. Znałem go już z Paryża i dwa razy się z nim widziałem w restauracyi klubu polskiego, gdzie mu moją osobistość pan Teodor Morawski przedstawił; lecz bliższéj styczności między nami nie było, ponieważ wkrótce potem gdzieś wyjechał, a późniéj porozumiewanie się z nim stało się trudne dla tych, którzy w gorączkowym Towianizmie rozkoszować nie mogli. Tutaj, w Poznaniu, spotkałem się z nim kilkakrotnie i nie dziwiłem się, że mnie z początku nie poznał. Ja, po sześciu latach niewidzenia, mało co zmiany w nim dostrzegłem. Trochę się podstarzał i piersiowe cierpienie nieco się wyraźniéj w nim uwydatniało, ale była to taż sama figurka niewielka, szczupła, niepozorna, o ruchach niespokojnych, z ciemnym, jeszcze dość długim włosem, z nosem wydatnym, z okiem raz zamglonem, to znów jasno przejrzystem i błyszczącem. Z pozoru nikt nie byłby mógł odgadnąć, że to wielki poeta; niejeden, przechodząc koło niego, byłby myślał, że jakiś skromny kancelista albo kupczyk. Dopiero w rozmowie sprawiała jego osobistość całkiem inne wrażenie; sposób mówienia, modulacye głosu, dziwne spojrzenia, nagle rzucane myśli objawiały coś nadzwyczajnego. Co do nastroju ducha był równie takim, jakim go widziałem w Paryżu; przez Towianizm wszakże wzmogła się w nim jeszcze wrodzona wybujałość fantazyi i wydawała się czasami chorobliwą. Otóż, gdy raz rozmawialiśmy przy nim z niedowierzaniem o kierunku, który wypadki wziąć mogą i o zamiarach tutejszego rządu, zwłaszcza iż władze do Kernwerku [cytadeli] wpuścić naszych nie chciały, a nawet ściągały do niego wojsko z prowincyi, przerwał Słowacki mówiącemu, wołając: „Panie, kozikami Kernwerk zdobędziem, tylko wiarę mieć trzeba. Przechodząc dzisiaj z rana przez plac Bernadyński ujrzałem mnóstwo maluczkich chłopców musztrujących się; widzicie, że już na dzieci duch zstępuje!“

Słowacki nie znalazł wśród miejscowych zrozumienia dla swojej doktryny militarnej . Rozczarowany, napisał wiersz “Vivat Poznańczanie!” i wyjechał z miasta (do Wrocławia). Rok później już nie żył.

VIVAT POZNAŃCZANIE!

Gotują się na powstanie —
Pobłogosław Panie Boże,
Tak jako kaczki za morze
Wybierają się — na wroga
Już! już! vivat Poznańczanie!

Potrzeba pierwej, mospanie,
Obliczyć wielu nas stanie
I na koniach i bez koni,
I trzeba zakupić broni
I haj! vivat Poznańczanie!
  
Obliczyli i bez sprzeczek,
Co jest w Polakach nielada,
Że kupić broni wypada,
Broni na takie powstanie
Aż całych trzydzieści beczek.

Toż to są ludzie, mospanie,
Prawdziwe swiatu lamparty,
Gdy się bić to nie na żarty,
To nie muchy bić na ścianie
Lecz łby! — vivat Poznańczanie!

Toż to ludzie w Bożostanie,
A pełni są ekonomii,
Bo chociaż chcą autonomii,
To mają też i poznanie,
Że źle jak broni nie stanie.

Toż to jest, mospanie, sliczny
Do polskiej dawnej natury
Przylew: mysł filozoficzny,
Mysł filozoficzny, który
Radzi — ostrożnie i z góry...
    
Wprawdzie jakiś tam półgłówek
Krzyknął na radzie wojennej,
Że można broni kamiennej
Użyć — albo dubeltówek,
Chciał zdradzić — szelma półgłówek.

Przez warty obluzowanie
Smielszy, ów syn sukisynów,
Radził dostać karabinów
I zaraz zacząć strzelanie
I ruch. — Vivat Poznańczanie!

Na szczęście Zygmunt Krasiński w swoich podróżach omijał Poznań i Wielkopolskę.

2 komentarze:

magritteinberlin pisze...

Piękne. Szczególnie pośpiech patriotyczny wieszcza Miczkiewicza imponuje.
Uściśnienia.Serdeczne.

Michał pisze...

Wieszcz M. niewiele stworzył w Wielkopolsce. Wzdęty smutkiem po szturmie Warszawy napisał jedynie 'Redutę Ordona' (wydaną później drukiem w Paryżu). Wkrótce pojawienie się na emigracji całkiem żywego Ordona (który przeżył swoją literacką śmierć o prawie 60 lat i całe życie próbował nieśmiało prostować, że to zupełnie nie tak było) spowodowało żywiołową falę niechęci wobec dzielnego żołnierza.