Bazylika św. Mikołaja w Bari wita potomków poddanych królowej Bony w szczególny sposób.
Sama zaś królowa (obecna, w formie nagrobka, za ołtarzem) czeka wciąż na zainteresowanie pionu śledczego IPN. Jest śmierć gwałtowna od trucizny, podejrzenia w stronę mocarstwa ościennego, jest potencjał ekshumacyjny, są wreszcie pieniądze do odzyskania, niechby i bez odsetek. Swoją drogą, przy okazji przypomnieliśmy sobie serial "Królowa Bona". Niesamowite, że Aleksandra Śląska przekonywująco grała młodą (w pierwszych odcinkach dwudziestokilkuletnią) Bonę mając lat... 55.
Bona więc mieszka na parterze, natomiast patron wprowadził się do piwnicy. Święty Mikołaj trafił do Bari trochę przypadkiem, zajumany w XI wieku (w formie kostek) z Azji Mniejszej przez jakichś przypadkiem przepływających żeglarzy. Różnie o tym piszą, w Bari obowiązuje wersja, że uratowali świętego przed profanacją ze strony Turków. Sarkofag świętego wydziela... coś, co zbierane jest ceremonialnie do ampułki co roku w rocznicę przywiezienia świętego do Bari (nie, nie szóstego grudnia - dziewiątego maja). To coś, co podobno jest mirrą, nawet można w symbolicznych ilościach kupić za całkiem niesymboliczne pieniądze w przykościelnym negozio. Poza tym święty ma w różnych miejscach kościoła poustawiane skarbonki i różne szczeliny do wrzucania monet oraz banknotów (nam się wydawało, że to powinno iść w drugą stronę w tym szczególnym przypadku). Nic dziwnego, że ostatnio rząd turecki zgłosił się, żeby mu oddać trumnę do robienia pieniędzy, bo Włosi nieprawnie zawłaszczają spuściznę.
W wyścigu po kości Bari wygrało z Wenecją. Gdy wenecjanie wraz z Pierwszą Krucjatą dotarli do grobu świętego (nie mylić z Grobem Świętym), okazało się, że jest już pusty. No, prawie pusty. Zabrali zmiotki, ale i trzy inne pudełka (najprawdopodobniej resztki innych biskupów) i umieścili w kosciele San Nicolò al Lido. Mikołaj jest patronem tak wielu zawodów, że chyba łatwiej byłoby wymienić, czyim nie jest. Jest jednak przede wszystkim patronem żeglarzy i złodziei (nie dziwota, biorąc pod uwagę sposób, w jaki trafił do Bari), ale także bankierów, dziewic, szpiegów, szewców, balsamistów, nauczcieli, studentów i bezpłodnych. I wielu, wielu innych. Każdy się załapie.
Pierwszy znany przypadek próby cybersquattingu miał miejsce pod koniec XI wieku. Gdy mieszkańcy niedalekiego Trani zobaczyli jakiej sławy i powodzenia doznaje za sprawą świętego Mikołaja Bari, pozazdrościli i sławy i świętego. Znaleźli szybko innego Mikołaja (Nicola Pellegrino - przewodniki piszą o nim mało znany cudotwórca, co tylko dowodzi jak rozpasane i zepsute było średniowiecze, bo nawet cuda nie wystarczały), po śmierci załatwili mu u papieża kanonizację w dwa lata (a z tym naszym subito to guzdrali się pięć lat) i w trybie cito wybudowali katedrę nad brzegiem morza. W końcu wygrał ten z Bari - ale na początku szli aureola w aureolę.
PS. Tytuł wpisu z Glogera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz