środa, 8 maja 2013

Turcja 2013. Drugie kółko.

Malatya. Zaczyna się sezon na owoce. 
Malatya w polskich kręgach konfesyjnych znana jest (jeśli w ogóle) jako miejsce urodzin Ali Agcy. Mniej znany jest fakt, że 80% światowej produkcji moreli pochodzi z Turcji, a większość upraw lokalizowana jest akurat w rejonie Malatyi. Właśnie nieśmiało zaczynał się sezon owocowy, od takich najbardziej pastewnych brzoskwiń, drobnych, z trudno oddzielającą się pestką. I małych zielonych śliwek. Na kayisi pazar (bazarze morelowym) można kupić suszone morele w kilkunastu rodzajach plus morele w czekoladzie, morelowe kosmetyki itp. Sama Malatya jest miastem dużym i nowoczesnym, zupełnie nie żadną zapadłą dziurą, skąd co najwyżej terroryści się rozpełzają na świat. A najbardziej znanym obywatelem miasta był jednak Ismet Inonu, drugi prezydent republiki, następca bliźniaka Beli Lugosiego.
Te pomarańczowe z prawej są siarkowane i dlatego mają ładny kolor po ususzeniu, te z lewej są naturalne.
Malatya posłużyła nam za bazę wypadową do wycieczek po okolicy, z których najciekawszą była ta na Nemrut Dagi. Na wierzchołku góry (2134m) znajdują się ruiny świątyni z monumentalnymi posągami zbudowanymi na rozkaz króla Kommageny Antiocha, syna Mitrydatesa (ale nie tego Mozartowskiego, re di Ponto, tylko jakiegoś innego - popularne imię w tamtych czasach i okolicach). Oczywiście, sam król również figuruje pośród bóstw (z jakiegoś powodu za towarzystwo wybrał sobie Zeusa, Apolla, Herkulesa oraz lokalną odpowiedniczkę Fortuny). Co więcej, o bliskich związkach króla z bogami zaświadczają umieszczone tu i ówdzie płaskorzeźby, na których każdemu po kolei ściska dłoń. Rzecz całą dla współczesności odkrył niemiecki geodeta pod koniec XIX wieku.
Nemrut Dagi.

Nemrut Dagi
Nemrut Dagi
Nemrut Dagi,
W czasach Antiocha Kommagene było małym buforowym królestewkiem, a głównym zadaniem jego władców było lawirowanie w charakterze obrotowego przedmurza pomiędzy Rzymem a Persją. Nawet stolicę zbudowano na całkim sporej górce, (słusznie) nie przewidując że może się rozrosnąć. Patrząc na projekt Nemrut z tej perspektywy, to mniej więcej tak, jakby marszałek województwa podkarpackiego rozkazał splantować wierzchołek Tarnicy i ustawić tam swoją figurę wśród powiedzmy, papieża, Obamy, Putina, Matki Boskiej i Pudziana. A zresztą, cóż będą mogli powiedzieć przyszli odkrywcy ruin świebodzińskich? Rzymianie, gdy już im się znudziła pseudoniezależność Kommagene, rozebrali częściowo świątynię, a budulec wykorzystali do konstrukcji mostu nieopodal. Bądźmy jednego pewni, elementów Świebodzineira nie da się użyć do niczego.
Antioch, kumpel Heraklesa
Dalej, przez miasteczko Kangal - słynące z opracowania modelu psa ogólnotureckiego - pojechaliśmy do czegoś o nazwie Balikli Kaplica. Słowo “kaplica”, sugerujące jakieś uduchowienie, ma w rzeczywistości bliżej do “kąpieliska” (zapewne jakiś indoeuropejski źródłosłów), zaś “balikli” to, jak się okazało, rybki. Rybki-ludożercy, na szczęście zadowalające się podskubywaniem martwego naskórka, a woda (źródła Eufratu) zawiera dużo selenu - z tego względu zaleca się te kąpiele wspomagająco chorym na łuszczycę. My byliśmy tam jedną noc, raczej wiedzeni ciekawością (dość dziwne uczucie bycia skubanym przez zupełnie nie bojące się ludzi rybki) niż jakimś problemem dermatologicznym.

Ogólnym problemem kąpieli termalnych w krajach muzułmańskich jest dyskryminacja par heteroseksualnych (czy wręcz heterofobia) manifestująca się rozdzielnopłciowością basenową. Wieczorem udało się ten problem rozwiązać (recepcjonista wpuścił nas do basenu po jego oficjalnym zamknięciu), rano natomiast poszliśmy na “zajęcia ciche w podgrupach”. Zajęcia nie były zupełnie ciche, w części męskiej dominowali Rosjanie, znaczy była wódeczka, papierosy, karty (takie specjalne, basenowe, z plastiku), oraz odpowiednik radiomagnetofonu z rosyjskim repertuarem (rozpoznałem Porucznika Golicyna). Był też Pan Murzyn, z którym się postanowiłem socjalizować.

Otóż Pan Murzyn przyjechał do Balikli Kaplica z Sudanu Południowego (w Turcji pierwszym pytaniem jest zawsze “Where are you from?”, więc radośnie uległem konwencji). Pan Murzyn był jakimś wyższej rangi parlamentarzystą południowosudańskim czy innym politykiem, co poniekąd tłumaczyło jego obecność na trzytygodniowym turnusie), próbowałem go delikatnie naprowadzić, żeby opowiedział mi cokolwiek o tym nowym państwie. No, zaczęło się od pytania, czy ja wiem, kim był doktor John Garang? Nie wiedziałem, naprawdę nie wiedziałem. Ha, rzekł Pan Murzyn, cały świat zna i czci doktora Johna Garanga, to był nasz wielki lider, który zginął w tajemniczej katastrofie lotniczej. Aha, powiedziałem rekoncylacyjnie. Pan Murzyn nie był do końca zadowolony (“You should go to the library and read about doctor John Garang!”). Obiecałem, ale to do końca nie rozprasowało sytuacji. “Ask your elders, they will explain you about doctor John Garang!” - rekomendował mi Pan Murzyn na koniec naszego spotkania w basenie. Bardzo ciekawa rozmowa, dała mi pewien pogląd na percepcję Smoleńska poza Polską.

Divrigi, brama Ulu Cami (Starego Meczetu)
Następnego dnia pojechaliśmy do Divrigi, gdzie mieści się zabytek UNESCO w postaci meczetu i (sic!) szpitala psychiatrycznego pochodzących z XIII wieku. Pacjentów leczono jak na owe czasy bardzo nowocześnie, szumem wody oraz dźwiękami muzyki. Nowoczesność tę widać zwłaszcza w porównaniu z ówczesnymi metodami europejskimi, gdzie wariat stanowił popularny obiekt plebejskiej rozrywki, a szpitale udostępniano zwiedzającym, którzy chcieli się pośmiać. Niestety, wychodzi na to, że w momencie kiedy Europa (tak koło XVIII wieku) ruszyła ostro do przodu, Bliski Wschód zafundował sobie akurat własne średniowiecze, z którego do dziś całkiem się nie wygrzebał.
Okolice Darende
Z Divrigi przejechaliśmy poprzez Arapgir (XIII wieczna katedra ormiańska, wysadzona bardzo skutecznie dynamitem w 1957 bo tak się radzie miejskiej podobało) do Darende. Miasteczko znajduje się u wylotu malowniczego wąwozu z bystrą rzeczką, dość dobrze zagospodarowanego (rafting, kąpielisko, ścieżki spacerowe, zaplecze gastronomiczne), a znane jest z tego, że osiedlił się w nim Somuncu Baba (choć angielska wiki łączy go z Bursą, zakładam, że Turcy jakiś rozum też mają), islamski święty, apokryficzny wnuk Mahometa. Oni zresztą tutaj świętość określają za pomocą degrees of separation, znaczy na przykład “ktoś kto znał kogoś, kto osobiście widział Mahometa”.

A potem wróciliśmy do Malatyi i kółko się zamknęło. Fruu do Ankary.


Jest herbata, jest impreza (cd).

1 komentarz:

kwik pisze...

Drobne zastrzeżenie do analogii podkarpackiej - szczyt Nemrut podobno sztucznie podwyższono (dużą kupą żwirku).