środa, 19 listopada 2008

Non omnis moriar

Swego czasu popełniłem tekst, w którym zawarłem pewne machinalne i bezmyślne proroctwo, które to słowo, jak się dowiedziałem wczoraj, dawno już stało się ciałem. Nie wiem, czy nauczka z tego miałaby być taka, że cokolwiek wymyślimy, dawno już istnieje we wszystkich możliwych wariantach (urok i udręka postmodernizmu) - chyba jednak nie, bo udało nam się (na przykład) wymyślić kilka słów, które przedtem nie istniały. Natomiast zawsze warto jest zrobić trochę więcej riserczu przed publikacją, bo różne kwiatki w różnych niespodziewanych miejscach mogą kiełkować.

Ale po kolei. Najpierw ów archiwalny tekst. Fragment profetyczny wytłuszczony.

Piszę do Was z Dobrą Nowiną. Czechosłowacja istnieje. Co prawda ma tylko 3 hektary i to w Hamburgu, ale istnieje. I to mocą bardzo poważnego traktatu międzynarodowego. Myślę, że istnienie Czechosłowacji pozwala z optymizmem patrzeć na odtworzenie DDR, PRL, a niewykluczone również, że ZSRR. W każdym bądź razie precedens istnieje (non omnis moriar) i istnieć będzie jeszcze jedenaście lat. Coś by trzeba było z tym zrobić, póki nie jest za późno, i póki lokomotywa historii jest jeszcze pod parą. A pogłoski chodziły, ze w geografii nic odkryć już nie można.

Ale po kolei. Otóż bobrując po internecie dotarłem do tekstu traktatu wersalskiego z 1919 - i jakimś zupełnym przypadkiem oko moje spoczęło na punkcie 363 (na 440 możliwych), który stanowi, ze Niemcy wydzierżawią Czechosłowacji, na lat 99, niczym Chińczycy (*) Brytyjczykom HongKong, tereny w porcie w Hamburgu, na których Czechosłowacja urządzi sobie wolnocłową składnicę tranzytową towarów eksportowanych i importowanych drogą morską. Coś jak Westerplatte, tylko Czechosłowacja tego nigdy żadnymi Szwejkami nie obsadziła. Natomiast dość intensywnie korzystała, do roku
1938. Niemcy wywołały wojnę pod hasłami rewizji traktatu wersalskiego, natomiast traktat jako taki nigdy nie był przez sygnatariuszy odwołany. Wynika z tego, że punkt 363 nadal obowiązuje i to jeszcze do (1919+99=) 2018 roku.

Republika Federalna, z tego, co mi wiadomo, od momentu swojego powstania, nie bardzo wiedziała, co z tym fragmentem Czechosłowacji w porcie w Hamburgu zrobić, wiec pozwoliła mu zarastać zielskiem. Czechosłowacja zaś po drugiej wojnie wolała korzystać z bliższego ideologicznie i geograficznie portu w Szczecinie (**) i nie podniosła roszczeń wobec Hamburga. Nasi południowi sąsiedzi przy okazji aksamitnej rewolucji zaniedbali uporządkować status enklawy, w związku z powyższym, formalnie, podzielili sie na trzy państwa: Czechy, Słowację oraz Czechosłowację w Hamburgu (istniejącą jeszcze przez jedenaście lat).

Wiec, jak widzicie, nie wszystko stracone, o czym zapewnia,

Michał Babilas
-------------------------------------------------------
(*) I jeszcze jedna ciekawostka związana z traktatem wersalskim: Chiny, nie będąc usatysfakcjonowane przyznaniem niemieckiej kolonii Tsingtao w Chinach Japonii, odmówiły podpisania traktatu i formalnie znajdowały się w stanie wojny z Niemcami az do września 1919. Tacy ci Azjaci zawzięci.

(**) A co do Szczecina - jedną z rozważanych tuż po wojnie koncepcji "dyplomatycznych" było podzielenie Szczecina na trzy strefy okupacyjne - polską, radziecką i czechosłowacką (Czesi mieli nam za to oddać Zaolzie); stąd dziwne przepychanki wokół miasta w 1945. Doszło w końcu do utworzenia czegoś w rodzaju obszaru wolnocłowego pod zarządem czechosłowackim na tzw. półwyspie Ewa (cześć portu), ale dość krótkotrwałego (oddali nam to bodaj w latach 50tych). Pozostałością nomenklaturowa tej zaszłości jest tzw. Nabrzeże Czechosłowackie w porcie szczecińskim.


A teraz kilka słów współczesnego komentarza. Otóż DDR odtwarzać nie potrzeba, albowiem Niemiecka Republika Demokratyczna przetrwała. Jest, istnieje. W tropikach. W czerwcu 1972 odwieczny Fidel odwiedził swojego przyjaciela znad Szprewy, który w kręgach pierwszych sekretarzy może nie miał najlepszej opinii, ale za to jak całował... Fidel miał gest - ofiarował narodowi enerdowskiemu (składając ten dar na ręce ukochanego przywódcy) wysepkę przy południowym wybrzeżu Kuby (25 km na zachód od Zatoki Świń). Wysepkę zaraz przemianowano (z dotychczasowej Cayo Blanco del Sur) na Ernst-Thälmann-Insel, względnie Isla Ernesto Thaelmann. Wysepka ma 15km długości, w najszerszym miejscu osiąga pół kilometra szerokości. Zamieszkują ją liczni przedstawiciele fauny i flory, brak wśród nich człowieka (jeśli nie liczyć betonowego popiersia patrona wyspy, odsłoniętego na plaży staraniem ambasady NRD w Hawanie w sierpniu 1972). Innym śladem pobytu człowieka enerdowskiego na wyspie jest teledysk (dziś uznany za zaginiony) „Insel im Golf von Cazones“ nagrany na wyspie w 1975 przez Franka Schoebla, wschodnioniemieckiego Karela Gotta.

W traktacie zjednoczeniowym (Einigungsvertrag) nie ma wzmianki o wysepce. W ten sposób Isla Ernesto Thaelmann jest formalnie niezjednoczoną częścią NRD. Kuba dziś zresztą utrzymuje, że gest przekazania wysepki miał wymiar symboliczny i nie należy go obecnie traktować w innym niż rytualny wymiarze. W ubiegłym dwudziestoleciu niemieckie gazety sporadycznie wzmiankowały o jedynym od ukończenia I Wojny Światowej niemieckim terytorium zamorskim, odnotowały też przypadek odmowy udzielenia wizy pewnemu dziennikarzowi, który wpisał w kwestionariuszu w rubryce "cel wyjazdu" - "tranzyt na Ernst-Thälmann-Insel". Jeden z huraganów (1998) mocno uszkodził popiersie patrona wyspy, które od tamtego czasu pozostaje nieodbudowane. Zaznaczyć należy, że w owej wymianie prezentów w 1972 NRD przekazało Kubie całkiem realne udziały w firmie Nordsternzucker VEB Halle, które ułatwiały reeksport kubańskiego cukru na rynki zachodnio - europejskie. Inną ciekawostką jest istnienie (przynajmniej wirtualne) "ziomkostwa karaibskiego", które proponuje zbiórkę kasy na wykup wysepki ze stygnących rąk Fidela Castro ("Wir wollen unsere Insel zurück!")

Tak więc, mili moi, Czechosłowacja istnieje, NRD również, odbudową ZSRR straszą nas już prawie wszyscy a PRL wciąż istnieje w naszych głowach, co jest bytem o wiele bardziej realnym niż tropikalne fantasmagorie na Karaibach.