Prada vs. pizza
Podobnie plastyczny jak Zelig, Woody Allen doświadcza niesamowitej umiejętności kręcenia filmów we wszystkich możliwych stylach i gatunkach - czy raczej naginania wszelkich możliwych gatunków i stylów do tego jednego filmu, który kręci nieustannie od bez mała pół wieku. Bez względu na to, z której strony kamery staje, zawsze jest rozpoznawalny (w skrajnych sytuacjach nawet w filmach, które przez przypadek nakręcił ktoś zupełnie inny - vide “Carnage” Polańskiego), tym razem jednak obraz jest całkowicie zdominowany przez odtwórczynię roli tytułowej, Cate Blanchett.
“Blue Jasmine” zaczyna się jak komedia, ale jest to zdecydowanie Allen na serio. Jasmine, pozostawiona bez środków do życia przez męża, zbankrutowanego “wilka z Wall Street”, wprowadza się na czas jakiś do domu swojej przyrodniej siostry związanej z prostackim brutalem (wszelkie analogie z Tennessee Williamsem i Blanche DuBois jak najbardziej nieprzypadkowe). Retrospektywa, pokazująca stare dobre czasy, (ale i stopniowy upadek fortuny i rozpad małżeństwa), przeplata się i kontrastuje z współczesnymi scenami desperackiego usiłowania stanięcia na nogi. W pewnym sensie Jasmine jest rozbitkiem z wczesnych nowojorskich filmów Allena, filmów w których nikt nigdy nie miał kłopotów finansowych, a jedynie egzystencjalne Weltschmertze. (Skądinąd nawet blue-collars u Allena doznają przede wszystkim neuroz i mówią o tym w sposób, który zdradza oderwanie reżysera od współczesności, jej języka i problemów.)
Oczywiście oprócz aluzji do dzieł innych autorów (“Tramwaj zwany pożądaniem”, do pewnego stopnia też “Wielki Gatsby”) mamy też autocytaty: zawód dekoratora wnętrz (do którego aspiruje Jasmine) jest nadreprezentowany wśród bohaterów filmów Allena, wszyscy wszystkich spotykają przypadkowo na ulicy a bohaterowie mają swoje leitmotivy (zdania, które powtarzają wielokrotnie w trakcie filmu).
Nie wiem, czy Cate Blanchett zostanie Mią Farrow lub Diane Keaton późnego Woody Allena. Wiem za to, że po serii wątpliwych “europejskich eksperymentów” (“Vicky Cristina Barcelona”, “Midnight in Paris”, “To Rome with Love”, a wcześniej “Match Point”) spod ręki mistrza wyszedł znów film wybitny.