Do monastyru Rilskiego jedzie się z Sofii przez miejscowość Dupnica, która to nazwa – jak rzadko – oddaje charakter miasteczka. Upadły przemysł, który sobie leży od kiedy upadł, opuszczone bloki, zrujnowane ulice i chodniki. (Angielska wikipedia zapewnia cynicznie, że the town is wonderful vacation city). Dalej, gdy już się skręci w kierunku na monastyr, Bułgaria zaczyna ożywać. Handluje się miodem, syropem z szyszek, ceramiką, bawolim jogurtem i łukanką (miejscową odmianą kiełbasy), łowi się i serwuje turystom pstrągi.
Sam klasztor cieszy się patronatem UNESCO, choć jest znacznie młodszy niż się wydawać może. Iwan Rilski żył w wieku X i już za życia cieszył się opinią świętego. Pierwsze zabudowania, zniszczone wkrótce przez lawinę i odbudowywane przez kolejne stulecia, wznieśli najpewniej jego uczniowie. Sułtan Murat II (skądinąd znany jako ojciec zdobywcy Konstantynopola) początkowo nakazał zniszczenie monastyru, ale po fakcie poszedł do rozum do głowy i zarządził odbudowę. Rosyjska cerkiew prawosławna dostarczyła szaty i textbooki liturgiczne, a także zainaugurowała wielowiekową tradycję przysyłania rosyjskich (cywilnych rzecz jasna) doradców. W rewanżu Bułgarzy wysłali w tournee po Rosji szczątki świętego Iwana z Riły. Z całego świętego wróciła tylko lewa ręka, co w żaden sposób nie jest aluzją do pracowitości i energiczności Bułgarów ani do lepkich rąk Rosjan. W każdym bądź razie ręka jest przechowywana w stosownym relikwiarzu ale rzadko eksponowana, bo jej uzdrawiająca moc jest potężna i musi być pod kontrolą. Klasztor spalił się do cna w 1833 i w obecnym kształcie jest XIX wieczną repliką. Z tymi ginącymi częściami ciała, to doświadczony srogo jest również Borys III, ostatni car (ten, co się w parowozach lubował), pochowany w monastyrze w 1943. W 1944 nowy, komunizujący rząd Bułgarii przeniósł trumnę do parku pod Sofią. Gdy w 1993 nowy, niekomunizujący rząd zabrał się za wykopki to odnalazł tylko serce monarchy. Cisną się na usta dwa pytania – po co komunistom było ciało pozbawione serca (może jesteśmy na tropie jakichś mało znanych obrzędów stalinistycznych) oraz po czym poznano serce po latach pięćdziesięciu w ziemi.
Po Sofii jeździ się tanio taksówkami. Tak tanio, że aż nie opłaca się chodzić. Po bulwarze Witosza jeżdżą z bardzo dostojną prędkością, w akompaniamencie infernalnych zgrzytów i jęków, tramwaje. Oprócz taksówek, tramwajów, trolejbusów i autobusów jeżdżą po Sofii marszrutki (czyli busiki na quorum) za jedyne półtora lewa.
Po wizycie w Bojanskiej Cerkwi (peryferia Sofii, również UNESCO site) wstąpiła w nas energia i siły żywotne i zadysponowaliśmy spacer do ogrodu botanicznego Bułgarskiej Akademii Nauk, który wygląda jak zaniedbany park miejski. W oranżerii siedzi (i gra w tetrisa) znudzony cieć, który udzielił był nam informacji o dniach i godzinach otwarcia szklarni (generalnie to otwarte już było, teraz będzie zamknięte). Drugi ogród botaniczny, uniwersytecki, w centrum miasta – maleńki, ale również zamknięty na głucho. Za to poza miastem, przy drogach, obłęd kwitnących zdziczałych tamaryszków, judaszowców i złotokapu. W masywie Riły kwitną lilie martagon, za to w wyższych partiach Witoszy krokusy (a jeszcze wyżej to już kopny śnieg tylko).
Bułgarski brzmi jak czeski zapisywany cyrylicą. Problemów językowych nie doznaje się - Tietradka za pochwały i opłakiwania ot klienty na mechana.