Przyznam się Wam do czegoś. Otóż niemal zawsze, gdy odwiedzam centra ogrodnicze, jestem adresatem różnych pytań ze strony innych kupujących (“a to w cieniu będzie rosnąć?”, “a jaką ziemię mam do tego kupić?”, “a to wysokie urośnie?”, “a po ile te bratki?”). Pewno dzieje się tak dlatego, że zwykle na zakupy ogrodnicze ubieram się już w strój ogrodowy, łatwy do pomylenia z personelem, a nie wyjściowy, jak inni klienci. Na początku mnie to jakoś drażniło, ale potem pomyślałem sobie, że skoro znam odpowiedzi na przynajmniej niektóre pytania, to przecież nic nie szkodzi odpowiadać.
Na podobnej zasadzie właściciel myjni samochodowej, z której korzystam od dwudziestu lat, nie może sobie w głowie skleić marki/modelu mojego samochodu z jego, że się tak wyrażę, stanem estetycznym, więc powziął graniczące z pewnością przekonanie, że jestem przedsiębiorcą budowlanym. “Znów pan po budowach jeździł, jak tak można auto uświnić?!” - wita mnie z dezaprobatą, na co ja uśmiecham się przepraszająco, i czasem bąkam pod nosem “a tak jakoś wyszło”.
No ale wracając do pytań ogrodniczych. Zapytano mnie (e-mailem) o surfinie, do czego odnoszę się ze zrozumieniem, albowiem sezon balkonowy w pełni - sam dzisiaj taras matki-rodzicielki dekorowałem. Surfinie to przykład sukcesu, który osiągnięto umiejętnym połączeniem genetyki i marketingu. Zaczęło się od petunii, których kilkanaście gatunków znaleziono w Ameryce Środkowej i Południowej. Tambylcy (Majowie) używali petunii zarówno w celach kultowych (zapach kwiatów miał odstraszać złe duchy i podziemne potwory), a także zupełnie utylitarnych (dzikie petunie jako kuzynki tytoniu zawierają w swoich liściach narkotyczne alkaloidy); uważano w każdym bądź razie, że petunie dobrze rosną tylko w miejscach o pozytywnej energii, więc była to także - jakbyśmy dzisiaj powiedzieli - roślina wskaźnikowa, używana przez kapłanów dla wyznaczania lokalizacji budynków, czy wręcz miast.
Jak tylko przywieziono te dzikie petunie do Europy, zaczęto je ze sobą krzyżować z oszałamiającym skutkiem - okazało się, że jest to rodzaj bardzo plastyczny i wdzięczny w obróbce genetycznej. Rynek na rośliny balkonowe jest olbrzymi, co z nawiązką finansuje nakłady na prace hodowlane. W latach 80 ubiegłego wieku na modyfikacje genetyczne patrzono znacznie mniej podejrzliwie niż obecnie (a termin GMO, nawet jeśli istniał, to nie brzmiał tak złowrogo), więc do genomu petunii wprowadzono kolory nie występujące w naturze (na przykład pomarańczowy) - teraz się na to spogląda niechętnie, i w niektórych krajach takie petunie są zakazane, ale zupa się już wylała, i to dawno temu.
Każda z firm hodowlanych uważała oczywiście, że to ich petunie są najlepsze, więc wymyślano dodatkowe określenia, żeby zachęcić klienta: Grandiflora, Multiflora, Wave Petunia, Miniflora, Supertunia, Calibrachoa (to zresztą odrębny rodzaj, ale bez kłopotu krzyżujący się z petuniami), Million Bells czy Cascadia, ale największą karierę zrobił termin Surfinia, który zawdzięczamy Japończykom, a konkretnie firmie Suntory. Dygresja: firmę założył pan Shinjiro Torii w roku 1899, a jej oryginalnym profilem działalności była produkcja i sprzedaż na rynku japońskim alkoholi w ‘europejskim stylu’. Popatrzcie, swoją drogą, jak bezpruderyjnie reklamowano w Japonii wina porto w latach 20 ubiegłego wieku:
Przez te wszystkie lata od założenia firma rozszerzyła działalność - obecnie oprócz alkoholi także żywność, suplementy diety, lekarstwa, a także - jako efekt rozbudowanego działu biotechnologii - hodowla roślin. Suntory sprzedało licencję na Surfinie (terminem tym określano serie odmian petunii o zwisających pędach) wszystkim liczącym się firmom ogrodniczym świata, choć dziś mamy raczej do czynienia z surfiniami przez małe s (odmianami w typie oryginalnych Surfinii) - a to za sprawą tego nieustannego postępu, który postępuje, napiera i gniecie. Kto wejdzie pod koła, ten uciec nie zdoła.
PS. Surfinia to wyjątek od mojej zasady, że rośliny najlepiej sobie wyprodukować z nasion. Dawniej tak robiłem, ale nasiona są mikroskopijne, siewki rosną powolnie (żeby mieć rośliny gotowe na początek maja trzeba siać najpóźniej w początkach lutego), a pikowanie tego drobiazgu jest tak żmudne, że - z lenistwa - zrezygnowałem. Ale w razie czego umiem.