Okropnie nie lubię wypowiadać się na tematy „aktualne” i „bieżące”, przede wszystkim dlatego, że mało co na świecie ma krótszy termin przydatności do spożycia. Wczorajsze sensacje, którymi ekscytował się świat pojutrze nic nikomu nie mówią. Pomysł, aby w ogóle napisać coś o burzy wywołanej publikacją w Australii aktu sześcioletniej Olympii Nelson wziął się stąd, że po pierwsze głos w tej sprawie zabrały dwie osoby, które szanuję i znam nie tylko wirtualnie, a po drugie temat aż tak „bieżący” nie jest.
Dwa lata temu, po powrocie z wakacji w USA, wypowiadaliśmy się na temat tamtejszych obyczajów plażowych. Ku naszemu zdziwieniu, na amerykańskich plażach obowiązywał – jedno lub dwuczęściowy - strój zakrywający biust, również dla „kobiet”, które wyglądały na około dwa lata życia. Ta dziwna ochrona moralności publicznej przed widokiem piersi, które do pokwitania mają przed sobą co najmniej pełną dekadę nałożyła mi się na dawne wspomnienie wizyty u moich krewnych w stanie Nowy Jork. Dwadzieścia lat temu z okładem mój – wówczas mniej więcej roczny – kuzyn beztrosko baraszkował na golasa po trawie na tyłach domu w willowym miasteczku dla średniej klasy średniej. Było lato (jak to w USA, gorące), był plastikowy basenik na trawie, ja (lat 8), kuzynka (lat 6) i nasze dwie matki – po prostu wakacyjna sielanka. Panie piły na tarasie zimne soczki o nieznanych w ludowej ojczyźnie smakach i robiły rozczulające zdjęcia gołego Petera do rodzinnego albumu (a zwłaszcza celem pokazania ich po powrocie z wakacji pozostałej w Polsce babci). Podobne zdjęcia, na których, na przykład, Ania i Peter (nazwiska przezornie nie podam) odbywali wspólną kąpiel w nowej wannie – rzecz jasna również bez odzieży – przychodziły do nas w większości listów od stryja.
Wtedy, lata temu, już można było zauważyć na horyzoncie pierwsze obłoczki nadciągającej burzy. Otóż pewnego dnia do ogrodu stryja i cioci wpadła sąsiadka, która przez kuchenne okno zobaczyła sceny gorszące, czyli owego gołego roczniaka na trawniku przy tarasie. I moja ciotka, z budzącą szacunek bezceremonialnością, odesłała wtedy lokalną L’Opinion Publique do wszystkich diabłów. Dzisiaj, obawiam się, sąsiadka wróciłaby w asyście policji. Bo mamy systemy ochrony wszystkich przed wszystkimi, wojnę z terroryzmem, wartości rodzinne itp. Mamy wyspecjalizowane instytucje, których jedynym sensem istnienia jest likwidowanie strachu przed własnym sąsiadem, pracownikiem, pracodawcą, członkiem rodziny. Strachu, który wzbudzają inne instytucje, rozpowszechniające obrazy zbrodni i zwyrodnienia czyhające ponoć na każdym kroku.
Kiedyś gołe dziecko było po prostu gołym dzieckiem. Wystarczy wspomnieć te niezliczone dziewiętnastowieczne pocztówki (w tym bożonarodzeniowe), te zdjęcia na niedźwiedziej skórze, które można było napotkać w niemal każdym rodzinnym albumie. Dziecięca nagość oznaczała jedno – niewinność. Niewinność odnoszącą się symbolicznie do doświadczeń widza wspominającego własne dzieciństwo, lub też widza jako rodzica, patrzącego z mieszaniną czułości i nostalgii na niewinność własnych dzieci.
Nie przeczę, że pornografia istniała (w tym dziecięca) – postać bardzo nieletniej prostytutki figuruje chociażby na osiemnastowiecznym obrazie Williama Hogartha „Marriage a la Mode, część 3” (1743-45). Może najbardziej szokujące jest w nim to, że wiekiem stręczonej bogatemu libertynowi dziewczynki nikt się nie przejmuje. Sto lat później (1885) dziennikarskie śledztwo prowadzone przez Williama Thomasa Steada wykazało, że w Londynie wciąż za parę funtów można kupić nieletnią dziewicę. Ale nikt nie zakładał, że zboczeniec jest wszechobecny; że czai się na każdym kroku (jak jego inne współczesne wcielenia: złodziej i podkładający bomby terrorysta) aby najpierw podniecić się każdym, najbardziej niewinnym widokiem dziecięcego ciała, a potem, pod wpływem tych obrazów, dokonywać gwałtów, a kto wie czy i nie mordów, na niewiniątkach.
Tabu dziecięcego ciała jest częścią szerszego zjawiska we współczesnej kulturze. Nie chodzi mi nawet o zakłamanie i dwulicowość społeczeństwa, które z jednej strony promuje wybory „małych miss” a z drugiej cenzuruje tę samą sztucznie rozbudzaną na potrzeby komercji erotyzację dziecięcego ciała. Chodzi o przekonanie przeciętnego obywatela, że na każdym kroku jemu i jego bliskim grozi śmiertelne niebezpieczeństwo w postaci Obcego, przed którym chronić go będzie dobre i opiekuńcze państwo, drobnym druczkiem dodając, że za cenę rosnących podatków i malejących swobód obywatelskich.
Nie wiem, na ile obrazy będące sztuką czy pograniczem sztuki (a tym jest chyba kicz, czyli styl charakteryzujący inkryminowane zdjęcie Olympii) są w stanie rzeczywiście pobudzić kogokolwiek do popełnienia przestępstwa. Myślę, że jeśli tak by było, potencjalny zapalnik dla umysłu dewianta mogłoby stanowić cokolwiek, również susząca się na sznurze przed domem bielizna. Pomimo pewnego doświadczenia z akademicką historią sztuki nie zamierzam popierać swoich wypowiedzi tytułami naukowymi (więc nikt mi nie zarzuci, że się z nimi obnoszę). Podsumowując, powiem jeszcze jedno. Sam problem nie jest nowy – vide kontrowersje wokół zdjęć Lewisa Carolla, na których zresztą wzorowane jest zdjęcie Olympii. Ogarniająca świat coraz szerszym kręgiem psychoza jest.
Dorota Babilas