sobota, 26 grudnia 2009

Przybyli pasterze pod okienko!

Zderzenia tekstów liturgicznych z umysłem dziecka generują zazwyczaj snopy iskier. Język obrzędów kościelnych nie jest łatwy, a to poprzez specyfikę ubogacających go związków frazeologicznych oraz programowy archaizm słownictwa, składni i gramatyki. Nota bene, także i słowa całkiem współczesnych pieśni kościelnych układane są w manierze księdza Wujka (bądź uwielbiony od swego kościoła). Pierwszym wysiłkiem umysłu kilkulatka podejmowanym w obliczu niezrozumienia jest oswajanie tekstu, poprzez nieświadomą najczęściej podmianę słów. Podane niżej przykłady zaczerpnąłem ze swojego obfitego katalogu kościelnych misheard lyrics, rozmawiałem też wiele z przyjaciółmi i znajomymi, a przede wszystkim przewertowałem wpisy na licznych forach internetowych (głównie GazWyb), starając się, na ile to możliwe, oddzielić ziarna od plew.

Wyjaśniam też, że nie miałem zamiaru obrazić niczyich uczuć religijnych, zresztą wolałbym, aby osoby wierzące odwoływały się częściej do rozumu religijnego, a mniej do uczuć. Temat jest szeroki (jeden z rozdziałów przygotowywanej właśnie do wydania książki Michała Rusinka będzie o nim traktować) i powraca zazwyczaj bumerangiem w okolicach świątecznych, głównie dlatego, że teksty kolęd stanowią najwdzięczniejszy przedmiot dziecięcych przekrętów.

I tak, nie wiadomo, kim był Moctruch (Bóg się rodzi, Moctruch chleje...) - być może było to właściwe i prawdziwe imię Boga Ojca celebrującego pępkowe. Ale analizując wers kolejny (Pan Niebiosów obrażony...) wychodzi na to, że ów Moctruch był jakimś niegodziwcem, który opilstwem w niestosownym momencie wystawiał na szwank Bożą cierpliwość. W wersji obocznej moctruch był rodzajem monsunu czy innego deszczu tropikalnego. Dalej już dziecko popadało w głębszą konfuzję, niby ciągle mu powtarzano, żeby siedział, chodził i stał prosto, a tu zgarbiony, okryty chwałą.

Kobiety w chustkach na głowie widzi się w Polsce rzadko, najczęściej zaś w radzieckich filmach (które skądinąd są mało ciekawe dla kilkulatków), a już słowo rąbek dla określenia owej chustki z trudem mieści się w słownictwie biernym dorosłego nawet Polaka. Stąd też: bo u Boga była, rondel z głowy zdjęła... Wiadomo, w kościele czapki z głów, tylko czemu ta Bogurodzica niczym Lord Vader w hełmie? Dalej robi się jeszcze trudniej: ...którym dziecie owinąwszy, siankiem go nakryła. Zracjonalizować sobie rondel to dla kilkuletniego umysłu kaszka z mlekiem, ale ta krzepka niczym Pudzianowski Matka Boska owijająca Zbawiciela garnkiem? Poza tym Bóg Ojciec sie mało elegancko zachował, odprawiwszy petentkę z niczym.

I jeszcze kolęda: Jak ubogo narodzony, płacze w stajni położony, więc Go dziś uciszymy. Elementarne, mój drogi Watsonie. Herod to był wielki król. I nie wiadomo też, kim był ów Pan Naczysta, co porodził nam syna. Chyba kimś w rodzaju naczelnika. Ale i tak duży wyczyn, nawet jak na naczelnika. Dobetlej, z kolei, to rodzaj powozu czy pojazdu, niezbyt jednak eleganckiego, skoro używany przez pasterzy (Przybieżeli dobetlejem pasterze).

Cicha noc, święta noc, pokój niesie ludziom z psem - to już wersja kynologiczna. Wszem to takie trudne słowo (poza tym brzydko kojarzy się z wszami; na tej samej zasadzie dzieci unikały śpiewania o królu wszego świata, zamieniając to na swego po to tylko, żeby nie bluźnić takimi świństwami). I jeszcze pieśń maryjna w wersji anglikańskiej z czasów ostatniej wojny: Królowej angielskiej śpiewajmy, różami uwieńczmy jej schron. I jeszcze, z wczesnych etapów zapamietywania podstawowych modlitw: Bądź wola Twoja, jajko w niebie, ptaki na ziemi. Powinno być na odwrót, ale kto by się tam tym przejmował.

Postać Baranka Bożego z trudem podlega racjonalizacji, rzekłbym młodemu człowiekowi trudniej sobie z tym poradzić niż z konceptem Trójcy Świętej. Trudności przysparza również fakt, że baranek ów gładzi grzechy świata. Gładzi, znaczy głaszcze, znaczy podobaja mu się te grzechy. Czyli nie są takie złe jak by się mogło wydawać.

Słowa siedzi w poprawicy ojca swego znaczą zaś ni mniej ni więcej to, że Jezus coś tam za uszami jednak miał, skoro ojciec zamykał go w czymś co miałoby być skrzyżowaniem aresztu domowego i poprawczaka. A wcześniej umęczon pod polskim płotem bo postać Piłata (czy, jak chcieli niektórzy, Pirata) jeszcze nie do końca przyswojona.

Trudno też zracjonalizować zjawisko przecieku z łaciny (jak się jest na etapie przyswajania pierwszego języka obecność następnych powoduje niepotrzebne komplikacje). Najzgrabniejszy wariant, z którym się spotkałem to Gloria, Gloria, ile serc zginęło?! Można też usłyszeć i esencji dzieło. Kilkulatki często powołują też do życia czasownik lujać, i tak Ale luja to komentarz wiernych pod adresem poczynań celebransa (na przykład wymachiwania kadzielnicą). Nie do końca też wiadomo, jak nazywała się babcia boska (święta Anna), ale istnieją poważne przesłanki, że Hoss. Inni uważają, że Samotrzecia, ale tych jest mniejszość.

Zawsze uważałem, że Boże Narodzenie i Wielkanoc są porami roku liturgicznego zbyt zbliżonymi do siebie kalendarzowo. Poza tym żłób jest rzeczownikiem nieobecnym we współczesnym świecie poza jakimiś zapadłymi wsiami oraz epitetem „ty żłobie!”. A więc: Poszli, znaleźli dzieciątko w grobie oraz W grobie leży, któż pobieży... I skoro już w tematyce pasyjnej: Książe ciemności pieprznie w piekła bramy (pierzchać to słowo nie dość, że nieznane to jeszcze trudne w wymowie).

Jest też problem Nacudii naszej ewentualnie Nasturcji naszej. Nawet jeśli już młody katolik wyodrębni sobie, że chodzi o cud to i tak zupełnie nie tego, co trzeba tylko bardziej znanego w tych kręgach (na cud Judasza). Ktoś kiedyś słyszał (w całkiem dorosłym wykonaniu) wersję Asturio nasza i połączył sobie to z pieśnią hiszpańską z czasów wojny domowej (Asturio, ziemio mych marzeń i snów) - może to jakaś walterówka późno i nie do końca nawrócona śpiewała.

Trudne słowo zwiastować po drobnej modyfikacji nadaje nowego znaczenia tekstowi modlitwy (Anioł Pański zmajstrował Pannie Maryi). A jak w poprzedzającym wersie jest o chlebie (chleba naszego powszedniego ale i niekiedy poprzedniego) to w następnym musi być o okruszkach (i nie wódź nasz na pokruszenie).

Morał, pora na morał. No właśnie, jaki z tego morał?