niedziela, 21 marca 2010

Przejście Żydów przez basen

Tekst - ewakuowany z s24 - pochodzi sprzed prawie trzech lat (26 lipca 2007). W międzyczasie sprawa pływającej synagogi kotłowała się trochę, ale nadal nie znalazła swojego finału. Niedawno AndSol poświęcił jej trochę swojej uwagi. Tekst bez zmian, tylko sprawdziłem (i w razie potrzeby zaktualizowałem) linki. Parę zdań współczesnego komentarza na spodzie.

-------------------------

Jest w samym środku Poznania dziwny budynek. Napis na frontonie głosi „Pływalnia miejska”. Ten sam budynek przez pierwsze trzydzieści trzy lata swojego istnienia wyglądał trochę inaczej. Tak, to była synagoga.

Synagogę wzniesiono w 1907 według projektu berlińskich architektów Cremera i Wolffensteina na planie krzyża greckiego, w stylu, który określić chyba można jako neobizantyjski. Mogła pomieścić 1300 wiernych. Przed zaborami oceniano, że ludność pochodzenia żydowskiego stanowiła ponad jedną trzecią mieszkańców Poznania. W trakcie zaborów poznańscy Żydzi germanizowali się łatwo i szybko. Po 1918 znaczna ich część wyemigrowała do Niemiec. Tuż przed wybuchem wojny mieszkało w Poznaniu około 2 tysięcy Żydów.

W czasie okupacji Niemcy przebudowują synagogę na pływalnię dla Wehrmachtu (1940), niszcząc wnętrze, likwidując kopułę i upraszczając bryłę. Po wyzwoleniu obiekt kontynuuje karierę pływalni.

W 2002 władze Poznania przekazały budynek gminie żydowskiej. Z reporterskiego obowiązku należy dodać, że w Poznaniu istnieją obecnie dwie konkurencyjne wobec siebie gminy żydowskie a każda bardziej prawdziwsza. Oprócz tego pojawił się w mieście tzw. „Amerykanin w Poznaniu” względnie „Andrew Samozwaniec”, obywatel amerykański, który walczy zawzięcie, dokładnie nie wiadomo o co, ale w związku z synagogą. Miło skonstatować, że tradycja naparzania się wszystkich ze wszystkimi o wszystko nie jest wyłącznie polską specjalnością. Nota bene, jak gminy żydowskie mają się ku zwarciu to następuje proceder kwestionowania sobie nawzajem członków – następują oskarżenia, że ten czy ów to nie jest prawdziwy Żyd (znaczy Polak, podszywa się). Ech, łza się w oku kręci, symetria jednak cudowna. Może by się tak „wymienić zakładnikami”?

Gmina żydowska (dla uproszczenia, terminem tym będę określał tę gminę żydowską, która otrzymała pływalnie, a nie tę drugą), co to przez te lata wszystkie się trzęsła z oburzenia nad profanacją budynku, w pierwszym słowie wymówiła pływalnikom dzierżawę, po to tylko, żeby w drugim słowie zaproponować nową umowę, za zwielokrotnioną stawkę. Więc nadal pływa się tam, gdzie się bar micwy dawniej odbywały. Nie ma kasy.

Gmina żydowska nie zwróciła się do władz z wnioskiem o uznanie budynku za zabytek, to dość skutecznie utrudniało uruchamianie jakichkolwiek pieniędzy publicznych. Gmina argumentowała, że w obecnym kształcie budynek nie jest przecież zabytkowy, po odbudowie, owszem mógłby zabytkiem być. Taka kwadratura koła. Zaczem ta druga gmina i dzielny Andrew przejrzeli chytrość gminy pierwszej: gdyby budynek uznano za zabytek, nie można byłoby go rozebrać a działki sprzedać. Nie wnioskują o uzabytkowienie, znaczy coś knują. Artykuł Piotra Pytlakowskiego z Polityki sprzed kilku lat oddaje trochę klimatu i stanu umysłu panującego wokół restytucji mienia żydowskiego w ogólności.

Po trzech latach, w 2005, gmina żydowska zaproponowała, żeby miasto odkupiło synagogę i za swoje pieniądze przebudowało pływalnię na coś ekumenicznego. W odpowiedzi, jak można się było spodziewać, usłyszano „non possumus”. Władze miasta zgodziły się natomiast na wsparcie wniosków o finansowanie unijne przebudowy budynku.

W zeszłym roku europoseł Libicki z PiS, postać dość malownicza, zaproponował wykupienie działki z rąk żydowskich i zburzenie budynku. Próbka myśli prawicowej tutaj: "Wzniesienie potężnego gmachu, którego kopuła miała w założeniu górować nad wszystkimi pobliskimi, katolickimi świątyniami (wybudowanymi w okresie przedrozbiorowym) był zgodny z planem kulturkampfu, który zakładał kulturowe umniejszenie przejawów (także architektonicznych) wpływów polskich i katolickich w mieście. Tak więc Niemcy sami do tej budowy bardzo zachęcali.” Dalej Marcin Libicki podnosi kwestię lojalności poznańskich Żydów wobec zaborcy. - „Zamożna społeczność żydowska w Poznaniu ufundowała wtedy właśnie jako wyraz wierności wobec władz niemieckich pomnik kanclerza Bismarcka. A pomnik to gest jawnie antypolski” – dodaje polityk PiS. I roztacza wizję: „po ewentualnym wyburzeniu tego niemającego dziś żadnych estetycznych walorów budynku można by zagospodarować stosownie do projektu odbudowy murów miejskich i innych planów rewitalizacji tej części starego miasta". Artykuł Jerzego Morawskiego z Rzeczpospolitej opisuje dość szczegółowo „aferę Libickiego”.

W wywiadzie udzielonym Tygodnikowi Poznańskiemu lider poznańskiego PiS powołał się zresztą na pewien ciekawy precedens – rozbiórkę soboru na warszawskim placu Saskim (dziś Piłsudskiego) w latach 20 ubiegłego wieku. Potem Libicki zaczął się wycofywać rakiem, że mu z kontekstu wyjęli wypowiedź, że on przecież z czystej sympatii do Żydów chciał im zburzyć, żeby ci pływający już tak nie profanowali wciąż i wciąż. A ci, co go krytykują, to lewacy, pedały i Zieloni. I jeszcze, nie wiedzieć czemu, poznańska ASP, na której on, Libicki, się zawiódł. (Ale wszystko można wyjaśnić: tutaj kolejny tytan myśli prawicowej wyklarował, że ASP jest okropnie zaniedbana i obskurna. Tylko chyba przez zaniedbanie nie dodał jeszcze, że profesurze brzydko z ust pachnie.)

Poza tym, w ramach polityki Kulturkampfu w Poznaniu zbudowano wiele, nie tylko synagogę. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego Libicki nie postuluje zburzenie zamku cesarskiego, budynku opery, Collegium Maius poznańskiej akademii medycznej, auli uniwersyteckiej i kilkunastu co najmniej innych budynków. a uparł się tylko na synagogę.

Drobna dygresja. Marcin Libicki (kawaler Łaski i Dewocji zakonu Joannitów) lubi podkreślać, że „Poznań zresztą zawsze słynął jako miasto tolerancji. Tu nie było żadnych pogromów”. Na tej stronie opisano poznańską wersję krążącej po całej Europie (zilustrowanej też przez Ucella) historii. Nie bez pewnej satysfakcji, zauważam, że Wikipedia zawiera błąd merytoryczny („przerażeni świętokradcy uciekli”). Kroniki przekazują, że dwunastu świętokradców spalono żywcem na stosie, przywiązanych do psów. A polichromie powstałe na pamiątkę tamtych wydarzeń w poznańskich kościołach pw. Bożego Ciała (ul. Krakowska) i Najświętszej Krwi Pana Jezusa (ul. Żydowska) aż tchną miłością bliźniego, ekumenią i sympatią do starozakonnych. Kolejny pogrom w Poznaniu miał miejsce w 1468 – ale to już na tle rabunkowym, bez dokładania ideologii.

Aha, pojawił się wreszcie projekt odbudowy synagogi. Czy pojawią się pieniądze, to już zupełnie inna sprawa. „Andrew Samozwaniec” na swojej stronie internetowej dość przytomnie podnosi, że synagoga była bardziej niemiecko – żydowska niż polsko – żydowska i wsparcia, w tym i finansowego, szukać można za Odrą.

„Pływająca synagoga” przyciąga obecnie twórców - Noam Braslavsky nakręcił w niej swój film, artyści odtwarzali wirtualnie wnętrza dawnej świątyni, nad taflą basenu chór synagogalny z Lipska śpiewał żydowskie pieśni, a teatr Strefa Ciszy podczas festiwalu Malta 2005 wystawił w synagodze spektakl "DNA", Rafał Jakubowicz wyświetla wideo - instalacje, profesor Marciniak z poznańskiej ASP realizował tam swoje performances. Co dalej?

-------------------

Co dalej? Ano nie wiadomo. Poseł Libicki stał się mężczyzną po przejściach, a w synagodze nadal pływają. Powracającym jak bumerang pomysłem jest przebudowa budynku na hotel. Poznańska dziennikarka Grażyna Banaszkiewicz podjęła iście talmudyczne działania zmierzające do ustalenia "ile synagogi jest w synagodze". Zaczem nieocenieni komentatorzy forum Gazety Wyborczej (o wiele ciekawsze niż psychiatryk24, bo zakres paranoi szerszy) ogłosili Grażynę Banaszkiewicz Żydówką oraz zdemaskowali fałszywą żydowskość innej pani z tej historii ("w Murowanej Goślinie uczęszcza do kościoła, co właściwie wyklucza ją jako Żydówkę"). Wygląda na to, że naparzanka trwać będzie dopóki rzecz cała się nie zawali.