czwartek, 1 października 2009

Sprawa barona (za przeproszeniem) Douphola


Na początek parę operowych impresji wakacyjnych. Oto samotnia Gurnemanza, jedna z budowli w parku Linderhof. Ludwik II studiował tam partytury Wagnera. Na klęczkach.

Innym wagneriańskim z ducha budynkiem w tym parku jest dom Hundinga, w którym działa się ruja i poróbstwo - Zygmund wyciągnął najpierw jeden miecz (Notung) z drzewa a potem drugi z pantalonów. Jeszcze inną strukturą jest grota Wenus (podobnież największa sztuczna grota Europy), w której Tannhauser spędził najprzyjemniejsze chwile swojego życia, rzecz jasna nie w samotności.

Skoro już przy Wagnerze (który, jak mawiał Rossini, miał dobre momenty przetykane nudnymi kwadransami) - jedna z postaci "Tristana i Izoldy", nauczyciel i wierny przyjaciel Tristana, nosi imię Kurvenala. Wszędzie. Wszędzie oprócz Polski. Tutaj, gdzie gryka jak śnieg biała, świerzop i dzięcielina pała, znany jest jako Gorwenal. Niekiedy, dla lepszego zatarcia śladów, Gorbenal. Czemu tak, do końca nie wiadomo. Ale spekulować można. A nawet trzeba.

W innej operze, Aidzie Verdiego, ojciec tytułowej bohaterki znany jest pod imieniem Amonasro (Tu! ... Amonasro! ... Tu! ... Il Re?). Ale nie u nas. U nas Amonastro. Pewno jakiś bliższy kolega Zaratustry.

Sam zaś baron bywał bywalcem pewnego klubu dla panów (a w środku niespodzianka: panie), do którego frekwentowano całymi rodzinami, jak można wnosić z zachowania rodziny Germontów. Nieoceniony "Przewodnik operowy dla głuchych i leniwych" dyskretnie omija demoralizujący wydźwięk duetu "Un di felice, eterea" (tak, tak, pamiętam - Villazon i Netrebko w Salzburgu w 2005). Dawniej o tym, że w kroczu delicja wiedzieli tylko najbardziej wyuzdani rozpustnicy, a i to w jesieni życia. Dziś wystarczy pójść do opery.

Jeśli już zaczęliśmy od reminiscencji powakacyjnych, to i na nich skończymy. Opera we Lwowie tylko dlatego za patrona ma Salomeę Kruszelnicką, bo Iwan Franko znany był z tego, że strasznie fałszował przy goleniu. Lwowski Garnier, Zygmunt Gorgolewski, podczas budowy gmachu musiał rozwiązać szereg problemów konstrukcyjnych, głównie związanych z tym, że budynek wznoszona na podmokłym gruncie, nad zebraną w podziemny kolektor rzeczką Pełtwią. Zastosowano zarówno nowatorskie jak na owe czasy rozwiązania (ławy fundamentowe z żelazobetonu) jak i metody dawnych budowniczych (pale dębowe dla umocnienia gruntu pod fundamentami), tym niemniej budynek osiadł po wybudowaniu, na szczęście w równomierny, symetryczny sposób (dlatego właśnie obecnie wchodzi się do opery prosto z przyległego placu, a nie jak pierwotnie planowano, poprzez kilka stopni). Gorgolewski zresztą całe życie obawiał się dalszego osuwania się gruntu pod operą. Któregoś lipcowego przedpołudnia 1903 roku siedział w jednej z lwowskich kawiarni. "No proszę, architekt spokojnie pije kawę, a opera się właśnie zawaliła" - zażartował któryś ze znajomych Gorgolewskiego. Leczenie zawałów serca i dziś bywa zawodne, co dopiero sto lat temu. Kondukt pogrzebowy przeszedł od domu zmarłego na Słowackiego 8, wzdłuż Wałów Hetmańskich, aż na Łyczaków.

A ta budowla, mimo, że obecnie wykorzystywana jako opera, w zupełnie innym charakterze zbudowana przez nieznanego architekta...