sobota, 9 lipca 2011

James i Jan

A wszystko zaczęło się zwyczajnie, wręcz nudnawo – ot, kolejny dzień pracy nad czymś, co w pobożnych życzeniach agnostyka będzie książką o królowej Wiktorii (brzydkie słowo na „ha”…) Oglądając bardzo ciekawy film dokumentalny pt Queen Victoria’s Empire zwróciłam uwagę na występującą pomiędzy ekspertami panią Jan Morris – uroczą i błyskotliwą angielską babunię w białych loczkach i perełkach. Przebiegło mi przez myśl, że „sweet old lady” wygląda tak jakby odrobinę androginicznie, ale w GB nie jest to aż taki ewenement, zwłaszcza w późniejszym wieku. Sam Lord Tennyson w poemacie „The Princess” utrzymywał, że:

[…] Yet in the long years liker must they grow; 

The man be more of woman, she of man; 

He gain in sweetness and in moral height,

Nor lose the wrestling thews that throw the world;

She mental breadth, nor fail in childward care,

Nor lose the childlike in the larger mind; 

Till at the last she set herself to man,

Like perfect music unto noble words;

And so these twain, upon the skirts of Time,

Sit side by side, full-summed in all their powers,

Dispensing harvest, sowing the To-be, 

Self-reverent each and reverencing each, 

Distinct in individualities.


[Streszczenie dla nielęgłydżowych: Pitu-pitu, wiktoriański podział ról płciowych. Na deser po całym życiu harówy w zaprogramowanym posiadanymi genitaliami kieracie – odpowiednio: on kasa, ona dzieci – można liczyć na odrobinę równości w późnej starości.]

Zupełnie osobno, przeczytałam też świetną książkę o historii Imperium, autorstwa niejakiego Jamesa Morrisa pt Heaven’s Command. Mądre, błyskotliwe, od wydania w 1971 uleżałe jako klasyk tematu.

I nagle małe światełko w mózgownicy – ejże, czy to nie jacyś krewni? Wujaszek Google z uśmiechem podał, że i owszem, nawet bardziej niż krewni, konkretnie ta sama osoba. W dodatku dorzucił kilka sensacyjnych przypisów, że 23letni James poślubił był w 1949 roku pewną Elizabeth, córkę plantatora herbaty i (zanim jednak doszedł do wniosku, że jest Jan) spłodził z nią piątkę potomstwa. Oczywiście, Elizabeth nie pozostała żoną Jan, bo jak, i dwie (teraz już) panie rozwiodły się po 15 latach małżeństwa. Zgroza – panie – ruja, porubstwo, Sodoma i Gomora oraz cierpiące ponad ludzką miarę żona-i-dziatki bezdusznego zboczeńca…

Zaraz, zaraz…

Otóż, ehem, panie nigdy się nie rozstały. Dały się administracyjnie zmusić do rozwodu, ale rozpadu związku i oczekiwanej przez Zacnych Mieszczan zamiany miłości na nienawiść nie dały sobie wbić do głowy. Życie toczyło się jak dawniej, tyle, że zamiast Jamesa pojawiła się Jan. A w 2008 roku, kiedy tylko stało się to możliwe, panie ponownie wzięły ślub. Nie wierzycie? Poczytajcie...

Mała, ludzka historyjka, która sprawia, że zaczyna się wierzyć w ludzi. I cieszyć się, że „wartości wiktoriańskie” odeszły z królową Wiktorią (to, że ona sama niewiele miała z nimi wspólnego, to już temat na inną opowieść).