Agent Tomek muśnięty żądłem
American Hustle to jeden z tych filmów, w trakcie oglądania których widz przerywa projekcję i sprawdza, czy fabuła aby nie była oparta na motywach prawdziwej historii. A sprawdza, bo wielokrotnie łapie się na konstatacji, że przecież z punktu widzenia dramatycznego można byłoby inaczej, sprawniej, szybciej rozegrać niektóre wątki. Fabularnie mamy więc niedosyt - w znacznej części jednak kompensowany aktorstwem.
Film opowiada historię pary oszustów zmuszonych do współpracy z hiper-ambitnym, uzależnionym od kokainy agentem FBI (Bradley Cooper) w prowokacjach wymierzonych w coraz to ważniejszych polityków i mafiozów. Tercet uzupełnia (a w zasadzie kradnie kilkoma scenami film) młoda i zdolna Jennifer Lawrence w roli żony walczącej o podstarzałego, nieatrakcyjnego męża (Christian Bale - wielkie brawa dla charakteryzatorów) z kochanką i “zawodową partnerką” (Amy Adams). A wszystko to umieszczone w realiach Ameryki przełomu lat 70 i 80 ubiegłego wieku, z muzyką złotego wieku disco w tle, z fryzurami, makijażami i kostiumami z epoki. Czasem warto przyjrzeć się temu, jak naprawdę zmienił się świat za naszego życia.
Zgrabny warsztat, wybitne aktorstwo (i nawet Robert de Niro w epizodzie). Ciekawe, ile z tego przełoży się na nagrody Akademii. Zapewne sporo, bo film pokazuje jurorom świat, w którym byli młodsi (o ile nie całkim młodzi), a obraz tego świata jest wyidealizowany do stopnia niespotykanego nawet w bajkach dla bardzo naiwnych dzieci (szlachetni oszuści, którzy rezygnują z milionów dolarów dla ratowania świeżo poznanych przyjaciół, korupcja jako narzędzie napędowe dobrobytu dla upadłego miasteczka). Bo to, że sprawiedliwość zatriumfowała and they lived happily ever after to już przecież zrozumiałe samo przez się.