Jeśli wierzyć Grekom, w czasach Początku nowonarodzeni bogowie podzielili między siebie przestrzeń. Archetypiczni trzej królowie – Hades, Posejdon, Zeus – rozparcelowali rzeczywistość „czyniąc ją sobie poddaną”. Synowie Rei i Kronosa – prawnuki praprzyczyny: mistycznego związku Czasu i Konieczności – rozgrabili dla siebie dostępne połacie materii: niebo, wodę i podziemie. To dość zagadkowe, że pominęli ziemię, domenę swojej matki i babki. Być może już wtedy rozumieli, że ziemia, kraina płynącego czasu, to nie jest sprawa dla mężczyzny. Zadowolili się wiecznością minerałów i skał, ruchliwych lecz niezmiennych fal morskich, czy paradoksalną trwałością powietrza. W sumie to było do przewidzenia, że Zeus – właściciel najmniej materialnej z tych krain, raczej samozwańczo obwoła się Szach-in-szachem, królem nad królami, i zajmie się ustanawianiem praw.
Pozbawione boskiej personifikacji ciało babki bogów Gai zajęły dla siebie boginie-kobiety. Trzy siostry – starsze pokolenie Olimpijek, zanim jeszcze zaroiło się tam od rozmaitych mitologicznych tworów. A kiedy już na ziemi pojawili się ludzie – którzy, jeśli weźmiemy opowieści Starożytnych w sceptyczny cudzysłów, byli tam jeszcze i przed bogami – stało się to bardziej niż oczywiste. Każdy potrzebuje matki, a ojciec, jak to ojciec, semper incertus est.
Domeną ziemskiego czasu i ludzkiej egzystencji zaopiekowały się więc trzy strażniczki: Hestia, Hera i Demeter. Z pozoru siostry-pomocniczki bogów-autokratów, którzy ochoczo trwonili dostępną im wieczność na bezproduktywne spory. Z perspektywy ludzkiej, prawa czasu i społeczności znaczą więcej niż ruchy górotwórcze, oceaniczne pływy czy niebiańskie harmonie. Tak więc trzy siostry zręcznie umieściły się w centrum nieistotnych dla królów wieczności wydarzeń, w krainie początku, środka i końca. Być może gdzieś głęboko pozostała w nich pamięć Trzech Cór Konieczności: Kloto, Lachesis i Atropos - ale skąd prosty Grek miałby wiedzieć jak rozumują bogowie?
Trzy pierwsze Olimpijki nie zajmowały się jednak sprawami ostatecznymi, które wyznaczały domenę Parek. Właściwie, ich raczej obojętny stosunek do granicznych zagadnień poczęcia i śmierci, czynił z nich zarządczynie ludzkiego życia, terenu Lachesis, mistrzyni gry. I jeśli bogowie wyznaczali prawa dla bogów, one trzy zajęły się wyznaczaniem jedynie słusznych praw dla ludzi.
Hestia, Hera i Demeter stanowią świętą trójcę socjomatrixu – życia rozumianego jako biologiczne istnienie w ramach ludzkiego społeczeństwa, o dokładnie określonych rolach podzielonych na stosowne ramy czasowe. Ich postacie wyznaczają los samicy-kobiety, która oddaje się całkowicie do dyspozycji swojej rodziny, plemienia, stada. Która akceptuje w pełni boskie prawa mężczyzn i swoją służebną rolę jako pomocniczki i przekaźnika ciągłości życia. W obrębie domostwa nawet wszechwładni ponoć Olimpijczycy schodzą na dalszy plan.
Hestia, najstarsza i najmłodsza, pierwsze dziecko Rei urodzone najpóźniej, gdy Zeus uwolnił swoje rodzeństwo z pożerających trzewi boskiego rodzica. Wieczna dziewczyna, której dziewictwa nikt nigdy nie zakwestionował, jakby na całą wieczność pozostała wyłączona z gry toczącej się pomiędzy płciami. Nawet Artemida i Atena bywały posądzane o miłostki (a przynajmniej o inklinację ku nim w myślach), ale one należą do młodszego pokolenia bogiń. Dobra ciocia Hestia na zawsze pozostanie dobrą ciocią trwającą w staropanieństwie z wyboru i nie więdnącą tylko dlatego, że boginie z założenia nie więdną. Wieczna wczesna nastolatka, idealna siostra, pomocniczka, naczelna kucharka i sprzątaczka Olimpu, gotowa służyć pomocą komukolwiek ze swej licznej rodziny. Ona, nie posiadająca własnego życia, najpełniej żyje życiem klanu pełniąc w zależności od okoliczności funkcje niańki, rozjemcy, powiernicy sekretów. Jej jedyną rozkoszą jest samopoświęcenie. Przypomina wszystkie te brzydsze, bardziej nieśmiałe dziewczęta usługujące swoim ładniejszym, bardziej odważnym i mniej „moralnym” siostrom i kuzynkom, podające im wodę z kiszonych ogórków gdy zwlekają się koło południa wyczerpane nocną hulanką, w których Hestia nie chce i nie ośmiela się nigdy wziąć udziału. Przewijające ich przypadkowe potomstwo z wyrazem błogości na doskonale opanowanej twarzy, przyuczonej nie okazywać nawet cienia zazdrości. Cicha, pokorna, wielbiąca bogów (mimo że sama też jest boginią) i królów (mimo że sama też jest królewską córką). A kiedy nadejdzie czas, dobra ciocia Hestia ustąpi swoje miejsce w olimpijskiej Radzie Dwunastu najbardziej rozpasanemu i nieokiełznanemu z młodych bogów – Dionizosowi.
Hera – patronka panien młodych – to urodzona królowa, dla której małżeństwo znaczy więcej niż sam mąż. Och, kocha go oczywiście – w końcu dobrze upatrzyła sobie najbardziej ambitnego z braci, więcej niż króla – następcę tronu wieczności. Ich noc poślubna, jeśli wierzyć niedyskrecjom Homera, trwała trzysta lat. Wybaczy mu wszystkie zdrady i sama nie zdradzi go nigdy. Bo królowe z zasady nie pozwalają sobie na namiętności. Nie zaryzykuje utraty najwyższego z możliwych statusu dla chwili rozkoszy. Hera jest idealną żoną władcy, panią prezesową, która wypełnia swój obowiązek z godnością, świecąc przykładem dla wszystkich poddanych (za których rzecz jasna uważa każdą ludzką czy boską istotę). W swojej dumie Hera bywa rozczulająca, jej głębokie poczucie honoru zasługuje na szacunek, zwłaszcza gdy Zeus wraca skruszony po swoich rozlicznych podbojach prowadzonych wśród mniej zasadniczych dam. Ona zawsze znajdzie dla niego racjonalne usprawiedliwienie i powód do przebaczenia, nawet jeśli jedynym prawdziwym powodem jest to, że według jej rozumienia jest się albo żoną, albo nikim. Ona tak desperacko pragnie „żeby było normalnie”, że nieraz naprawdę chwyta to za serce. Zadbany dom (choć sprząta służba), dobrze ułożone dzieci (pod opieką nianiek). Dzieci muszą być, jako ostateczna pieczęć statusu królowej – królowa nie przedłużająca dynastii to nie więcej niż śmieć nawet wśród nieśmiertelnych. Jeśli któreś – jak Hefajstos – nie spełni oczekiwań, zostanie usunięte z pałacu i zamknięte w piwnicy by bawić się swoimi zabawkami w miejscu gdzie nie psuje symetrii i nie razi zmysłu estetycznego gości.
Demeter patronuje kobietom dorosłym. Jest matką, jest matką, jest matką – jak róża jest różą, jest różą, jest różą. Mężczyźni są dla niej głównie dawcami nasienia, ich obecność w życiu dziecka najchętniej ograniczyłaby do momentu poczęcia. Nie ma więc małżonka, za to miewa przelotnych kochanków – spośród rówieśników tylko Hades oparł się jej urokowi (być może miał żal, że ładniej urządziła swój ogródek na powierzchni niż on swoje ciemne królestwo). Kocha wszystko co żywe, pod warunkiem, że stworzenia owe bez szemrania podporządkują się jej władzy, oddając w „macierzyńską niewolę miłości”. Uwielbia kwiaty i niemowlęta, najchętniej w dużych ilościach, nie przeraża jej fizjologia ani brud, jako najpierwsza ogrodniczka przywykła mieć ręce uwalane po łokcie w lepkiej materii. Dorosłych toleruje – o ile dorośli z pokorą i uwielbieniem znoszą matriarchat.
W postaciach tych trzech bogiń daje się zamknąć całe życie, które wiele – dawnych i współczesnych – kobiet uzna zapewne za doskonale spełnione. Najpierw czas Hestii – rodzinnego ciepła, przygotowania poprzez współuczestnictwo, nauka swojej życiowej roli. Potem, u progu dorosłości, czas Hery – tryumfalny marsz weselny, którego podniosłość równać się może jedynie z koronacją. Dalej życie kobiety świadomej swojej władzy „szyi która kręci głową”, dyskretne i skuteczne wspieranie męskich ambicji, by wygrzać się w blasku chwały zwycięzcy. Wreszcie, w pełni rozkwitu życia, czas Demeter – opieka nad niemowlęciem, wymagająca poświęcenia na miarę Hestii, ale gwarantująca absolutystyczne rozkosze Hery. Być może rozciągnięta w czasie aż do dorosłości, i poza dorosłość, na całe życie wdzięcznego i przywiązanego dziecka. Być może infantylizująca wszystkich dookoła, włączając w to (przede wszystkim!) króla-małżonka. Poczucie niezbywalności. Na końcu Hestia z Herą mogą się wynieść na Olimp – cała ziemia oddaje pokłon Wielkiej Matce Demeter.
Ten pierwotny stan Olimpu, przed pojawieniem się młodszego pokolenia, dla których wystarczyło ambicji, ale możliwości władzy było już zdecydowanie mniej, odtwarza się w tradycyjnych społeczeństwach od Gangesu do Wisły. Funkcje społeczno-rodzinne będące prostą konsekwencją funkcji czysto biologicznych. Ludzkie istnienie traktowane z niewzruszoną pewnością determinizmu. Silni mężczyźni i kobiece kobiety. Algorytm rzekomo gwarantujący przeżycie swego krótkiego czasu na ziemi w sposób najlepszy z możliwych. Nawet nie najlepszy – po prostu jedyny. „All else confusion” – jak napisał kiedyś Tennyson o „nienaturalnych” pragnieniach emancypacji kobiet.
Z czasem – Ziemia jakoś nie może, mimo chęci, wyzwolić się spod władzy czasu – zaczęli pojawiać się nowi bogowie. Okazało się, że tylko centralna para tego układu nieśmiertelnych sześcioraczków – Zeus i Hera – zachowała rzeczywistą trwałość. Synowie Zeusa zaludnili Olimp: Ares, Hefajstos, Apollo, Dionizos. Przybyły też młodsze boginie (również świadectwo płodności króla nieba): Atena, Artemida, Persefona – i najdziwniejsza z nich wszystkich, Afrodyta.
Dla ludzi oznaczało to tyle, że biologiczny determinizm zaczął drżeć w posadach – powstały nowe wzorce zachowań, nowe algorytmy podważające nieuniknioność losu uznawanego dotąd za jedyny możliwy. Zwłaszcza te nowe kobiece wzorce były rzeczywiście rewolucyjne. Atena rywalizująca z mężczyznami jak równy z równym w sprawach wojny i intelektu; Artemida żyjąca bez rodziny, z grupą przyjaciółek równie wolnych od kaprysów biologii jak ona sama; niestała Afrodyta dysponująca uwodzicielskim czarem zdolnym owinąć wokół jej palca najtwardszego z bogów. One wszystkie, chcąc nie chcąc, wchodziły w paradę trójcy Hestia-Hera-Demeter. Bo nagle okazało się, że wartości kobiety nie określa wyłącznie wypełnianie przez nią funkcji rodzinnych. Nie dlatego, żeby przestały one istnieć - są równie dostępne dla chętnych, jak były wcześniej. W drodze świadomego wyboru, a nie z dlatego, że „tak wypada”. Gdy upada socjomatrix zrobić można wszystko, chociaż nic nie trzeba.