Tak jak chyba pół Polski, przeczytałam wczoraj ten artykuł z Wyborczej - z bardzo, ale to bardzo mieszanymi uczuciami. Myślałam o zdumiewającej nietolerancji, którą wykazali się użytkownicy forum GW, zwykle gotowi stawać w obronie każdego buntownika. No chyba, że chodzi o Kościół – wtedy sypią się wyzwiska i wulgaryzmy, a wszystko w imieniu racjonalizmu. Taka skrajnie emocjonalna postawa robi racjonalizmowi najgorszą reklamę z możliwych – jako jeszcze jednej formie fanatycznego zacietrzewienia.
Wracając do sprawy Anny Goliszek, dziewicy konsekrowanej. Z jednej strony, zgadzam się z opinią Tadeusza Bartosia o niedostosowaniu emocjonalnym itp. To rzeczywiście wygląda na eskapizm w czystej formie, wyrafinowaną sublimację par excellence seksualną, mentalność dziewczynki, która kategorycznie odmawia dorośnięcia. To jest działanie aspołeczne, w sumie sprzeczne z samą ideą chrześcijaństwa, która nakierowana jest na miłość bliźniego. To jest oddanie się w niewolnictwo Kościołowi za nic, nawet bez gwarancji wiktu i opierunku na starość jaką mają zwyczajne zakonnice.
Z drugiej, nie mogę odmówić tej kobiecie prawa do jej własnego rozumienia szczęścia - choćby i w całkowitym wirtualu. Kiedy patrzyłam na jej zdjęcia widziałam samotną dziewczynę z kotkiem, spragnioną miłości tak bardzo (i tak bardzo się jej jednocześnie bojącą) że konstruuje sobie Boski Ideał na całkowicie prywatny (rzekłabym: intymny) użytek. Została uwiedziona, albo sama się uwiodła - prosto w mitologię, co z tego że akurat chrześcijańską. Mogłaby być jakakolwiek inna projekcja - zamiast Jezusa Harry Potter, Luke Skywalker czy James Bond - różnica jest wyłącznie w jakości literatury i ilości odniesień, w niczym więcej. No może tylko tyle, że im lepszy On - Boski Małżonek, tym lepsza i Ona - Boska Małżonka. Więc jak już spadać, to z wysokiego konia... Powtórzę jeszcze raz: jej pieskie niebieskie prawo. We własnym domu, łóżku i głowie nikt jej nie zabroni żyć jak zechce i z kim zechce (choćby z całą załogą Piratów z Karaibów tudzież Siedmioma Krasnoludkami i Królewną Śnieżką na dodatek).
Kiedy czytałam ten artykuł miałam przed oczami małą, zastraszoną Persefonkę zakochaną na zabój w wyidealizowanym Apollu. Tylko, że jakby na to nie patrzeć, taki stuprocentowy Apollo - jak to on zwykle - ma ją całkowicie w nosie, pochłonięty własnym blaskiem (jak również 60 innymi podobnymi Persefonkami w samej tylko Rzeczypospolitej, która o mały włos obwołałaby go była swoim królem). Nie wątpię, że jest zakochana; nie wątpię nawet, że daje jej to siłę napędową o mocy małego reaktorka atomowego. I - w tym zakresie - szanuję, może nawet odrobinę podziwiam, chociaż wzdycham ciężko i głową kręcę. Dlaczego kręcę? Bo Bogini-Małżonka Anna G. wchodzi na bardzo wąską i bardzo niebezpieczną ścieżkę, z której niesłychanie łatwo jest spaść w głęboką depresję, obłęd i ciemność (której kiedyś zresztą, jak sama twierdzi, miała przedsmak).
Jej się tylko wydaje, że jest wspaniale i bezpiecznie - a przecież to o to chodziło. Najwspanialszy, doskonały wysoki blondyn z bródką o zniewalających niebieskich oczach... Taaak... I całkowicie zależny od małej myszeczki z Puław, dostępny na każde jej żądanie - sklonowała go dziewczyna tak, że w Erze lepiej nie dobiorą. Nie będziemy się tu zastanawiać jakie ta pani miewa sny, prawda - to jest tak Boleśnie Oczywiste... Dziewica dziewicą – jeśli cokolwiek wiem o dziewicach, to na pewno tutaj przypadku non consumatum nie będzie! Zastanawiam się tylko, czy Boska Żona prędzej obudzi się, czy umrze. W obecnej sytuacji - szczerze, życzliwie i z całego serca - życzę jej na "nową drogę życia", żeby nie obudziła się nigdy. Bo kiedy się obudzi, może zobaczyć, że stoi przed lustrem, w którym nie odbija się Bogini, tylko trup.
Można się oczywiście zastanawiać na ile Jezus pani Anny jest Jezusem milionów chrześcijan na całym świecie. Czy jej samej nie przeszkadza fakt jego wielokrotnej „bigamii” – w tym również z panią psycholog, która opiniowała zdrowie psychiczne najnowszej konsekrowanej dziewicy. Jestem pewna, że nie przeszkadza – zastanawiam się natomiast, w jaki sposób Anna separuje mentalnie „swojego Męża” od reszty materiału mitologicznego dotyczącego postaci Jezusa. Czy to się da? – jak widać da się. Czy to ma sens? – powiedziałabym, że miłość nie pyta zazwyczaj o sens tylko po prostu jest.
Najbardziej szokujące w tej historii jest to, że udzielono pani Annie "ślubu" w oficjalnym katolickim kościele, z rąk biskupa. Dla kogoś o psychice Persefony takie instytucjonalne usankcjonowanie własnego marzenia to jest nic mniej niż wyrok śmierci. Jeśli kiedykolwiek zakocha się "w realu" - a do tego nie trzeba zbyt wiele, jeśli się już wie czego się szuka można to czasem, nawet ku własnemu zaskoczeniu, znaleźć niekoniecznie przez sen - będzie miała całą potęgę Kościoła Katolickiego przeciwko sobie. A to jest jedyne środowisko, w którym dotąd czuła się bezpieczna i akceptowana. I wtedy dopiero będzie Apokalipsa.
Więc - droga Boska Żono numer 61 - nigdy, przenigdy nie proś swego Męża żeby się zmaterializował… Z dwóch powodów. Po pierwsze, należy zawsze brać pod uwagę nawet mało prawdopodobną możliwość, że prośba zostanie wysłuchana. Po drugie, że wtedy lecisz prosto do piekła. Ale Persefony nie potrafią inaczej, prawda…?