O nieudanym fortelu i próbie odbicia więźniów z nowych Kiejkutów donosi RMF FM (pogrubienie w tekście moje):
Słupska policja odnalazła właściciela awionetki porzuconej na nieczynnym lotnisku w Redzikowie pod Słupskiem w województwie pomorskim. Pilot wylądował tam w sobotnie popołudnie i porzucił samolot. Mężczyzna tłumaczył, że awionetka miała awarię, a pracownicy ochrony lotniska byli aroganccy, dlatego nie chciał z nimi rozmawiać. Sprawę wyjaśnia policja.
Byłem bardzo zdziwiony. Przestrzeń nad lotniskiem jest zamknięta, a tu nagle wylądował samolot. Piloci tłumaczyli, że to było awaryjne lądowanie. Powiadomiliśmy zgodnie z procedurami kierownika koszar, żandarmerię i policję. Ale później panowie zniknęli. Zrobiliśmy duże oczy, że sami się oddalili, a samolot został na pasie startowym. Rozumiem, że ktoś może porzucić samochód, rower, ale żeby zostawić samolot i oddalić się? Nie wiem, czy w Polsce kiedykolwiek miało miejsce takie wydarzenie - dziwił się Krzystof Pożarski, pracownik ochrony strzegącej lotniska.Okoliczności sobotniego lądowania awionetki pod Słupskiem są dość niezwykłe. Z maszyny wybiegło dwóch mężczyzn, którzy w pośpiechu opuścili miejsce lądowania samolotu. Zaskoczona ochrona obiektu powiadomiła policję.
Funkcjonariusze ustalili, kto jest właścicielem samolotu. Okazało się, że awionetka należy do mieszkańca okolic Słupska. To on pilotował maszynę. Teraz policjanci muszą wyjaśnić, dlaczego pilot wybrał niedziałające lądowisko, zamiast położonego kilka kilometrów dalej lotniska w Krępie Słupskiej. Właściciel awionetki powiedział, że podczas lotu doszło do awarii. Komisja ds. Badania Wypadków Lotniczych oceni, czy było to lądowanie awaryjne, bo taki fakt z urzędu musimy zgłosić do tej komisji - poinformował Robert Czerwiński, oficer prasowy słupskiej Policji.
Właściciel maszyny powiedział reporterowi RMF FM, że ochrona lotniska w Redzikowie krzyczała, że awionetka naruszyła przestrzeń powietrzną Stanów Zjednoczonych. Przeczuwałem, że mogę mieć usterkę w samolocie. Prawdopodobnie mogło to być wynikiem słabości akumulatora. Mogłem lądować w terenie, ale uznałem, że dużo bezpieczniej będzie na utwardzonym pasie lotniska. Nie miałem pojęcia, że zrobi się wokół tego taki szum. Gdybym dziś miał podjąć jeszcze raz taką decyzję, nie zawahałbym się ani przez chwilę - mówił mężczyzna. Dodał, że panowie z ochrony lotniska byli aroganccy, dlatego uznał, że rozmowa z nimi nie ma sensu. Twierdzi także, że nie porzucił maszyny. Przebywanie ich w obecności nie było przyjemne, dlatego postanowiliśmy się oddalić. Twierdzenie, że uciekliśmy z lotniska, jest nieprawdziwie, tym bardziej, ze jeden z panów ochroniarzy odwiózł nas do bramy - tłumaczył.
Byłem bardzo zdziwiony. Przestrzeń nad lotniskiem jest zamknięta, a tu nagle wylądował samolot. Piloci tłumaczyli, że to było awaryjne lądowanie. Powiadomiliśmy zgodnie z procedurami kierownika koszar, żandarmerię i policję. Ale później panowie zniknęli. Zrobiliśmy duże oczy, że sami się oddalili, a samolot został na pasie startowym. Rozumiem, że ktoś może porzucić samochód, rower, ale żeby zostawić samolot i oddalić się? Nie wiem, czy w Polsce kiedykolwiek miało miejsce takie wydarzenie - dziwił się Krzystof Pożarski, pracownik ochrony strzegącej lotniska.Okoliczności sobotniego lądowania awionetki pod Słupskiem są dość niezwykłe. Z maszyny wybiegło dwóch mężczyzn, którzy w pośpiechu opuścili miejsce lądowania samolotu. Zaskoczona ochrona obiektu powiadomiła policję.
Funkcjonariusze ustalili, kto jest właścicielem samolotu. Okazało się, że awionetka należy do mieszkańca okolic Słupska. To on pilotował maszynę. Teraz policjanci muszą wyjaśnić, dlaczego pilot wybrał niedziałające lądowisko, zamiast położonego kilka kilometrów dalej lotniska w Krępie Słupskiej. Właściciel awionetki powiedział, że podczas lotu doszło do awarii. Komisja ds. Badania Wypadków Lotniczych oceni, czy było to lądowanie awaryjne, bo taki fakt z urzędu musimy zgłosić do tej komisji - poinformował Robert Czerwiński, oficer prasowy słupskiej Policji.
Właściciel maszyny powiedział reporterowi RMF FM, że ochrona lotniska w Redzikowie krzyczała, że awionetka naruszyła przestrzeń powietrzną Stanów Zjednoczonych. Przeczuwałem, że mogę mieć usterkę w samolocie. Prawdopodobnie mogło to być wynikiem słabości akumulatora. Mogłem lądować w terenie, ale uznałem, że dużo bezpieczniej będzie na utwardzonym pasie lotniska. Nie miałem pojęcia, że zrobi się wokół tego taki szum. Gdybym dziś miał podjąć jeszcze raz taką decyzję, nie zawahałbym się ani przez chwilę - mówił mężczyzna. Dodał, że panowie z ochrony lotniska byli aroganccy, dlatego uznał, że rozmowa z nimi nie ma sensu. Twierdzi także, że nie porzucił maszyny. Przebywanie ich w obecności nie było przyjemne, dlatego postanowiliśmy się oddalić. Twierdzenie, że uciekliśmy z lotniska, jest nieprawdziwie, tym bardziej, ze jeden z panów ochroniarzy odwiózł nas do bramy - tłumaczył.