Mała wysepka oblana zewsząd wodami błękitnego do nieprzyzwoitości morza. Słońce i nagrzane słońcem góry. Przyjemnie ciepło przez większą część roku. Kuchnia prosta lecz smaczna, oparta o ryby, warzywa i oliwę z oliwek. Ludek miejscowy również prosty, życzliwy nielicznym przybyszom, zajęty swoimi prostymi zajęciami. W czasach, o których mówimy, mało znana miejscowym Germania dostarcza raczej niewolników a nie spragnionych relaksu emerytów. Ale to i tak nie na wysepkę; na wysepce czas płynie swoim, niespiesznym tempem, odmierzanym wschodami i zachodami słońca, powrotami rybaków z morza, sezonami zbiorów winorośli i oliwek. Starzy bogowie mają się jeszcze zupełnie dobrze, choć podobno gdzieś daleko nadano im całkiem nowe imiona.
Mało wiadomo o obcym, on sam niezbyt chętnie o sobie opowiadał. Mówił tylko, że za młodu był, albo chciał być, rybakiem. Wiadomo było też, że zajmował się pisaniem. Jego wspomnienia wejdą do kanonu literatury pamiętnikarskiej, czytane będą jeszcze po wielu latach. Cenione będą za lapidarność stylu, oszczędność w opisach i żwawą narrację. Bardzo trudno uciec od zawodu, czy jak niektórzy mówią, powołania. Nic więc dziwnego, że obcy, gdy już obszedł wysepkę wokół, poznał wszystkie zatoczki, zamienił słowo z wszystkimi pasterzami i wszystkimi rybakami i spróbował lokalnego wina we wszystkich trzech tawernach, zamówił sobie pergamin i zabrał się znów za pisanie.
Miejscowi mieli nadzieję, że obcy napisze coś z życia. Ich życia. Na przykład historię o starym rybaku, który złapał na morzu dużą rybę. Albo coś dla dzieci. Albo coś o zwierzętach. Coś, co pozwoli wszystkim skojarzyć nazwę wysepki, odróżnić ją od tysiąca innych, podnieść do rangi tych nielicznych, którym dane jest być ojczyzną jakiegoś filozofa, uczonego, mędrca, herosa, czy chociażby słynnego władcy. Wysepka nie miała szczęścia - nie tylko żadne z olimpijskich bóstw nie urodziło się ani nawet nie przebywało chwili na niej (co można byłoby uczcić sanktuarium albo przynajmniej świątynią), nie upodobała jej sobie żadna podrzędna boginka, nimfa ani nawet wyrocznia. Cała nadzieja w obcym i jego papirusach.
Problemy zaczęły się już na samym początku. Obcy najpierw przestał rozmawiać z ludźmi, a potem wyprowadził się z portowej wioseczki i zamieszkał w jaskini na wzgórzu. Miejscowi nie mieli doświadczeń z tymi, którzy piszą (nielicznym tylko dana była umiejętność czytania), ale wydało im się to dziwne. Jakże to, pytali sami siebie i bezradnie wzruszali ramionami, tak zostawić błękit nieba i wody, beżowy popiel wzgórz, srebrzysto-szarą zieleń drzew oliwnych, biel ścian chat i wynieść się do jaskini? Tylko cherlawy chłopak, którego tutejsi i tak mieli za półgłówka, wspinał się co kilka dni stromą ścieżką z koszykiem wiktuałów. Gdy wracał, opowiadał, że obcy wychodził nocą przed swoją jaskinię i wpatrywał się w morze, jakby na coś czekał.
Jeśli czekał na znajomy statek, nie doczekał się. Mijały lata, a obcy wciąż siedział na wzgórzu, pracując nad swoją książką, za całe towarzystwo mając oddanego prostaczka i czasem zabłąkane kozy. Niektórzy podejrzewali, że przybysz przed kimś się ukrywał, ale jeśli spodziewał się wstrząsającej i heroicznej śmierci z rąk zajadłych wrogów, i tym razem jego przewidywania go zawiodły. Pewnego dnia, gdy małomówny mężczyzna, który kiedyś dawno był cherlawym chłopakiem, wdrapał się jak zwykle z bochenkiem chleba i gomułką koziego sera, znalazł ciało obcego oparte o ścianę jaskini, jakby spał. W ramionach ściskał książkę.
Starannie wykaligrafowany i porządnie zszyty pergamin zniesiono do wioski, aby ci spośród sąsiadów, którzy posiedli umiejętność czytania, podzielili się z resztą jego treścią. Już pierwsze słowa wprawiły w zdumienie wszystkich zgromadzonych w portowej tawernie. W księdze nie znaleźli oni ani słowa o połowach ryb, ani tym bardziej o dzieciach lub zwierzętach. Z każdym kolejnym akapitem przed ich oczami pojawiały się obrazy zniszczenia, mordu i nieszczęścia, jakiego dotąd nawet nie potrafili sobie wyobrazić. Jakie tragedie spotkały obcego, że nie ukoiły ich nawet lata spędzone na idyllicznej wyspie, a ciągle - najwyraźniej narastając z czasem - ich wspomnienia powracały do niego w dręczących snach? Ktoś domyślał się, że starzec musiał być świadkiem wybuchu wulkanu, a może potężnego trzęsienia ziemi, albo przynajmniej wojny, która unicestwiła jego dom i rodzinę. Ktoś inny przypomniał sobie, że obcy prawdopodobnie był banitą, musiał więc za młodu wpaść w tryby wielkiej polityki. Albo wielkiej namiętności - sugerowali młodsi rybacy, wskazując na pełne goryczy strony opisujące jakąś egzotyczną piękność. Z każdą chwilą tajemnicza księga budziła w nich coraz większe przerażenie. A jeśli obcy był czarownikiem, i zemścił się na nich - chociaż naprawdę nie wiedzieli, za co - pozostawiając na wyspie przeklęty pergamin? Ostatecznie, po burzliwych dyskusjach, rybacy uradzili, że przerażająca księga powinna zostać czym prędzej usunięta z wyspy. Szczęśliwym trafem niepomyślne wiatry zagnały do zatoki kupiecki statek zmierzający do świątyni Artemidy w Efezie. Wioskowy półgłówek, który nie chciał się rozstać z dziełem obcego, którego uznał za swego mentora, dumnym krokiem wszedł na pokład dzierżąc w ramionach owinięty w wełniany koc tom. Gdy statek podniósł kotwicę, rybacy odetchnęli z ulgą, ale nie bez odrobiny żalu. Kto wie, czy jeszcze kiedyś przypłynie na wyspę Patmos jakiś przybysz z dalekiego świata. Ktoś westchnął ciężko i powoli ruszył w stronę wzgórza - trzeba w końcu pochować obcego.