Niedawno po raz n-ty wybraliśmy się na poznańską „Normę” Belliniego, a ja dodatkowo na koncertowe wykonanie tej opery w warszawskiej Filharmonii. W kategorii bel canto jest to moja ulubiona opera, nawet wobec „Semiramidy” czy „Podróży do Reims” Rossiniego. W „Normie” najbardziej lubię Normę (podobne wrażenia wywołuje we mnie Turandot). Zdarzało mi się już bronić tej Normy przez rozmaitymi zarzutami, od zdrady narodowej do wyrachowania i mściwości. A ja ją lubię, bo jest Artemidą i nawet pseudo-celtycki sztafaż nie jest w stanie przysłonić jej antycznych korzeni.
Najsłynniejsza aria z tej opery, „Casta Diva”, to jednocześnie hymn ku czci Artemis, jakiego nie powstydziłoby się zapewne nawet jej sanktuarium w Efezie. Najczystsza bogini księżyca, obracająca swoją srebrzystą twarz ku ziemi żeby napełnić ją niebiańskim pokojem, opiekunka lasów czczona w świętych gajach – to przecież Artemida w swoim najbardziej królewskim wydaniu. Norma, będąc kapłanką bogini, staje się jej uosobieniem na ziemi i przejawia wiele jej cech. Jak Artemida, Norma dla swego plemienia (niemal do końca opery) uchodzi za dziewicę. To fundamentalne dziewictwo nie jest właściwie związane z życiem miłosnym; można przypuszczać, że Norma pozostałaby dziewicą nawet gdyby puściła się z całym legionem Rzymian.
Podobnie, nawet wielokrotne porody nie uczynią z immanentnie dziewiczej Normy/Artemidy matki. Dzieci to jest coś, co jej się „przytrafia” – zapewne napełniając ją przy tym mieszaniną zdziwienia i strachu - a potem stanowi problem, poradzenie sobie z którym rozciąga się na większość opery. Norma – jako Potnia Theron, czyli Pani Zwierząt – lubi dzieci, mniej więcej tak samo, jak wszystkie małe zwierzątka. Tym niemniej nie ma w niej opiekuńczości ani skłonności do poświęceń właściwej Demeter. W kwestii dzieci, Norma/Artemida ma jeden problem: kto się nimi zajmie? Sama bowiem nie zamierza, ma zbyt wiele ważniejszych rzeczy do roboty w życiu (no i przecież oficjalnie jest dziewicą). Być może uda się te dzieci wcisnąć jakiejś znajomej kobiecie (Klotylda wyraźnie reprezentuje tutaj pokorną i pomocną Hestię), albo rywalce (Adalgisa to też Hestia, z tym że tutaj raczej Hestia jako dziewica niż pomocnica), albo ostatecznie trzeba je będzie zabić (żeby się nie męczyły, oczywiście)? W końcu, ku ogromnej uldze Normy, dziećmi zgadza się zaopiekować jej ojciec (Oroveso, czyli Zeus), tym samym zwalniając ją raz na zawsze z uciążliwych obowiązków. Norma jest tak szczęśliwa z odzyskanej wolności, że nawet rychła utrata śmiertelnej powłoki (na stosie za zdradę religii i plemienia) nie jest w stanie przyćmić jej radości.
Związek Normy z Pollionem przypomina jako żywo najgłówniejszą mitologiczną relację Artemidy, z jej bratem-bliźniakiem Apollem. Wrzeszczą na siebie, wygrażają sobie, ale jest pewne, że nie są w stanie bez siebie żyć. Na etapie, który opisuje opera Belliniego, relacja erotyczna pomiędzy nimi już dawno wygasła, a Pollione (jak to Apollo) zainteresował się kolejną zdobyczą (tym razem cichą i dziewiczą Adalgisą). Tym niemniej, w sytuacji ostatecznej, Norma potrafi zdobyć się na tak heroiczne gesty, które nawet Apolla wytrącą z jego przyrodzonego samozadowolenia. Nie mogąc go uratować przed rozfanatyzowanym tłumem, Norma zrobi ostatnią rzecz, która jej jeszcze pozostała i w imię dawnej miłości zdecyduje się z nim umrzeć. Przypomina w tym wagnerowską Brunhildę, która podobnie rzuca się na stos pogrzebowy dawnego – i zdradzającego ją – apollińskiego kochanka Zygfryda. To jest wielkość niezrozumiała dla ludzi potrafiących tylko mamrotać swoje prymitywne klątwy, które na szczęście na uszczęśliwionej pojednaniem z ojcem i ukochanym/bliźniakiem Normie nie robią najmniejszego wrażenia. Scena, kiedy mordowana przez barbarzyński tłum ludzka inkarnacja bogini śpiewa: „Nic więcej nie pragnę, jestem szczęśliwa” niezmiennie od lat (jak mało co w operze) jest w stanie doprowadzić mnie do łez ze wzruszenia. Śmierć – na jej własnych warunkach – jest dla bohaterki ostatecznym odzyskaniem wolności i uwolnieniem od ograniczeń ludzkiego ciała.
Inną ciekawą – i bezsprzecznie Artemidzką – cechą Normy jest jej „dziewczyńskość”. W mitologii greckiej Artemis prowadziła w swoim lesie coś na kształt dziewczęcego klasztoru i schronienia dla wszelkich zbuntowanych księżniczek, zwykle uciekających do niej przed aranżowanymi małżeństwami. Dopóki pozostały dziewicami, mogły przebywać w świętym gaju i być towarzyszkami bogini. Podobną „instytucję” prowadzi Norma, będąca nie tylko naczelną kapłanką swojego plemienia, ale też powiernicą i nauczycielką młodych dziewcząt. Jej związek z Adalgisą oscyluje na pograniczu siostrzeństwa i safizmu, co najbardziej widać w duecie gdy obie panie, rozczarowane mężczyznami, przysięgają przyjaźń „na śmierć i życie” i zastanawiają się, czy mimo wszystko nie uciec z tego lasu i nie zacząć życia gdzieś indziej. Tego typu przyjaźń zdarzała się w dziełach operowych wyłącznie pomiędzy bohaterami męskimi, takimi jak Don Carlos i Poza albo Zurga i Nadir. Można się wręcz pokusić o interpretację, że Norma widzi w swej akolitce młodszą wersję siebie samej (i dlatego dokładnie wie, jak wyglądało jej uwiedzenie przez Polliona), a Adalgisa wiąże się z Rzymianinem głównie dlatego, że chciałaby zbliżyć się do Normy.
Wielu widzów oburza fakt, że Norma manipuluje swoimi ziomkami, dla własnych (miłosnych) celów odradzając im otwarty bunt przeciwko rzymskiej okupacji, a potem, pod wpływem nagłej złości, zmienia front i intonuje pieśń wojenną (swoją drogą, chyba najbardziej porywającą w dziejach opery). Dziecko natury, dziewicza i dziewczęca Artemida, powraca jako bezwzględna łowczyni szyjąca z łuku do wszystkiego co się rusza, bez przemyślenia i nie licząc ofiar. Mnie mimo wszystko kojarzy się to z furią małej dziewczynki (fakt, że bardzo niebezpiecznej małej dziewczynki), tym bardziej, że wielki wrzask i walenie w gong kończy się nie prawdziwą wojną, ale osobistą wojenką, w której to Norma jest główną ofiarą. Mnie to jakoś nie oburza – jest mi jej szkoda, a może nawet trochę ją rozumiem. W końcu i tak życie w galijskim lesie wróciło do – nomen omen – normy, a Zeus (czyli Oroveso) kontynuował swoją patriarchalną władzę. Domyślam się, że Adalgisa z czasem została przełożoną „klasztoru”, ale na wszelki wypadek nikt więcej nie czcił już Czystej Bogini innej niż patronka pokornych westalek.