Dość daleko za pałacem, na końcu ciemnej, żywicą pachnącej i zwartej alei świerkowej, stała pochylona ze starości oranżeria, pełna staroświeckich cytryn, kamelii i innych, niegdyś modnych roślin, o sztywnym, dziwacznym listowiu. Osobliwością jej była niezmiernie sędziwa i sękata palma, o której mówiono, że jest jeszcze jedną z tych, które niegdyś pożyczała hetmanowa Rzewuska dla ustrojenia pałacyku w Hrehorówce na przyjazd Aleksandra I. Prawdziwą jednak ozdobą starej oranżerii nie było to tragiczne w swym zmarnieniu drzewo, ale przepyszna róża „Marechal Niel” na głównej ścianie rozpięta, o pniu grubości ludzkiego ramienia, cały strop obejmująca zieloną, gęstą kopułą. Nikt nie umiał oznaczyć jej wieku, ale zapewne musiała ona pamiętać lata bardzo odległe i dawne. Pomimo to corocznie kwitła obficie, począwszy od pierwszych dni kwietnia do ostatnich czerwca. W przeciwieństwie do pnia jędrnego i krzepkich konarów, kwiaty miała wiotkie, bezsilne łodygi i mocną woń, właściwą kwiatom konającym. Nawet kolor ich nie był żółtawy, ale zielono-biały. Miały w sobie wdzięk i piękność rzeczy, które giną. Nieraz wówczas, patrząc na kwitnącą starą różę, mówiliśmy sobie, że umrze niedługo, nie przypuszczając, że razem z nią zginie wszystko, co rosło i kwitnęło.
Był to majątek bez tradycji, kupiony dla mego właśnie ojca. W środku parku niszczała wielka, niedokończona rezydencja pałacowa, której budowę rozpoczęli poprzedni właściciele Czaccy, a rodzina Pruszyńskich mieszkała w wielkim, niskim, starym dworze. Latem wszystko wokół rosło bardzo bujnie, z niezwykłą żywotnością, a zimą wszystko zasypywał śnieg. Pod oknem mojej matki, niskim oknem, chwiał się tylko melancholijnie dziwny stwór w miejscu, gdzie latem kwitły róże „Marechal Niel”.
Róże "Marechal Niel" są nieomal głównym botanicznym bohaterem "Trędowatej" Heleny Mniszkówny. W pierwszym tomie ordynat Waldemar Michorowski wręcza żołte róże Stefci, podczas jej pierwszej wizyty w jego zamku w Głębowiczach na Wołyniu. Później między innymi te róże wysyła do domu jej rodziców w Ruczajewie tuż przed ślubem ze Stefcią. Oto opis kwiatów od Waldemara stojących w salonie w Ruczajewie (Wydawnictwo Literackie, Kraków 1988, s. 155):
Wówczas przemówili monarchowie tej poddańczej rzeszy, pachnącej i rozgwarzonej, w pierwszym rzędzie pyszne królowe-róże, nęcące barwami i bogactwem kształtów, więc wspaniała „Marechal Niel” w złotożółtych aksamitach, wdzięczna „La France” w różowych jedwabiach i wytwornisia „Tebried” w ślicznych tunikach barwy herbacianej. Była tam i „Pani Druzgi” w śnieżnobiałej sukni, „Księżna Liberty” w karmazynach i strojna w aksamitne purpury królowa-piękność z haremu sułtana Maroko.
W cieplarni w Głębowiczach (Ibidem, s. 157):
Sam ordynat wybierał najpiękniejsze z jakimś radosnym i szczęśliwym uśmiechem w oczach. Nad różami „Marechal Niel, które najlepiej lubił, pochylił się i szepnął miękko: - Idźcie służyć Stefci.”
Po raz trzeci Waldemar obdarował Stefcię tymi różami już po jej śmierci. Posłużyły do dekoracji jej trumny.
No i są marszanilki również u Musierowcz (“Kalamburka”, Akapit Press, Łódź 2001, s. 278):
Kasztan pośrodku podwórza bielił się w ciemnościach, a z okien padały na roziskrzony śnieg żółte plamy, nakrapiane gęstymi płatkami. Pod oknem państwa Makowskich, jak gromadka zmawiajacych się krasnoludków, przycupnęły chochoły, otulające krzewy róż. Ta Makowska to romantyczna pani – wiosną siała przed oficynką słoneczniki, „żeby się śmiały”, i pachnący groszek, który uwielbiała i o którym wciąż mówiła wiersze. Latem całe okno miała spowite tymi liliowymi i białymi kwiatkami, a żółte róże Marechal Niel opierały jedwabiste główki o parapet…
Znalazłem te róże także u Kiplinga (“Księga dżungli” opowiadanie "Riki-Tiki-Tavi”):
Po śniadaniu Riki udał się do ogrodu, w celu zbadania rzeczy ciekawych. Był on obszerny, w połowie zaniedbany, pełen krzewów róż Maréchal Niel, wielkich i rozrosłych. Pozatem rosły tam gojawy i drzewa migdałowe, kępy bambusów i całe łany wysokiej, gęstej trawy
Początkowo się zastanawiałem czy to Kipling umieścił w ogrodzie w Indiach tę różę, czy też tłumacz – Franciszek Mirandola (1923) – podstępnie wprowadził ulubioną różę swojej epoki do polskiego przekładu. Ale jest i w późniejszym przekładzie Józefa Birkenmajera, a co najważniejsze w oryginale u Kiplinga (It was a large garden, only half cultivated, with bushes as big as summer-houses of Marshal Niel roses).
O tej odmianie wspomina również Oskar Wilde ("The Importance Of Being Earnest", w scenie, w której Algernon dyskutuje z Cecily wybór kwiatu do butonierki - niestety w polskiej ścieżce dźwiękowej filmu z 2002 "Marechal Niel" zamieniony jest bezsensownie na... nagietek).
Iwona Domańska-Kubiak we wstępie do swojej monografii "Zakątek pamięci. Życie w XIX-wiecznych dworkach kresowych” (Iskry, 2004) tak pisze:
Zmiany ustrojowe, jakie zaszły po drugiej wojnie światowej, sprawiły, że zniknąć musiał na zawsze styl życia majętnych ziemian nie do odtworzenia w innym czasie i miejscu. Patriarchalny dom z zapracowanym ojcem, dziadem wspominającym młodzieńcze wojowanie, kobietami drepczącymi cały dzień po domu. Razem z owym stylem życia poznikały drobne szczegóły tego świata, przedmioty codziennego użytku jak szkandela czy lampa naftowa, a nawet niektóre gatunki kwiatów jak róża Mareshal Niels.
No więc żaden ze mnie nostalgik kresowy, ani majętny ziemianin, ani tam bardziej ordynat Michorowski - ale jednak “marszenilkę” od zapomnienia uratowałem!
I tym optymistycznym akcentem kończymy, życząc czytelnikom abyśmy uratowali jak najwięcej miłych wspomnień przemijających lat, a ostatni tydzień roku okazał się lekkostrawny i beztroski.
Michał Babilas (z Dorotą w tle)