Ludwik Czarkowski wydał w Wilnie w 1909 w drukarni Józefa Zawadzkiego “Słowniczek najpospolitszych rusycyzmów”. Nie muszę się trudzić przepisywaniem, bo dobra, zaprzyjaźniona dusza wykonała już całą pracę - http://rusycyzmy-1908.blogspot.com/
Zastanawia, przede wszystkim, jak wiele oprotestowanych przez Czarkowskiego słów weszło jednak do polszczyzny, do tego stopnia, że obecnie nie zdajemy sobie sprawy z nieprawości łoża, w którym zostały spłodzone. Trudno dziś orzec, czy przypadkiem Czarkowski nie był nadmiernie uczulony, w świetle współczesnego zalewu anglicyzmów jego ostrożność wydaje się przesadna. Zresztą co najmniej od połowy XIX wieku wiele “słów międzynarodowych” wchodziło do polszczyzny poprzez języki zaborców, że wspomnę angielskie hooligan, który na transferze przez rosyjski (хулиган) stał się polskim chuliganem.
A więc, w 1908 niepoprawnymi rusycyzmami były, między innymi, słowa: agresywny, bezcześcić, centralny, chłodno, delikatesy, ekwiwalent, emigracja, fikcja, garnizon, gwarancja, horyzont, konspiracja, konkurencja, konsultacja, kontrast, ministerstwo (poprawnie: ministerium), moment, monument, narzecze, negatywny, niezawisły, notariusz, oficjalny, okrążyć (poprawnie: otoczyć), prototyp, prymitywny, racjonalny, remont, renegat, rutyna, sarkazm, sojusznik, solidny, spektakl, szansa (poprawnie: widok), wyszkolony, zakąsić (poprawnie: przetrącić).
Są też u Czarkowskiego słowa urocze, co do których można mieć tylko żal, że jednak się nie zakorzeniły w polszczyźnie. Wodokaczka, na przykład. Albo: popełnieć (utyć). Albo: ordynarny profesor (to o p. Pawłowicz zapewne?). Niedaleki ("niedaleki człowiek", w znaczeniu: ograniczony).
Wróćmy jeszcze do ministerstwa. U wezgłowia jego narodzin stał Józef Siemieński, który w 1925 wygłosił odczyt pod tytułem "Starożytnictwo i nowatorstwo w nazwach urzędowych" na forum warszawskiego Towarzystwa Prawniczego (sekcja dawnego prawa polskiego). Odczyt opublikowano początkowo w 'Gazecie Administracji i Policji Państwowej', a następnie wydano drukiem jako broszurkę (wydawnictwo Gebethner i Wolff, drukowano w Drukarni Policyjnej, Długa 38). Pisze więc Siemieński:
Nieco inaczej było z "ministerstwem", dotychczas trwającem. Tu zaważyła tradycja galicyjska, nie wiem z jakiego natchnienia tak nazywająca wiedeńskie ministerja. W polszczyźnie dawnej i nowej pozagalicyjskiej, nazywano naczelne urzędy administracyjne ministerjami. W r. 1917 powstał spór o ministerstwo. Właściwą jego podstawę - przyzwyczajenie - zaostrzył z obu stron argument patriotyczny. Galicjanie chcieli ministerstwa ze względu na niemieckie "Ministerium". Królewiacy chcieli ministerium ze względu na rosyjskie "ministierstwo". Szalę przeważył ekspert językoznawca. Wśród profesorów rozeszła się o tem wiadomość podczas jakiegoś zebrania międzywydziałowego. Paru nas wpadło na winowajcę, bo historycy i prawnicy byli tego zdania, że i historia i językoznawstwo zna "ministerstwo" jako urzędowanie ("za ministerstwa N-ckiego"), ale nie jako urząd. I cóż się okazało? Kochany nasz językoznawca daleki był bardzo od życia politycznego, a interpelanci nie uważali za potrzebne wyjaśnić mu, o co właściwie chodziło. On zrozumiał, że go pytają, czy wyraz "ministerstwo" jest poprawny. Miał tedy tylko wątpliwość, czy można przyrostek rodzimy "stwo" łączyć z obcym wyrazem "minister", a że utarło się "szyperstwo" i "kiperstwo", uznał, że może być i "ministerstwo" na oznaczenie całej dziedziny działania tego urzędu. Kiedyśmy mu powiedzieli, że chodzi o sam urząd, zmartwił się poniewczasie. Dobrze jest pytać się, ale lepiej czynić to umiejętnie.,