Wyjeżdżamy z deszczowej Enny. Kierujemy się ku Acireale, ku termom siarkowym, gdzie moczył się Wagner. Utykamy w wąskich uliczkach Acireale, przez które przeciskamy się długie kwadranse w akompaniamencie klaksonów. Docieramy wreszcie do Terme Santa Venera, klasycystyczny budynek z 1873, Wagnera nawet pamiętają, o czym świadczy pamiątkowa tablica. Termy zabite deskami na głucho, rezydują tylko dwa głośne koty, obok piscina privata (non-termale), tamtejsi ciecie wysyłają nas do Term Santa Katherina. Termy św. Katarzyny wyglądają jak peerelowskie sanatorium, w recepcji czworo recepcjonistów, zmęczeni i źli domagamy się anglojęzycznego tłumaczenia. Po dziesięciu minutach pojawia się piaty recepcjonista. We are looking for thermal bath - zaczynamy bezpośrednio i roszczeniowo. There is no bus - oświadcza stanowczo zmartwony recepcjonista. Where do you live? - dodaje. Wychodzi na to, że ewentualnie mógłby nas podwieźć do domu, byle tylko się nas pozbyć. W koncu przechodzimy na włoski i wyjaśniamy, że chodzi nam o balneario thermale. Aha, powiada recepcjonista, i prowadzi nas na pokoje balnearyjne. Camere balnearie już zupełnie w klimatach Ciechocinka schyłku lat 60 ubiegłego wieku, obskurne, brudne, ciemne. Tutaj, powiada recepcjonista, operator obłoży nas gorącym błotem na tyle i tyle minut. A tam, powiada dalej, operator napuści nam kąpieli siarkowej na minut dokładnie siedem. Wanienka akrylowa, kozetka obita wytartym skajem, koce brudne, a przynajmniej mocno zmęczone. Quando costa? - pytamy, w nadziei, że cena będzie zaporowa. Venti euro - powiada recepcjonista, ale dodaje, że operator (znaczy ten, co to obkłada błotem i odkręca kurek) już sobie poszedł do domu, ale jutro będzie niezawodnie, od siódmej, i może nawet zostanie do dwunastej. Z pieśnią triumfu na ustach wracamy do samochodu. Ciekawe czy Wagner też musiał czekać na operatora.
Jarosław Iwaszkiewicz ("Ogrody"): "Sycylia była zawsze dla mnie ziemia urzeczywistnień. To, co było bajką, co było marzeniem, co było niemożliwością, tak jakoś zwyczajnie realizowało się tutaj, w tym ogrodzie, na tej ziemi [...] wszystko, o czym marzyło się, czego się lękało i czego potajemnie pożądało. Kiedy się było po części Penteuszem."
Jarosław Iwaszkiewicz ("Książka o Sycylii"): "Od pierwszej chwili polubiłem na Sycylii nie jej - imponujący zaiste - wielki aparat, ale jej codzienność: jej prostych mieszkańców, handlarzy, rybaków, hotelarzy, jej pejzaże, szare wzgórza, dymiące piece siarczane, osiołki na ulicach miast, muły i konie dzwigające kolorowe wozy"
poniedziałek, 29 grudnia 2008
niedziela, 28 grudnia 2008
Zapiski z szoku chlorofilowego (część druga)
Enna wita nas mgłą. Taką mgłą, którą znamy z San Marino, Urbino i Peruggi. Okno hotelowego pokoju wychodzi na placyk, na którym stoi pomnik. Pomnik stoi do nas tyłem, z powodu mgły czasami go widać lepiej, czasami gorzej, czasami wcale. Pomnik przedstawia Napoleona Colajanni - z uwagi na imię, styl przedstawienia i ubiór domniemywamy jakiegoś XIX wiecznego celebryta lokalnego. Włoska wikipedia szybko prostuje nasze wyobrażenia - ów Napoleon zmarł w 2005: szybciutko się sprawili z pomnikiem. Za pomnikiem sklepik z winem z kurka (vino sfuso e imbottigliato pomijamy drugi przymiotnik), dość szybko uczymy się topografii okolic. Nastepnego dnia wybieramy się do Piazza Armerina, aby zobaczyć mozaiki w Villa Romana w Casale. W Casale wita nas piekne słońce i niepiękny cieć - willa zamknięta z powodu renowacji, ponowne otwarcie w marcu. Wracamy jak niepyszni do Enny, do mgły i Napoleona Colajanni.
Na peryferiach Palermo znajduje się klasztor kapucynów, w którym za skromny, dwueurowy datek, zakonnik wpuszcza żądnych wrażeń do katakumb. W katakumbach kilkutysięczna kolekcja nieboszczyków z XIX wieku, wszelkiej profesji, płci, wieku, stopniu rozkładu. Wiszą na ścianach, leżą, stoją. Czasem w otwartych trumnach, przeważnie jednak "luzem". Zwyczaj zaczął się poniekąd przypadkowo - kapucyni, którzy sprowadzili się do Palermo w XVI wieku, chowali swoich zmarłych braci w krypcie pod klasztorem. Po kilkudziesięciu latach, przy konieczności przeniesienia zwłok do większego pomieszczenia, okazało się, że uległy rozkładowi tylko w niewielkim stopniu. Ówczesny przeor wpadł więc na pomysł ustawienia ich pionowo i udostępnienia katakumb żyjącym mnichom celem medytacji ("memento mori"). I tak się zaczęło. Wieść się rozniosła poza klasztor i w pewnym momencie trudno już było kolejnym przeorom odmawiać prośbom o pochówki osób świeckich, zwłaszcza, że byli wśród nich dobroczyńcy zakonu, osoby znane i zasłużone. Na początku zgody były półgębkiem, sporadyczne, ale od mniej więcej XVIII wieku obowiązywała zasada "kładź się, kto chcesz". Okazało się wkrótce, że cudowna ochrona przed rozkładem spowodowana była brakiem dostępu powietrza do trucheł i przy masowym dostępie (zarówno nieboszczyków do katakumb, jak i odwiedzających do nieboszczyków) należy wspomóc cudowność jakimiś zupełnie ziemskimi działaniami. W ten sposób Sycylijczycy odkryli na nowo mumifikację zwłok. Na początku dość prymitywną - podsuszanie, obsypywanie wapnem i kredą, obmywanie octem, później stosowano coraz bardziej zaawansowane techniki - kąpiele w arszeniku, nastrzykiwanie różnymi chemikaliami. Stąd też bardzo różny stan techniczny zwłok. Ostatnim wkładem, pochodzącym z 1920 roku, jest dwuletnia Rosalia Lombardo ("Śpiąca Królewna"), przygotowana przez słynnego balsamistę doktora Alfredo Salafię, który tajemnicę swojego warsztatu zabrał ze sobą do grobu.
Żywi odwiedzali umarłych, teraz - tak jak my - powodowani ciekawością, dawniej z innych, bardziej prozaicznych potrzeb. Niekiedy lokatorzy katakumb zastrzegali sobie w testamentach regularne przebieranie ("upiorny legat"); rodzice przyprowadzali potomstwo, aby zapoznało sie z dziadkami, do całkiem naturalnych obyczajów należało wnoszenie koszy z jedzeniem i urządzanie pikników w podziemiach. Moda na pochówki w katakumbach trwała przez dwa stulecia. Uważano wówczas, że taki sposób chowania zmarłych pomaga żywym utrzymać więź ze zmarłymi krewnymi. W polskiej obyczajowości trup jest rzeczą wstydliwą, należy go jak najszybciej ukryć, schować (etymologia słowa pochówek), usunąć z pola widzenia. A jednocześnie obowiązuje silny kulturowy nakaz "dbania o zmarłych" - dla cudzoziemca wizytującego Polskę największym szokiem jest widok ukwieconych i "uzniczonych" cmentarzy bez względu na porę roku. Czasami sobie myślę, że warto byłoby skonfrontować bezmyślnych niekiedy zwolenników lizania nagrobków, konkursu na ilość zniczy i odhaczania rodzinno-towarzyskiej listy obecności przy płytach w początkach listopada z perspektywą obyczajów sycylijskich. Chcecie? Lubicie? Proszę bardzo - ale idźcie na całość...
Na peryferiach Palermo znajduje się klasztor kapucynów, w którym za skromny, dwueurowy datek, zakonnik wpuszcza żądnych wrażeń do katakumb. W katakumbach kilkutysięczna kolekcja nieboszczyków z XIX wieku, wszelkiej profesji, płci, wieku, stopniu rozkładu. Wiszą na ścianach, leżą, stoją. Czasem w otwartych trumnach, przeważnie jednak "luzem". Zwyczaj zaczął się poniekąd przypadkowo - kapucyni, którzy sprowadzili się do Palermo w XVI wieku, chowali swoich zmarłych braci w krypcie pod klasztorem. Po kilkudziesięciu latach, przy konieczności przeniesienia zwłok do większego pomieszczenia, okazało się, że uległy rozkładowi tylko w niewielkim stopniu. Ówczesny przeor wpadł więc na pomysł ustawienia ich pionowo i udostępnienia katakumb żyjącym mnichom celem medytacji ("memento mori"). I tak się zaczęło. Wieść się rozniosła poza klasztor i w pewnym momencie trudno już było kolejnym przeorom odmawiać prośbom o pochówki osób świeckich, zwłaszcza, że byli wśród nich dobroczyńcy zakonu, osoby znane i zasłużone. Na początku zgody były półgębkiem, sporadyczne, ale od mniej więcej XVIII wieku obowiązywała zasada "kładź się, kto chcesz". Okazało się wkrótce, że cudowna ochrona przed rozkładem spowodowana była brakiem dostępu powietrza do trucheł i przy masowym dostępie (zarówno nieboszczyków do katakumb, jak i odwiedzających do nieboszczyków) należy wspomóc cudowność jakimiś zupełnie ziemskimi działaniami. W ten sposób Sycylijczycy odkryli na nowo mumifikację zwłok. Na początku dość prymitywną - podsuszanie, obsypywanie wapnem i kredą, obmywanie octem, później stosowano coraz bardziej zaawansowane techniki - kąpiele w arszeniku, nastrzykiwanie różnymi chemikaliami. Stąd też bardzo różny stan techniczny zwłok. Ostatnim wkładem, pochodzącym z 1920 roku, jest dwuletnia Rosalia Lombardo ("Śpiąca Królewna"), przygotowana przez słynnego balsamistę doktora Alfredo Salafię, który tajemnicę swojego warsztatu zabrał ze sobą do grobu.
Żywi odwiedzali umarłych, teraz - tak jak my - powodowani ciekawością, dawniej z innych, bardziej prozaicznych potrzeb. Niekiedy lokatorzy katakumb zastrzegali sobie w testamentach regularne przebieranie ("upiorny legat"); rodzice przyprowadzali potomstwo, aby zapoznało sie z dziadkami, do całkiem naturalnych obyczajów należało wnoszenie koszy z jedzeniem i urządzanie pikników w podziemiach. Moda na pochówki w katakumbach trwała przez dwa stulecia. Uważano wówczas, że taki sposób chowania zmarłych pomaga żywym utrzymać więź ze zmarłymi krewnymi. W polskiej obyczajowości trup jest rzeczą wstydliwą, należy go jak najszybciej ukryć, schować (etymologia słowa pochówek), usunąć z pola widzenia. A jednocześnie obowiązuje silny kulturowy nakaz "dbania o zmarłych" - dla cudzoziemca wizytującego Polskę największym szokiem jest widok ukwieconych i "uzniczonych" cmentarzy bez względu na porę roku. Czasami sobie myślę, że warto byłoby skonfrontować bezmyślnych niekiedy zwolenników lizania nagrobków, konkursu na ilość zniczy i odhaczania rodzinno-towarzyskiej listy obecności przy płytach w początkach listopada z perspektywą obyczajów sycylijskich. Chcecie? Lubicie? Proszę bardzo - ale idźcie na całość...
Zapiski z szoku chlorofilowego (część pierwsza)
Dobrze latać liniami lotniczymi o zszarganej reputacji. Pasażer nie ma wielkich oczekiwań, a w zasadzie oczekuje tylko najgorszego. Zbankrutowana (bądź wpółzbankrutowana) Alitalia wyleciała z Warszawy punktualnie a przyleciała do Rzymu pół godziny przed czasem. Owe pół godziny czekaliśmy za to w samolocie na podstawienie schodów. Przesiadka łatwa - wylot do Palermo o czasie, przylot również, bagaż nie zgubiony - podróż marzeń niemalże.
W hotelu pod Palermo otrzymaliśmy pokój o powyższonym standardzie - z kotem. Pierszego wieczoru kot czekał na nas na podwórzu i wyraźnie wiedział już, że idziemy do numeru 301. Kot zorientowany był co do rozkładu pokoju, a także pewien co do swojego miejsca w łóżku. W ramach układania sobie pożycia z kotem urządziłem mu poidełko w bidecie (standardowe wyposażenie włoskich łazienek). Jedzenia nie mamy, ale nasz związek z kotem nie ma charakteru pokarmowego.
Spanie z kotem dla nieprzywykniętego jest trudne. Kot nudzi się (jednak nie na tyle, żeby sobie pójść) i na każdy ruch ręką czy nogą reaguje zainteresowaniem. Zainteresowanie zaś manifestuje się wystawionymi pazurami. Łóżko jest duże, okiennice zamknięte - kot może być (i jest) z każdej strony. Trzeba więc spać nie ruszając się nadmiernie, snem katatonicznym. Nad ranem kot lituje się nad nami i wychodzi przez uchylone drzwi. Po południu, gdy wracamy z Palermo, kot czeka na nas na korytarzu. Po kolacji kot informuje nas (i cały hotel) głosem o przysługujących mu prawach. Zaczynamy zżywać się z kotem, kolejną noc przesypiamy już wszyscy bardziej spokojnie. Następnego dnia, w hotelu w Ennie, wita nas niewidzialny napis "W tym hotelu nie ma kota".
Palermo przypomina nam nieco Neapol - popadające w ruine palazzi i kościoły, śmieci, zapaszki i pranie suszące się na balkonach i sznurach pomiedzy nimi. Dość niesamowite - i niespotykane wcześniej - są normańskie świątynie, z ducha i kamienia ekumeniczne, łączące późnoromański idiom architektoniczny z arabskim ornamentem i bizantyjskimi mozaikami. Spośród różnych nacji władających Sycylią właśnie Normanowie konkurują z niemieckimi Hohenstaufami do miana najsympatyczniejszych okupantów - dla Greków Sycylia była kolonią na kresach znanego im świata, dla Rzymian spichlerzem imperium, dla Arabów i Bizncjum krótkotrwałym podbojem, dla Francuzów dojną krową, a dla władających wyspą najdłużej Hiszpanów, zapadłą prowincją, czymś w rodzaju wewnętrznej kolonii, mało atrakcyjnej wobec bogatego w skarby Nowego Świata.
Każdy zakątek Europy ma jakiś wątek polski, nie jest od niego wolna i Sycylia. Ludwik Mierosławski, XIX wieczny, nie bójmy się tego słowa, awanturnik i fantasta ma w swojej biografii epizod sycylijski. Historia nie poznała się na Mierosławskim wodzu czy dyplomacie, nie dane mu było - o co bardzo się starał - zostać wynalazcą nowych broni i stategii wojskowych, jedyne co mu wychodziło w miarę dobrze, to opisywanie wydarzeń, w których brał udział. W ten sposób Mierosławski już za życia wykreował się na postać historyczną i jednego z głównych bohaterów Wiosny Ludów.
Wynalazki wojskowe Mierosławskiego, jako sie rzekło, nie znalazły uznania u współczesnych, ani tym bardziej potomnych, zwłaszcza, że usiłował ponownie wprowadzić na pole walki kosę jako główną broń zaczepną piechoty. Lansował również noszenie plecaków, wbrew ich nazwie, z przodu, na piersi żołnierza, w charakterze puklerza, czy też, jakbyśmy dzisiaj powiedzieli, kamizelki kuloodpornej. Widział też świetlaną przyszłość dla "wozów wojennych" będących połączeniem uzbrojonego taboru, ruchomej warowni i rydwanu bojowego. Owe wozy, uzbrojone rzecz jasna w kosy i miotające na wszystkie strony fajerwerki miały stanowić czynnik rozstrzygający wojnę. Należy oddać sprawiedliwość Mierosławskiemu - osiemdziesiąt lat później Anglicy bezczelnie ukradli ten pomysł i wprowadzili na pocięte okopami pola Pikardii pod mylącą nazwą zbiornik, zmieniając napęd i rezygnując naszpikowania owych zbiorników kosami. Innym jeszcze projektem Mierosławskiego było wynalezienie hełmu, na razie w trybie połączenia łopaty z kaszkietem.
Dokonania dowódcze Mierosławskiego prezentują się równie mizernie. W powstaniu listopadowym służył w stopniu podporucznika "jako siedemnastoletni, ale żwawy chłopaczek". Po upadku powstania, przez Galicję dostaje się do Francji, gdzie konsumuje doświadczenia powstańcze publikując najpierw "Tableau de la premiere epoque de la revolution de Pologne" (1833), później trzytomową 'Historie de la revolution de la Pologne" (1836) a na koniec jeszcze "Rozbiór krytyczny kampanii 1831 roku i wywnioskowane z niej prawidła do prowadzenia wojny narodowej" (1845). W świecie nauki panują obecnie dobre obyczaje zakazujące pisania magisterki, doktoratu i habilitacji dokładnie z tego samego tematu. Tak więc Mierosławski, żądny czynu, przygotowuje powstanie w Wielkopolsce. Powstanie 1848 roku szybko upada, ale w międzyczasie podporucznik nadaje sobie tytuł szefa sztabu i "inspektora jeneralnego siły zbrojnej" (stąd już niedaleko do generała, nieprawdaż?). Mierosławski wywija się od pruskiego stryczka, jako obywatel francuski podlega wydaleniu do Francji.
Projektant nieudanych wypraw, dowódca przegranych kampanii i bitew, "general des causes perdues" otrzymuje oto wezwanie z Sycylii, która właśnie toczyła wojnę wyzwoleńczą przeciwko rezydującemu w Neapolu Ferdynandowi II z dynastii Burbonów. Nieszczęśliwe musiały być stosunki na wyspie i fatalne rozeznanie sytuacji, skoro ratunku spodziewano się od tak wybitnego stratega, opromienionego chwałą niezliczonych zwycięstw (do wyboru mieli Sycylijczycy prawdziwego generała francuskiego, z napoleońskim doświadczeniem, ale uznawszy go za niezbyt nasiąkniętego duchem narodowowyzwoleńczym i dość już leciwego, osadzili go w Palermo, nadając tytuł marszałka i dekorując wszystkimi możliwymi orderami). Mierosławski przybywa do Palermo, gdzie witany jak zbawca przejmuje dowództwo nad powstańcami. Geniusz strategiczny po raz kolejny dochodzi do głosu, Mierosławski mając do czynienia z przeciwnikiem o wiele liczniejszym, znacznie lepiej uzbrojonym i karnym, dzieli swe siły na cztery części i rzuca do nieskoordynowanego ataku. Ze skutkiem wiadomym. Sycylijski epizod Mierosławskiego trwał niecały miesiąc. Po powrocie do Paryża (bo talenta generała obejmowały również szybkie odwroty strategiczne; znany był także jako gadatliwy i skłonny do zwierzeń jeniec) Mierosławski zadbał o właściwe naświetlenie niedawnych wydarzeń. W "Relation de la campagne de Sicilie en 1849" Sycylijczycy przedstawieni są jako nieudolni tchórze, wyzbyci patriotyzmu i woli walki. Dla kompletności obrazu dodać jeszcze należy, że w tymże 1849 zdążył Mierosławski być jeszcze przywódca rewolucyjnych wojsk Badenii i Palatynatu. W lutym1863 powraca do Polski i zostaje dyktatorem powstania styczniowego. Po dwóch przegranych potyczkach składa urząd i wraca do Francji, gdzie wypisuje paszkwile na temat fatalnej organizacji powstania i jeszcze fatalniejszego jego przeprowadzenia. Zyje długo, umiera w Paryżu w roku 1878. Na współczesnej Sycylii raczej, na szczęście, nie znany.
W hotelu pod Palermo otrzymaliśmy pokój o powyższonym standardzie - z kotem. Pierszego wieczoru kot czekał na nas na podwórzu i wyraźnie wiedział już, że idziemy do numeru 301. Kot zorientowany był co do rozkładu pokoju, a także pewien co do swojego miejsca w łóżku. W ramach układania sobie pożycia z kotem urządziłem mu poidełko w bidecie (standardowe wyposażenie włoskich łazienek). Jedzenia nie mamy, ale nasz związek z kotem nie ma charakteru pokarmowego.
Spanie z kotem dla nieprzywykniętego jest trudne. Kot nudzi się (jednak nie na tyle, żeby sobie pójść) i na każdy ruch ręką czy nogą reaguje zainteresowaniem. Zainteresowanie zaś manifestuje się wystawionymi pazurami. Łóżko jest duże, okiennice zamknięte - kot może być (i jest) z każdej strony. Trzeba więc spać nie ruszając się nadmiernie, snem katatonicznym. Nad ranem kot lituje się nad nami i wychodzi przez uchylone drzwi. Po południu, gdy wracamy z Palermo, kot czeka na nas na korytarzu. Po kolacji kot informuje nas (i cały hotel) głosem o przysługujących mu prawach. Zaczynamy zżywać się z kotem, kolejną noc przesypiamy już wszyscy bardziej spokojnie. Następnego dnia, w hotelu w Ennie, wita nas niewidzialny napis "W tym hotelu nie ma kota".
Palermo przypomina nam nieco Neapol - popadające w ruine palazzi i kościoły, śmieci, zapaszki i pranie suszące się na balkonach i sznurach pomiedzy nimi. Dość niesamowite - i niespotykane wcześniej - są normańskie świątynie, z ducha i kamienia ekumeniczne, łączące późnoromański idiom architektoniczny z arabskim ornamentem i bizantyjskimi mozaikami. Spośród różnych nacji władających Sycylią właśnie Normanowie konkurują z niemieckimi Hohenstaufami do miana najsympatyczniejszych okupantów - dla Greków Sycylia była kolonią na kresach znanego im świata, dla Rzymian spichlerzem imperium, dla Arabów i Bizncjum krótkotrwałym podbojem, dla Francuzów dojną krową, a dla władających wyspą najdłużej Hiszpanów, zapadłą prowincją, czymś w rodzaju wewnętrznej kolonii, mało atrakcyjnej wobec bogatego w skarby Nowego Świata.
Każdy zakątek Europy ma jakiś wątek polski, nie jest od niego wolna i Sycylia. Ludwik Mierosławski, XIX wieczny, nie bójmy się tego słowa, awanturnik i fantasta ma w swojej biografii epizod sycylijski. Historia nie poznała się na Mierosławskim wodzu czy dyplomacie, nie dane mu było - o co bardzo się starał - zostać wynalazcą nowych broni i stategii wojskowych, jedyne co mu wychodziło w miarę dobrze, to opisywanie wydarzeń, w których brał udział. W ten sposób Mierosławski już za życia wykreował się na postać historyczną i jednego z głównych bohaterów Wiosny Ludów.
Wynalazki wojskowe Mierosławskiego, jako sie rzekło, nie znalazły uznania u współczesnych, ani tym bardziej potomnych, zwłaszcza, że usiłował ponownie wprowadzić na pole walki kosę jako główną broń zaczepną piechoty. Lansował również noszenie plecaków, wbrew ich nazwie, z przodu, na piersi żołnierza, w charakterze puklerza, czy też, jakbyśmy dzisiaj powiedzieli, kamizelki kuloodpornej. Widział też świetlaną przyszłość dla "wozów wojennych" będących połączeniem uzbrojonego taboru, ruchomej warowni i rydwanu bojowego. Owe wozy, uzbrojone rzecz jasna w kosy i miotające na wszystkie strony fajerwerki miały stanowić czynnik rozstrzygający wojnę. Należy oddać sprawiedliwość Mierosławskiemu - osiemdziesiąt lat później Anglicy bezczelnie ukradli ten pomysł i wprowadzili na pocięte okopami pola Pikardii pod mylącą nazwą zbiornik, zmieniając napęd i rezygnując naszpikowania owych zbiorników kosami. Innym jeszcze projektem Mierosławskiego było wynalezienie hełmu, na razie w trybie połączenia łopaty z kaszkietem.
Dokonania dowódcze Mierosławskiego prezentują się równie mizernie. W powstaniu listopadowym służył w stopniu podporucznika "jako siedemnastoletni, ale żwawy chłopaczek". Po upadku powstania, przez Galicję dostaje się do Francji, gdzie konsumuje doświadczenia powstańcze publikując najpierw "Tableau de la premiere epoque de la revolution de Pologne" (1833), później trzytomową 'Historie de la revolution de la Pologne" (1836) a na koniec jeszcze "Rozbiór krytyczny kampanii 1831 roku i wywnioskowane z niej prawidła do prowadzenia wojny narodowej" (1845). W świecie nauki panują obecnie dobre obyczaje zakazujące pisania magisterki, doktoratu i habilitacji dokładnie z tego samego tematu. Tak więc Mierosławski, żądny czynu, przygotowuje powstanie w Wielkopolsce. Powstanie 1848 roku szybko upada, ale w międzyczasie podporucznik nadaje sobie tytuł szefa sztabu i "inspektora jeneralnego siły zbrojnej" (stąd już niedaleko do generała, nieprawdaż?). Mierosławski wywija się od pruskiego stryczka, jako obywatel francuski podlega wydaleniu do Francji.
Projektant nieudanych wypraw, dowódca przegranych kampanii i bitew, "general des causes perdues" otrzymuje oto wezwanie z Sycylii, która właśnie toczyła wojnę wyzwoleńczą przeciwko rezydującemu w Neapolu Ferdynandowi II z dynastii Burbonów. Nieszczęśliwe musiały być stosunki na wyspie i fatalne rozeznanie sytuacji, skoro ratunku spodziewano się od tak wybitnego stratega, opromienionego chwałą niezliczonych zwycięstw (do wyboru mieli Sycylijczycy prawdziwego generała francuskiego, z napoleońskim doświadczeniem, ale uznawszy go za niezbyt nasiąkniętego duchem narodowowyzwoleńczym i dość już leciwego, osadzili go w Palermo, nadając tytuł marszałka i dekorując wszystkimi możliwymi orderami). Mierosławski przybywa do Palermo, gdzie witany jak zbawca przejmuje dowództwo nad powstańcami. Geniusz strategiczny po raz kolejny dochodzi do głosu, Mierosławski mając do czynienia z przeciwnikiem o wiele liczniejszym, znacznie lepiej uzbrojonym i karnym, dzieli swe siły na cztery części i rzuca do nieskoordynowanego ataku. Ze skutkiem wiadomym. Sycylijski epizod Mierosławskiego trwał niecały miesiąc. Po powrocie do Paryża (bo talenta generała obejmowały również szybkie odwroty strategiczne; znany był także jako gadatliwy i skłonny do zwierzeń jeniec) Mierosławski zadbał o właściwe naświetlenie niedawnych wydarzeń. W "Relation de la campagne de Sicilie en 1849" Sycylijczycy przedstawieni są jako nieudolni tchórze, wyzbyci patriotyzmu i woli walki. Dla kompletności obrazu dodać jeszcze należy, że w tymże 1849 zdążył Mierosławski być jeszcze przywódca rewolucyjnych wojsk Badenii i Palatynatu. W lutym1863 powraca do Polski i zostaje dyktatorem powstania styczniowego. Po dwóch przegranych potyczkach składa urząd i wraca do Francji, gdzie wypisuje paszkwile na temat fatalnej organizacji powstania i jeszcze fatalniejszego jego przeprowadzenia. Zyje długo, umiera w Paryżu w roku 1878. Na współczesnej Sycylii raczej, na szczęście, nie znany.
sobota, 27 grudnia 2008
Święta Łucja, piórem księdza Piotra Skargi
"Gdy po wszystkiej Sycylii przebogosławionej Agaty, męczenniczki Chrystusowej, sława się ruszyła, a lud z Syracuzy do uczczenia jej grobu około pięćdziesięciu mil z ochotą czynił - między innymi szła tam Łucja, czci godna panienka, na święto jej, z matką swoją Eustachią, która już cztery lata płynienie krwi cierpiała. Padły przed grobem świętej dziewicy matka i córka, prosiły z płaczem przyczyny jej. Święta Łucja zasnęła i we śnie ujrzała świętą Agatę między Anioły, dziwnie drogo ubraną, stojącą i mówiącą: Siostro moja Łucjo, Dziewico Bogu poślubiona, czemu ode mnie prosisz tego, co sama zjednaćmożesz matce Twojej? Wiara twoja pomogła matce twej, a oto uzdrowiona już jest. A jako dla mnie Katania jako miasto od Chrystusa wsławione jest, tak dla Ciebie Syrakuza uczczona będzie, boś wdzięczne Chrystusowi mieszkanie dała w Twoim dziewictwie.
To słysząc Łucja ocknęła się i rzekła do matki: Matko moja, juz nigdy nie wspominaj męża, a nie czekaj śmiertelnego potomstwa i pociechy z ciała mego, wszystko to, coś w posagu dać miała człowiekowi dziewictwo moje psującemu i umierającemu, to daj Panu Jezusowi dziewictwo moje zachowującemu. A matka jej rzekła: Zamknij pierwej oczy moje, a czyn z tym potem, co chcesz. A Łucja święta odpowie: Nie tak ten jest Bogu miły, który to mu daje, czego z sobą wziąć a użyć nie może - chceszli Bogu być miłą, daj mu to, czego zażyć możesz. Pókiś tedy żywa jest a zdrowa, daj Chrystusowi, co trzymasz.
Gdy tedy co dzien o tym z matką mówiła, rozdawała swoje majętności i na potrzeby niedostatecznych obracała. Gdy już wsi i drogie perły przedała, doszło to do jej oblubieńca, który się pilnie od mamki jej począł pytać, co się dzieje. A ona ostrożnie zmyśliła: Oblubienica, pani twoja, kupuje lepsze mienie i kwoli temu te i inne rzeczy przedaje. Uwierzył temu głupiec i sam jeszcze do przedawania pobudzał. Lecz gdy widział, że wszystko ubogim wdowom, pielgrzymom, sługom bożym rozdano, pozwał ją do Parchazjusza, starosty, mówiąc: Moja oblubienica Łucja chrześcijanka jest, przeciw rozkazaniu cesarskiemu czyni. Karał ją słowy Parchazjusz i do ofiary diabelskiej przywodził. A święta Łucja rzekła: Ofiara żywa i niepokalana u Boga jest ta - wspomagać wdowy i sieroty w utrapieniu ich. Iż już nic nie mam, co bym jemu na ofiare dać miała, jemu się sama ofiarą żywą ofiaruję.
Parchazjusz rzekł: Te słowa mów takim, jakoś sama chrześcijanom. U mnie, który przestrzegam rozkazania cesarzów, próżne są te słowa. Łucja: Cesarskich ustaw strzeżesz, a ja bożych. Czyń co ci się zda, ja uczynię, co jest mi pożyteczne. Parchazjusz
: Ojczyznę twoją z gamraty, z którymiś dziewictwo utraciła, pożarła i rozproszyła; przetoż jako nierządnica mówisz. Łucja: Jam ojczyznę moją na dobrym miejscu zostawiła, a skazicielów duszy i ciała nigdym nie przyjęła. Parchazjusz: A kto kazi duszę i ciało? Łucja: Radzicie duszom ludzkim cudzołostwo
, aby męża swego opuszczały, to jest Stworzyciela swego, ażeby szły za diabłem i bałwanami. Parchazjusz: Ustaną słowa, gdy przyjdzie do kija. Łucja: Apostoł rzekł, iż ci, którzy w czystości żyją, są Kościołem Bożym i Duch Święty w nich mieszka. Parchazjusz: Każę cię do nierządnego domu prowadzić, gdzie czystości zbędziesz i uciecze od ciebie Duch Święty. A Łucja: Ciało się nigdy nie maże, chyba gdy serce przyzwoli. Jeśli mnie poniewolnie zniewolisz, czystość moja dwie korony mieć będzie. Parchazjusz: Każę cię na nierządzie umorzyć, jeżeli na ceremonie cesarzów nie zezwolisz. Łucja rzekła: Co z ciałem moim uczynisz, o to sługa Chrystusa dbać nie będzie.
Tedy starosta kazał przyjśc nierządnym gospodarzom i dał im Łucję świętą mówiąc: Weźmijcie, ludzie, czystość jej i tak długo urągać z niej każcie, aż umorzona będzie. A gdy ją ciągnąc nierządnicy poczęli, tak mocną dał jej wagę Duch Świety iż jej ruszyć z miejsca nie mogli. I gdy więcej żołnierzów przystapiło, trącając ja i ciągnąc, od potu ustawali, a Panna Boża niewzruszona zostawała. I nabrali powrozów, którymi ją za ręce i nogi uwiązali, i wszyscy ją ciągnęli, a ona jako góra, której ruszyć nikt nie może, stała. Trwozył się więc Parchazjusz i w smutku omdlewał, i przyzywał czarowników i swoich kapłanów. Kazał ją uryną lać, ale i to nie pomogło. Kazał wiele par wołów na pociągnienie jej zaprząc, lecz jej bynajmniej z miejsca ruszyć nie mogli. Rzekł tedy do niej Parchazjusz: Co to są za czary twoje? Co się dzieje, że jednej panny tysiąc mężów ruszyć nie może? I rzekła mu panna: Co się frasujesz, doznałeś, żem jest Kosciołem Bożym, uwierzże. Jeżeliś jeszcze nie doznał, przypatrzże się. A Parchazjusz tym więcej wzdychał, widząc, że się z niego pośmiewisko czyni. Tedy kazał około niej wielki ogien napalić i smoły żywicy i oleju nakłaść i na nią miotać. A panienka stała niewzruszona. Zatem przyjaciele Parchazjuszowi, patrząc na jego frasunek, przebić mieczem gardło panienskie kazali. Zraniona srodze, modliła się, póki chciała, rozmawiała z ludźmi, póki chciała, mówiąc: Jako kataneńskie miasto ma obronicielkę swoją Agatę, siostrę moją, także ja dana jestem miastu temu.
A gdy mówiła sługa boża Łucja, mając onę ranę przed oczyma, widziała związanego Parchazjasza, po którego cesarz przysłał. Bo w radzie rzymskiej na gardło skazany jest. A Łucja święta męczenniczka z miejsca się onego, na którym przebita jest, nie ruszyła ani umarła pierwej, aż przyszli kapłani i dali jej Najświętszy Sakrament, i rzekli wszyscy: Amen. Toż ona ducha wypuściła. Na tymże miejscu imieniem jej kosciół jest zbudowany, w którym kwitną modlitwy jej teraz i póki ten świat stać będzie. Amen."
Jednej informacji ksiądz Skarga oszczędził swoim polskim czytelnikom. Otóż Łucja wydłubała sobie oczy, aby owe Parchazjusza nie kusiły. Oczy symboliczne nosi się przed świetą na tacy na procesjach.
To słysząc Łucja ocknęła się i rzekła do matki: Matko moja, juz nigdy nie wspominaj męża, a nie czekaj śmiertelnego potomstwa i pociechy z ciała mego, wszystko to, coś w posagu dać miała człowiekowi dziewictwo moje psującemu i umierającemu, to daj Panu Jezusowi dziewictwo moje zachowującemu. A matka jej rzekła: Zamknij pierwej oczy moje, a czyn z tym potem, co chcesz. A Łucja święta odpowie: Nie tak ten jest Bogu miły, który to mu daje, czego z sobą wziąć a użyć nie może - chceszli Bogu być miłą, daj mu to, czego zażyć możesz. Pókiś tedy żywa jest a zdrowa, daj Chrystusowi, co trzymasz.
Gdy tedy co dzien o tym z matką mówiła, rozdawała swoje majętności i na potrzeby niedostatecznych obracała. Gdy już wsi i drogie perły przedała, doszło to do jej oblubieńca, który się pilnie od mamki jej począł pytać, co się dzieje. A ona ostrożnie zmyśliła: Oblubienica, pani twoja, kupuje lepsze mienie i kwoli temu te i inne rzeczy przedaje. Uwierzył temu głupiec i sam jeszcze do przedawania pobudzał. Lecz gdy widział, że wszystko ubogim wdowom, pielgrzymom, sługom bożym rozdano, pozwał ją do Parchazjusza, starosty, mówiąc: Moja oblubienica Łucja chrześcijanka jest, przeciw rozkazaniu cesarskiemu czyni. Karał ją słowy Parchazjusz i do ofiary diabelskiej przywodził. A święta Łucja rzekła: Ofiara żywa i niepokalana u Boga jest ta - wspomagać wdowy i sieroty w utrapieniu ich. Iż już nic nie mam, co bym jemu na ofiare dać miała, jemu się sama ofiarą żywą ofiaruję.
Parchazjusz rzekł: Te słowa mów takim, jakoś sama chrześcijanom. U mnie, który przestrzegam rozkazania cesarzów, próżne są te słowa. Łucja: Cesarskich ustaw strzeżesz, a ja bożych. Czyń co ci się zda, ja uczynię, co jest mi pożyteczne. Parchazjusz
: Ojczyznę twoją z gamraty, z którymiś dziewictwo utraciła, pożarła i rozproszyła; przetoż jako nierządnica mówisz. Łucja: Jam ojczyznę moją na dobrym miejscu zostawiła, a skazicielów duszy i ciała nigdym nie przyjęła. Parchazjusz: A kto kazi duszę i ciało? Łucja: Radzicie duszom ludzkim cudzołostwo
, aby męża swego opuszczały, to jest Stworzyciela swego, ażeby szły za diabłem i bałwanami. Parchazjusz: Ustaną słowa, gdy przyjdzie do kija. Łucja: Apostoł rzekł, iż ci, którzy w czystości żyją, są Kościołem Bożym i Duch Święty w nich mieszka. Parchazjusz: Każę cię do nierządnego domu prowadzić, gdzie czystości zbędziesz i uciecze od ciebie Duch Święty. A Łucja: Ciało się nigdy nie maże, chyba gdy serce przyzwoli. Jeśli mnie poniewolnie zniewolisz, czystość moja dwie korony mieć będzie. Parchazjusz: Każę cię na nierządzie umorzyć, jeżeli na ceremonie cesarzów nie zezwolisz. Łucja rzekła: Co z ciałem moim uczynisz, o to sługa Chrystusa dbać nie będzie.
Tedy starosta kazał przyjśc nierządnym gospodarzom i dał im Łucję świętą mówiąc: Weźmijcie, ludzie, czystość jej i tak długo urągać z niej każcie, aż umorzona będzie. A gdy ją ciągnąc nierządnicy poczęli, tak mocną dał jej wagę Duch Świety iż jej ruszyć z miejsca nie mogli. I gdy więcej żołnierzów przystapiło, trącając ja i ciągnąc, od potu ustawali, a Panna Boża niewzruszona zostawała. I nabrali powrozów, którymi ją za ręce i nogi uwiązali, i wszyscy ją ciągnęli, a ona jako góra, której ruszyć nikt nie może, stała. Trwozył się więc Parchazjusz i w smutku omdlewał, i przyzywał czarowników i swoich kapłanów. Kazał ją uryną lać, ale i to nie pomogło. Kazał wiele par wołów na pociągnienie jej zaprząc, lecz jej bynajmniej z miejsca ruszyć nie mogli. Rzekł tedy do niej Parchazjusz: Co to są za czary twoje? Co się dzieje, że jednej panny tysiąc mężów ruszyć nie może? I rzekła mu panna: Co się frasujesz, doznałeś, żem jest Kosciołem Bożym, uwierzże. Jeżeliś jeszcze nie doznał, przypatrzże się. A Parchazjusz tym więcej wzdychał, widząc, że się z niego pośmiewisko czyni. Tedy kazał około niej wielki ogien napalić i smoły żywicy i oleju nakłaść i na nią miotać. A panienka stała niewzruszona. Zatem przyjaciele Parchazjuszowi, patrząc na jego frasunek, przebić mieczem gardło panienskie kazali. Zraniona srodze, modliła się, póki chciała, rozmawiała z ludźmi, póki chciała, mówiąc: Jako kataneńskie miasto ma obronicielkę swoją Agatę, siostrę moją, także ja dana jestem miastu temu.
A gdy mówiła sługa boża Łucja, mając onę ranę przed oczyma, widziała związanego Parchazjasza, po którego cesarz przysłał. Bo w radzie rzymskiej na gardło skazany jest. A Łucja święta męczenniczka z miejsca się onego, na którym przebita jest, nie ruszyła ani umarła pierwej, aż przyszli kapłani i dali jej Najświętszy Sakrament, i rzekli wszyscy: Amen. Toż ona ducha wypuściła. Na tymże miejscu imieniem jej kosciół jest zbudowany, w którym kwitną modlitwy jej teraz i póki ten świat stać będzie. Amen."
Jednej informacji ksiądz Skarga oszczędził swoim polskim czytelnikom. Otóż Łucja wydłubała sobie oczy, aby owe Parchazjusza nie kusiły. Oczy symboliczne nosi się przed świetą na tacy na procesjach.
sobota, 20 grudnia 2008
Podróż na Sycylię czyli koniec świata
"Kandyd mówił o Kunegundzie, że była gwałcona wiele razy, ale że jej cnota hartowała się od tego. Można by to powiedzieć o Sycylii. Wyspa, którą nazywają uśmiechniętą, codziennie kąpana w morzu, ciepła, kształtna, pachnąca migdałami, pogodna, z ciałem koloru pomarańczy z połyskiem oliwek, zachęcała do zdobywania. Leżała przy samej drodze do Europy od południa. Była bramą do niej po prostu, skoro los Europy rozstrzygał się przez trzy tysiące lat tu, nad Morzem Śródziemnym. (...)
Oto, gdy mówimy o Germanach jako budowniczych Germanii, albo o Polanach zamieszkujących dawną Polskę, to chcemy w tym znaleźć ciągłość i jedność narodu, jego charakter, wskazówkę na przyszłość. Germanie byli wojowniczy, odważni, okrutni, podczas gdy Polacy, mieszkańcy słonecznych polan, odżywiani kwietnym miodem, musieli zostać na zawsze łagodni, leniwi i dobroduszni. Świadomie, nieświadomie żyjemy w historiozofii Starej baśni. Dla mitologii Sycylii teoria taka nie przynosi pożytku. W historii wyspy nie ma konsekwencji rozwoju ludu czy narodu. Lud pierwotny tak zmieszał się z najeźdźcami, tak im uległ, że nic z niego nie zostało. Nawet ruiny. Sycylia była teatrem, na którego scenie wstępowały po kolei wszystkie wielkie europejskie narody, starając się godnie pokazać siebie i tylko siebie. Bez troski o jedność tragedii. W tym na pewno leży urok wyspy. (...)
Podróż do obcych miast to codzienne sprawdzanie obiektywnych pojęć i subiektywnej wyobraźni. Przeczytaliśmy książkę o Sycylii, mamy o niej szereg informacji, jakiś sąd ogólny, i nasza wrażliwość oczekuje niespodzianki. Czy rzeczywistość będzie tylko zrealizowaniem znanego słowa, czy odkryciem, może nawet wynalazkiem? Z jednej strony tautologia, z drugiej kontrast z marzeniem. Oto granice podróży. Niepotrzebne jest podróżowanie z wynikiem, że jest tak, jak jest, tak jak być powinno. (...)"
(Andrzej Banach)"Bez Sycylii Włochy nie pozostawiają żadnego obrazu w duszy. Sycylia jest kluczem do wszystkiego..."
(Johann Wolfgang Goethe)
niedziela, 7 grudnia 2008
poniedziałek, 1 grudnia 2008
Zapomniane operowe polonicum
Swego czasu pisałem o "wątkach polskich w operach niepolskich", wymieniąjąc "Lodoiskę" Cherubiniego, markizę Melibeę w "Il viaggio a Reims" Rossiniego oraz panopticum typów spod ciemnej gwiazdy w "Borysie Godunowie" Musorgskiego i "Śmierci za cara" Glinki (wystawianej w czasach stalinowskich pod tytułem "Iwan Susanin"). Jest jeszcze operetka Nedbala "Polenblut" no i "Der Bettelstudent" Milockera z wątkami polskimi.
Najnowszym moim odkryciem w tej kategorii jest "Pan Wojewoda" Rimskiego - Korsakowa. Dalekim źródłem inspiracji librecisty, niejakiego Tiumeniewa, są "Czaty" Mickiewicza. Na wyraźne życzenie kompozytora tekst libretta pozbawiony jest jakichkolwiek odniesień historycznych i pozbawiony politycznych podtekstów, w ten sposób, aby operę można było stawiać po obu stronach Bugu. Wyszła więc historyjka dość banalna - on kocha ją, ale ona innego; ten inny jest biedny, ale miłość wszystko pokona, nawet przemoc zbrojną - ale w sumie banalna wyjść miała: jak napisał Piotr Kamiński ("Mille et un operas") "Tiumieniew splądrował niedbale podręczną biblioteczkę librett operowych". Warstwę muzyczną opery określono niezbyt pochlebnym epitetem "powierzchowna".
Rzecz nie miała większego szczęścia, prapremiera odbyła się w St. Petersburgu w 1904, w 1905 opera trafiła na scenę Teatru Bolszoi (dyrygował Rachmaninow), w tym samym roku zaplanowano premierę polską w Warszawie, którą dyrygować miał sam kompozytor. Zamiast Rimskiego - Korsakowa przyszła jedynie do Warszawy depesza, w której życzył powodzenia artystom i orkiestrze. Życzenia się nie spełniły - wydarzenia wiosny 1905 roku rzuciły się cieniem na próbę artystycznego pojednania polsko - rosyjskiego, dzieło bardzo szybko zeszło z afisza. Opera nie miała też sukcesu w Rosji, przegrywającej właśnie wojnę z Japonią, a potem wstrząsanej paroksyzmem rewolucji 1905 roku. Nad operą Rimskiego - Korsakowa zaczął gromadzić się kurz. Sporadycznie trafiała do repertuaru koncertowego suita orkiestrowa z tego dzieła (wydana w latach 90 ubiegłego wieku przez Naxos). W czasach stalinowskich niekiedy stawiano "Pana Wojewodę" na scenach teatrów operowych ZSRR. Z tych czasów pochodzi też nagranie płytowe Melodii (1951).
Czy doczekamy się renesansu "Pana Wojewody" w Polsce? Trudno orzec, teraz Rosjanie, nawet puszczający perskie oko, są niemodni. Nie sposób jednak przy tej okazji powstrzymać się od refleksji nad dość umiarkowanym obiegiem polskich oper za granicą. Czasami gdzieś w Niemczech pokażą "Halkę", traktując jednak rzecz całą jako przedsięwzięcie wielce egzotyczne. Drugi, spróchniały filar sceny narodowej, "Straszny dwór" nie cieszy się nawet i tym powodzeniem (nagranie EMI Classics pod Kaspszykiem sprzed kilku lat niewiele pomogło). "Król Roger" Szymanowskiego jest tutaj chlubnym wyjątkiem, głównie za sprawą inscenizacji Trelińskiego (Edynburg) i Warlikowskiego (Paryż). Pewnym niszowym zainteresowaniem cieszą się również opery Pendereckiego.
Porównajmy teraz światowy status Janaczka, Smetany i Dworzaka z pozycją naszych koryfeuszy kompozycji operowej. Wnioski same się wyciągają...
Najnowszym moim odkryciem w tej kategorii jest "Pan Wojewoda" Rimskiego - Korsakowa. Dalekim źródłem inspiracji librecisty, niejakiego Tiumeniewa, są "Czaty" Mickiewicza. Na wyraźne życzenie kompozytora tekst libretta pozbawiony jest jakichkolwiek odniesień historycznych i pozbawiony politycznych podtekstów, w ten sposób, aby operę można było stawiać po obu stronach Bugu. Wyszła więc historyjka dość banalna - on kocha ją, ale ona innego; ten inny jest biedny, ale miłość wszystko pokona, nawet przemoc zbrojną - ale w sumie banalna wyjść miała: jak napisał Piotr Kamiński ("Mille et un operas") "Tiumieniew splądrował niedbale podręczną biblioteczkę librett operowych". Warstwę muzyczną opery określono niezbyt pochlebnym epitetem "powierzchowna".
Rzecz nie miała większego szczęścia, prapremiera odbyła się w St. Petersburgu w 1904, w 1905 opera trafiła na scenę Teatru Bolszoi (dyrygował Rachmaninow), w tym samym roku zaplanowano premierę polską w Warszawie, którą dyrygować miał sam kompozytor. Zamiast Rimskiego - Korsakowa przyszła jedynie do Warszawy depesza, w której życzył powodzenia artystom i orkiestrze. Życzenia się nie spełniły - wydarzenia wiosny 1905 roku rzuciły się cieniem na próbę artystycznego pojednania polsko - rosyjskiego, dzieło bardzo szybko zeszło z afisza. Opera nie miała też sukcesu w Rosji, przegrywającej właśnie wojnę z Japonią, a potem wstrząsanej paroksyzmem rewolucji 1905 roku. Nad operą Rimskiego - Korsakowa zaczął gromadzić się kurz. Sporadycznie trafiała do repertuaru koncertowego suita orkiestrowa z tego dzieła (wydana w latach 90 ubiegłego wieku przez Naxos). W czasach stalinowskich niekiedy stawiano "Pana Wojewodę" na scenach teatrów operowych ZSRR. Z tych czasów pochodzi też nagranie płytowe Melodii (1951).
Czy doczekamy się renesansu "Pana Wojewody" w Polsce? Trudno orzec, teraz Rosjanie, nawet puszczający perskie oko, są niemodni. Nie sposób jednak przy tej okazji powstrzymać się od refleksji nad dość umiarkowanym obiegiem polskich oper za granicą. Czasami gdzieś w Niemczech pokażą "Halkę", traktując jednak rzecz całą jako przedsięwzięcie wielce egzotyczne. Drugi, spróchniały filar sceny narodowej, "Straszny dwór" nie cieszy się nawet i tym powodzeniem (nagranie EMI Classics pod Kaspszykiem sprzed kilku lat niewiele pomogło). "Król Roger" Szymanowskiego jest tutaj chlubnym wyjątkiem, głównie za sprawą inscenizacji Trelińskiego (Edynburg) i Warlikowskiego (Paryż). Pewnym niszowym zainteresowaniem cieszą się również opery Pendereckiego.
Porównajmy teraz światowy status Janaczka, Smetany i Dworzaka z pozycją naszych koryfeuszy kompozycji operowej. Wnioski same się wyciągają...
Subskrybuj:
Posty (Atom)