Mickiewicz i jego legiony. Polonezkoy - Adampol. Sadyk Pasza i Ludwika Śniadecka. Poseł z Lechistanu nie przybył... To dawniej.
A dziś...
niedziela, 14 lutego 2010
sobota, 6 lutego 2010
Kino Andrzeja Dudzińskiego (1996) - [aut. Andrzej Strzelecki]
O dwóch takich, co okradli księży
"To bardzo piękny film o prostej - ale opowiedzianej językiem najlepszych amerykańskich obrazów sensacyjnych - fabule z cudownym, wzruszającym. mądrym i jakże głębokim przesłaniem.
Oto do prywatnej wilii dwóch Bogu ducha winnych księży wdziera się pod osłoną nocy dwóch zamaskowanych, zwyrodniałych złoczyńców. Zbieżność ilościowa napastników i ofiar jest dziełem przypadku. Nie będę opowiadał w jaki sposób rabusie zaskakują naszych bohaterów, aby nie odbierać nikomu przyjemności oglądania filmu. Po bardzo wartkiej kolacji niegodziwcy kradną dwa telewizory Sony - w tym jeden 30-calowy, siedemnastowieczną ikonę w świetnym stanie, tuż po renowacji, i komplet srebrnych sztućców na 24 osoby, z brakującym raptem jednym widelczykiem do ciast. Wipiwszy kawę, rabusie odnajdują jedenaście złotych monet amerykańskich, dwa stare męskie wisiory, bogato inkrustowane opalami i rubinami, cztery pary nie używanych dżinsów Wranglera i pistolet gazowy z wkładką do puszczania sztucznych ogni. Czego nie mogli zabrać - niszczyli. Okrutne sceny unicestwiania zmywarki, pralki, a nawet lodówki, z pewnością na długo pozostaną w oczach uboższych widzów. A dramatyczne tłuczenie obiadowej części serwisu Rosenthala (cześć deserową wzięli) niechybnie znajdzie się wśród klasyki scen katastroficznych. Na koniec, kiedy w wilii nie było już nic naprawdę wartościowego - poza ukrytymi sprytnie za szafą garniturami Versace i Bossa - dranie zabrali jeszcze magnetowid i mini-wieżę oraz paręnaście tysięcy dolarów w gotówce, wsiedli do zaparkowanych w garażach - nie swoich w końcu - samochodów marki Mercedes 500 SEL i Toyota Camry i oddalili się w nieznane.
Tu nastepuje najpiekniejsza scena filmu, kiedy księża, stojąc w stłuczonej kabinie prysznicowej, zmywają z siebie brud minionej nocy, rozmawiając i płacząc. Z dialogu wynika przesłanie filmu: księży nie można okraść. Nie dlatego, ze jest to czynność wysoce niegodziwa, ale dlatego, że ich prawdziwe bogactwo, ich cały majątek jest w nich samych i w ich wierze. Piękne jest również to, ze mimo tragedii niezachwiana pozostaje ich wiara w człowieka. Kiedy dzwonią z telefonu komórkowego na posterunek - wiemy, że mimo iż dzwonią najwyżej gdzie się da, telefon odbiera człowiek.
Film konczy sie poetycko - metaforyczna sekwencja, w której jeden z księży sięga do wyimaginowanej pochwy i wyjmuje z niej niewidoczną szablę z XVI wieku. Kiedy zadaje nią cięcie - pęka guma w toyocie, prowadzonej z nadmierną szybkością przez jednego z rabusiów, w mercedesie zaś blokuje się wałek w momencie naprawde krytycznym. Widz nie ogląda skutków tych wypadków, ale wie, że to nie przypadek. Księża biorą rakiety tenisowe i idą szosą aż po horyzont. To bardzo polskie zakończenie może nie wszędzie być zrozumiałe, ale właśnie dlatego warto dać obrazowi festiwalową, międzynarodową szansę."
"To bardzo piękny film o prostej - ale opowiedzianej językiem najlepszych amerykańskich obrazów sensacyjnych - fabule z cudownym, wzruszającym. mądrym i jakże głębokim przesłaniem.
Oto do prywatnej wilii dwóch Bogu ducha winnych księży wdziera się pod osłoną nocy dwóch zamaskowanych, zwyrodniałych złoczyńców. Zbieżność ilościowa napastników i ofiar jest dziełem przypadku. Nie będę opowiadał w jaki sposób rabusie zaskakują naszych bohaterów, aby nie odbierać nikomu przyjemności oglądania filmu. Po bardzo wartkiej kolacji niegodziwcy kradną dwa telewizory Sony - w tym jeden 30-calowy, siedemnastowieczną ikonę w świetnym stanie, tuż po renowacji, i komplet srebrnych sztućców na 24 osoby, z brakującym raptem jednym widelczykiem do ciast. Wipiwszy kawę, rabusie odnajdują jedenaście złotych monet amerykańskich, dwa stare męskie wisiory, bogato inkrustowane opalami i rubinami, cztery pary nie używanych dżinsów Wranglera i pistolet gazowy z wkładką do puszczania sztucznych ogni. Czego nie mogli zabrać - niszczyli. Okrutne sceny unicestwiania zmywarki, pralki, a nawet lodówki, z pewnością na długo pozostaną w oczach uboższych widzów. A dramatyczne tłuczenie obiadowej części serwisu Rosenthala (cześć deserową wzięli) niechybnie znajdzie się wśród klasyki scen katastroficznych. Na koniec, kiedy w wilii nie było już nic naprawdę wartościowego - poza ukrytymi sprytnie za szafą garniturami Versace i Bossa - dranie zabrali jeszcze magnetowid i mini-wieżę oraz paręnaście tysięcy dolarów w gotówce, wsiedli do zaparkowanych w garażach - nie swoich w końcu - samochodów marki Mercedes 500 SEL i Toyota Camry i oddalili się w nieznane.
Tu nastepuje najpiekniejsza scena filmu, kiedy księża, stojąc w stłuczonej kabinie prysznicowej, zmywają z siebie brud minionej nocy, rozmawiając i płacząc. Z dialogu wynika przesłanie filmu: księży nie można okraść. Nie dlatego, ze jest to czynność wysoce niegodziwa, ale dlatego, że ich prawdziwe bogactwo, ich cały majątek jest w nich samych i w ich wierze. Piękne jest również to, ze mimo tragedii niezachwiana pozostaje ich wiara w człowieka. Kiedy dzwonią z telefonu komórkowego na posterunek - wiemy, że mimo iż dzwonią najwyżej gdzie się da, telefon odbiera człowiek.
Film konczy sie poetycko - metaforyczna sekwencja, w której jeden z księży sięga do wyimaginowanej pochwy i wyjmuje z niej niewidoczną szablę z XVI wieku. Kiedy zadaje nią cięcie - pęka guma w toyocie, prowadzonej z nadmierną szybkością przez jednego z rabusiów, w mercedesie zaś blokuje się wałek w momencie naprawde krytycznym. Widz nie ogląda skutków tych wypadków, ale wie, że to nie przypadek. Księża biorą rakiety tenisowe i idą szosą aż po horyzont. To bardzo polskie zakończenie może nie wszędzie być zrozumiałe, ale właśnie dlatego warto dać obrazowi festiwalową, międzynarodową szansę."
czwartek, 4 lutego 2010
Kino Andrzeja Dudzińskiego (1996) - [aut. Stanisław Barańczak]
"Uderzające podobieństwo fizyczne Orsona Wellesa do Stanisława Kani natchnęło w roku 1980 Andrzeja Wajdę pomysłem epopei biograficznej, w której słynny aktor miał wcielić się w postać tego owianego mgłą tajemnicy bohatera historii najnowszej - najbardziej nieprzeniknionego tak co do swojej przeszłości, jak i bieżących poglądów oraz zamiarów na przyszłość spośród wszystkich pierwszych sekretarzy PZPR.
Niestety starania o fundusze na pokrycie kosztów produkcji - zwłaszcza na pokrycie kosztownym sztucznym śniegiem górki, z której miał zjeżdżać na saneczkach wraz z przyjacielem Kostkiem Rokossowskim wychowany na dalekiej uralskiej północy młodociany bohater (w fazie wczesnego dzieciństwa odgrywany przez Michaela J. Foxa) - trwały tak długo, że Orson Welles tymczasem zmarł. Pragnąc zapobiec rozpierzchnięciu się zgromadzonej już niesłychanym nakładem starań i środków międzynarodowej obsady (plejada gwiazd srebrnego ekranu: sir Anthony Hopkins jako Władysław Gomułka, Whoopi Goldberg jako Zofia Gomułkowa, sir John Gielgud jako Edward Gierek, Charles Bronson jako Lech Wałęsa, Marcello Mastroianni jako Jacek Kuroń, Walter Matthau jako Tadeusz Mazowiecki, Jerry Lewis jako Antoni Macierewicz, piosenkarka Cher jako Leonid Breżniew i Arnold Schwarzenegger jako Barbara Labudowa), reżyser podjął zapewne nieco zbyt pochopną i ryzykowną decyzję zastąpienia Orsona Wellesa rodzimym naturszczykiem, a mianowicie Ernestem Bryllem.
To właśnie jego charakterystyczne górne siekacze oglądamy na ogromnym zbliżeniu we wstępnej scenie filmu, kiedy to z ust umierającego dostojnika partyjnego wydobywa się wraz z ostatnim tchnieniem zagadkowe ostatnie słowo: "ROZBUD...". Czego początkiem są te dwie sylaby? Jaki testament pozostawia przyszłym pokoleniom konający sekretarz? Jakie zadania stawia przed pogrążonym w żałobie narodem? O co każe mu walczyć? O dalsze, konsekwentne ROZBUDzanie w masach ludu pracującego świadomości klasowej? O dalszą pomyślną ROZBUDowę państwowych wytwórni sznurka do snopowiązałek? Odpowiedzi na te pytania - jakże brzemienne w potencjalne skutki oraz reperkusje szuka w filmie Wajdy ambitna i nie cofająca się przed niczym młoda dziennikarka (rola Emmy Thompson, umiejętnie balansującej na granicy euforii i histerii, szczególnie w scenach ślęczenia nad kartotekami w Archiwum Historii Partii i Ruchu Robotniczego).
Zakończenie epopei przynosi jednak odpowiedź najzupełniej nieoczekiwaną: w ostatnim kadrze przed naszymi oczami pojawiają się płonące na stercie innych rupieci uralskie saneczki, symbolizujące utraconą bezpowrotnie Arkadię szczęśliwego dzieciństwa bohatera. Wytłoczony na nich napis ROZBUD pozostaje wprawdzie nadal nie wyjaśniony, ale staje się przynajmniej jasne przesłanie filmu: i dla bohatera historii najnowszej i dla nas wszystkich jest z reguły znacznie lepiej, gdy bohater historii najnowszej daje spokój historii najnowszej, a w zamian poświęca wszystkie siły karierze w dziedzinie saneczkarstwa."
Niestety starania o fundusze na pokrycie kosztów produkcji - zwłaszcza na pokrycie kosztownym sztucznym śniegiem górki, z której miał zjeżdżać na saneczkach wraz z przyjacielem Kostkiem Rokossowskim wychowany na dalekiej uralskiej północy młodociany bohater (w fazie wczesnego dzieciństwa odgrywany przez Michaela J. Foxa) - trwały tak długo, że Orson Welles tymczasem zmarł. Pragnąc zapobiec rozpierzchnięciu się zgromadzonej już niesłychanym nakładem starań i środków międzynarodowej obsady (plejada gwiazd srebrnego ekranu: sir Anthony Hopkins jako Władysław Gomułka, Whoopi Goldberg jako Zofia Gomułkowa, sir John Gielgud jako Edward Gierek, Charles Bronson jako Lech Wałęsa, Marcello Mastroianni jako Jacek Kuroń, Walter Matthau jako Tadeusz Mazowiecki, Jerry Lewis jako Antoni Macierewicz, piosenkarka Cher jako Leonid Breżniew i Arnold Schwarzenegger jako Barbara Labudowa), reżyser podjął zapewne nieco zbyt pochopną i ryzykowną decyzję zastąpienia Orsona Wellesa rodzimym naturszczykiem, a mianowicie Ernestem Bryllem.
To właśnie jego charakterystyczne górne siekacze oglądamy na ogromnym zbliżeniu we wstępnej scenie filmu, kiedy to z ust umierającego dostojnika partyjnego wydobywa się wraz z ostatnim tchnieniem zagadkowe ostatnie słowo: "ROZBUD...". Czego początkiem są te dwie sylaby? Jaki testament pozostawia przyszłym pokoleniom konający sekretarz? Jakie zadania stawia przed pogrążonym w żałobie narodem? O co każe mu walczyć? O dalsze, konsekwentne ROZBUDzanie w masach ludu pracującego świadomości klasowej? O dalszą pomyślną ROZBUDowę państwowych wytwórni sznurka do snopowiązałek? Odpowiedzi na te pytania - jakże brzemienne w potencjalne skutki oraz reperkusje szuka w filmie Wajdy ambitna i nie cofająca się przed niczym młoda dziennikarka (rola Emmy Thompson, umiejętnie balansującej na granicy euforii i histerii, szczególnie w scenach ślęczenia nad kartotekami w Archiwum Historii Partii i Ruchu Robotniczego).
Zakończenie epopei przynosi jednak odpowiedź najzupełniej nieoczekiwaną: w ostatnim kadrze przed naszymi oczami pojawiają się płonące na stercie innych rupieci uralskie saneczki, symbolizujące utraconą bezpowrotnie Arkadię szczęśliwego dzieciństwa bohatera. Wytłoczony na nich napis ROZBUD pozostaje wprawdzie nadal nie wyjaśniony, ale staje się przynajmniej jasne przesłanie filmu: i dla bohatera historii najnowszej i dla nas wszystkich jest z reguły znacznie lepiej, gdy bohater historii najnowszej daje spokój historii najnowszej, a w zamian poświęca wszystkie siły karierze w dziedzinie saneczkarstwa."
Subskrybuj:
Posty (Atom)