wtorek, 11 kwietnia 2017

Ogrodnik podmiejski. (6) Ciemiężyca

Mało w Dykcyonarzu... księdza Kluka opisów równie negatywnych, jak ten:
"Korzeń tey rośliny iest ieden z bardzo szkodliwych; a stąd poznać można lekkomyślność owych, którzy z iakiegokolwiek powodu daią go na kichanie. Świeży połknięty, rozpala wargi, gardziel i żołądek: wzbudza womity naigwałtownieysze, szczkawkę, ból nieznośny w wnętrznościach, bolesny i krwawy stolec, nadęcie żywota, kurczenie członków, ból głowy, zawrot, utratę masy, ślepotę, maiaczenie, mdłości, poty zimne; i częstokroć nagłą śmierć przynosi. To zaś wszystko nie razem się dzieie i nie u wszystkich osób.(...) Ani zewnętrznie iego zażycie bezpieczne iest. Proszek w nos pociągniony nayszkodliwsze czyni kichania; na brzuchu tylko położony pobudza womity. Sok z masłem na maść roztarty co miał parszywe leczyć owce, morzył."

Te wszystkie okropności dotyczą byliny z (pod)rodziny melantkowatych, ciemierzycy (względnie ciemiężycy, bo zdaniem językoznawców obie wersje są poprawne, choć można to zakwestionować, o czym niżej). W Polsce (rzadko) występują trzy gatunki z tego rodzaju, wszystkie chronione, a nazwane od koloru kwiatów: ciemiężyca biała (Veratrum album), zielona (V. lobelianum) i czarna (V. nigrum). Zaznaczyć przy tym należy, że białą i zieloną zalicza się teraz (według obecnych propozycji taksonomicznych) do jednego gatunku, a czarna wcale nie kwitnie na czarno.

Linde w swoim Słowniku dość obficie rozpisuje się nad ciemierzycą, rozpoczynając, rzecz jasna, od skutków zdrowotnych (korzeń mocno laksuie i mocne womity wzbudza; kwiat iey zażywa się na śledzionę, na melankolią, na szaleństwo, i t.d. Ztąd żart: bibe helleborum - piy ciemierzycę - to iest toś szalony, masz muchy albo koczki w głowie). Gdy zaś idzie o pochodzenie nazwy, Linde odsyła do (staro)chorwackiego, w którym słowo chemer oznacza truciznę. Rozplęgło się to na węgierski (csömör) i inne języki okoliczne (aż do rosyjskiego - чемерицa). Ciemiężyca pasuje nam do martyrologii narodowej, w końcu prawie zawsze byliśmy ofiarami, ale pamiętajmy, że w oryginale to jednak ciemierzyca, ukorzeniona etymologicznie na południu Słowiańszczyzny.

Sprawę zresztą wyjaśnia w sposób przekonujący Bruckner (Słownik etymologiczny języka polskiego, 1927):
ciemierzyca, ‘helleborus’, zamiast dawnej czemierzycy (jak zielazo zamiast żelazo, siuty zamiast szuty); nazwana od czemieru, ‘jadu’ (którym strzały zatruwano), co my zapomnieli, ale w innych słowiańskich językach czemier do dziś ‘jad’, ‘złość’, ‘zgryzota’, np. w serbskiem. Już Potocki nazwę z ciemieniem mieszał (niby że wskutek niej »mózg pokryty ciemieniem«). Nazwę przeniesiono i na inne trujące rośliny, np. ‘scrofularia’; pisownia mylna z cie- zamiast cze- pojawia się już w 16. wieku. Czemier, ‘jad’, już znaczenie przenośne; czemier oznaczał pierwotnie tylko silnie wonne ziela, jak ‘helleborus’ właśnie, tak samo po niem. zwany, hemera (Niesswurz, u nas kichaczka), lit. kemerai: wszystkie trzy nazwy od pnia kem-, skem- (o ‘duszącej woni’), z przyrostkiem -er; i inne rośliny wonne od tego pnia przezywano, p. cząbr

Górale, bo większość polskich ciemierzyc rośnie w górach, mają na nią swoją nazwę - strzemieszyca - która nie wiadomo, skąd się wzięła (najpewniej ze zniekształcenia). Za to Czesi i Słowacy zwą tą roślinę kýchavicą, co ma związek z pierwszymi, lekkimi jeszcze, objawami zatrucia. Dla Anglików zaś, ciemierzyca to false helleborus ewentualnie corn lily.

Genezy łacińskiej nazwy rodzajowej szuka się w kichaniu właśnie, które miało, zdaniem naszych antenatów, wzmagać siły umysłowe (poprzez usunięcie z płuc 'złego powietrza' i flegmy), co miało też podkreślać prawdziwość wypowiedzi następującej po kichnięciu (a może przed? Czy wręcz w trakcie?). Czyli od verum do Veratrum; dość dęte te tłumaczenie, więc szukałem dalej. U Lukrecjusza (De rerum natura) znalazłem w komentarzach (Tomas Creech) vere atrum - prawdziwie trujący (względnie ciemny, przymiotnik ater ma wiele znaczeń). Scaliger w swoich komentarzach sugeruje, że wróże i wieszcze płci obojga zażywali ciemierzycy dla wprowadzania się w stan sprzyjający wizjonerstwu, stąd jednak Veratrum od verare (mówić prawdę).

Starożytni Rzymianie zresztą mieli bałagan w botanice, bo jedną nazwą (helleborus względnie elleborus) określali dwie zupełnie niespokrewnione ze sobą rośliny: ciemierzyce (obecne Veratrum) i ciemiernika (obecne Helleborus), a to dla podobnych medycznych efektów. Ciemierzyca jest kopalnią alkaloidów, ale ponieważ bardzo łatwo przesadzić z dawką, obecnie już nie stosuje się jej w farmakologii; dawniejsze zastosowania opisuje dr Różański na swoim portalu.

Swetoniusz pisał o Kaliguli, że kiedy ten kazał zabić któregoś ze swoich dowódców, który ośmielił się prosić o urlop zdrowotny, stwierdził ironicznie: necessariam esse sanguinis missionem, cui tam diu non prodesset elleborum (trzeba mu upuścić krwi, skoro tak długo nie pomogła ciemierzyca [względnie ciemiernik]).

Zresztą i śmierć Aleksandra Macedońskiego mogła, według niektórych hipotez, mieć związek z ciemierzycą, przy czym mogło to być otrucie (najprawdopodobniej zatrutym winem), jak również 'wypadek przy pracy' (ciemierzyca była wówczas stosowana powszechnie jako emetyk).

Ameryka Północna ma swoje gatunki ciemierzyc (Indianie używali wywaru z tej rośliny do zatruwania strzał), ale centrum biodywersyfikacji rodzaju Veratrum (wnosząc z liczby taksonów, w tym endemitów) znajduje się w Azji.

Jeśli chodzi o zastosowania ogrodowe, to nie jest to roślina oczywista. Wymaga raczej gleb wilgotnych, bardzo żyznych, stanowisk raczej słonecznych. Młode, niekwitnące jeszcze rośliny, mają bardzo atrakcyjne, “plisowane”, przypominające nieco hosty, ulistnienie. Pędy kwiatowe osiągają 150 - 200 cm wysokości i są obsypane licznymi lecz drobnymi kwiatami (górne są pręcikowe, dolne obupłciowe). Kwitnące rośliny wydzielają swoisty (to taki eufemizm), intensywny zapach. Jeśli już którąś polecać do ogrodu, to ciemierzycę czarną, a to dla niezwykłego, brunatnego koloru kwiatów. Dobra w tle naturalistycznych rabat; jako roślina soliterowa efektowna w czasie kwitnienia, ale liście szybko żółkną i brązowieją po kwitnieniu, a czasem i w trakcie.

Zapylana przez różne owady - muchówki, motyle, także pszczoły (lecz w dużych stężeniach pyłek jest trujący dla pszczół; daje też trujący miód, ale najczęściej pierwszą i jedyną jego ofiarą są pszczele ule).

W naturze rośnie zwykle na wilgotnych, słonecznych łąkach, często nad brzegami strumieni i potoków. Toleruje też nieco mniej wilgotne gleby, ale wtedy cofa się w półcień (brzegi lasów, polany), czy nawet cień.  Spośród krajowych gatunków, najczęściej spotykana jest ciemierzyca zielona, występująca w miarę często w Karpatach i Sudetach, rzadziej na niżu. Ciemierzycę białą spotyka się w Bieszczadach i na Lubelszczyźnie. Najrzadsza, i krytycznie zagrożona jest ciemierzyca czarna; znana tylko z dwóch stanowisk w Polsce, obydwa na Roztoczu.

niedziela, 9 kwietnia 2017

Ogrodnik podmiejski. (5) Przylaszczki

Ksiądz Kluk w Dykcyonarzu... pisze tak:
Anemone hepatica. Zawilec troianek. Ma liście gładkie, nieząbkowane, na trzy łapki podzielone, na długich kosmatych ogonkach stoiące. Pręt kwiatowy niski, kosmaty, pierwszy kwitnący, nim korzeń liście wypuści. Kwiaty u dzikich błękitne, w ogrodach zaś bywają różnego koloru, i pełne. Kielich troylistkowy. Korzonki drobne. Nasienie podłużne. Kwitnie wcześnie na wiosnę, zaraz po zginieniu śniegów. Rośnie w lasach ciemnych, kamienistych, nieco wilgotnych. Dawnieysi lekarze zażywali do wielu lekarstw, osobliwie na choroby wątroby; teraz się tyle tylko prawdy pokazało, że ma moc wolno ściągaiącą. Z kwiatów pszczoły na wosk zbieraią. Te które maią kwiaty poiedyncze mogą się rozmnożyć z posianego w Sierpniu nasienia, ale kwitną dopiero w trzecim roku; pełne zaś przez rozdzieranie i rozsadzanie w jesieni korzonków. Wszystkie potrzebuyą mieysca nieco ciemnego.


Dawniej, w czasach Kluka, łączono przylaszczki z zawilcami w jeden rodzaj. Później przylaszczki wyodrębniono (rodzaj Hepatica). Teraz znów systematycy marudzą, że to wcale nie było takie głupie z tym włączeniem przylaszczek w rodzaj Anemone. Dużo się musi zmienić, żeby wszystko zostało po staremu.


Dawna polska nazwa gatunkowa (a często i rodzajowa) - trojanek - odnosi się do trójklapowych liści. Nazwa 'przylaszczka' (czasem w formie 'podlaszczka') pojawiła się w XIX wieku. Linde w swoim słowniku notuje: przylaszczka - gatunek fiołków, rośnie osobliwie między leszczyną. Łacińska nazwa rodzajowa (a w nowo-starym ujęciu gatunkowa) pochodzi od słowa hepatia oznaczającego wątrobę, a utworzona była od nazw ludowych tej rośliny (ang: liverwort, niem: Leberblümchen, hol: Leverbloempje). Trójklapowe liście miały jakoby przypominać trzy płaty ludzkiej wątroby. Skąd u ludu w średnich wiekach wiedza o wyglądzie ludzkiej wątroby - nie wiadomo, i lepiej tego nie dochodzić. Jedyni Włosi mają skojarzenie wyższego lotu (Erba trinità). Przylaszczka w Polsce jest - z nazwy gatunkowej - pospolitą, ale po łacinie szlachetną (nobilis). To nasza powszechna polska przypadłość: spospolitować wszystko, co szlachetne.


W Europie wystepują dwa gatunki przylaszczek, z czego jeden powszechnie, a drugi (Hepatica transsylvanica) na ograniczonym, dobrze opisanym nazwą gatunkową, zasięgu. Przylaszczka siedmiogrodzka ma - w odróżnieniu od Hepatica nobilis - pofałdowane brzegi blaszek liściowych, często z dodatkowymi dwoma klapami i nieco większe kwiaty. Krzyżują się ze sobą, czego po raz pierwszy dokonał Friedrich Hildebrand we Freiburgu w 1890, mieszaniec ten (niestety sterylny) znany jest dzisiaj jako Hepatica × media i obejmuje szereg odmian uzyskanych głównie przez brytyjskiego hodowcę Ernesta Ballarda w latach międzywojennych.


Ameryka ma swoje przylaszczki, dawniej zaliczane jako podgatunki Hepatica nobilis, obecnie kwalifikowane jako odrębne gatunki (Anemone americana i Anemone acutifolia - oni już przełączyli się na nowe nazewnictwo, my jeszcze nie), ale nowy wspaniały świat kształtów, form i kolorów rozpoczął się z wprowadzeniem do hodowli i ogrodów azjatyckich gatunków przylaszczek (H. asiatica, pubescens, maxima, japonica i falconeri). Przylaszczki stały się roślinami kolekcjonerskimi, ceny roślin szczególnie pożądanych odmian idą w tysiące euro. Szczególną atencją przylaszczki cieszą się w Anglii (gdzie naturalnie nie występuje nawet europejska H. nobilis). Angielskim papieżem przylaszczkowym jest John Massey ze szkółki Ashwood. Należy jednak zaznaczyć, że japońskie przylaszczki mają znacznie niższą tolerancję na mrozy (tylko do około -10ºC) i nie bardzo nadają się do uprawy w gruncie w warunkach Europy kontynentalnej.


Jak więc uprawiać przylaszczki? Najlepiej podglądając naturę. Jest to roślina runa leśnego lasów liściastych, wyraźnie preferująca gleby wapienne (to zapewne miał na myśli ksiądz Kluk pisząc o “kamienistych lasach”) i nieodzownie żyzne. Gleby dobrze zdrenowane (nie lubi gliny), niezbyt ciężkie, ale utrzymujące wilgoć (Przylaszczka siedmiogrodzka jest bardziej tolerancyjna na suszę). Ze ściółką leśną (opadłymi liśćmi) ma skomplikowaną relację. Z jednej strony wymaga corocznych dostaw kompostu ze względów troficznych (z uwagi na niezbyt długi okres wegetacji jest raczej żarłoczna). Z drugiej strony, nie lubi być zasypana ściółką. To niewielka roślinka, zwykle w okolicach 10 centymetrów i często źle daje sobie radę (a już zwłaszcza młode siewki)  z nadmiernym przykryciem. Idealnym stanowiskiem są zbocza pagórków, brzegi wąwozów; często też rośnie w pobliżu pni drzew, bo ziemia tam jest naturalnie wyniesiona.


Ze słońcem też najlepiej podglądać naturę. Przylaszczki kwitną w słońcu (bo liście dębów, buków i innych drzew jeszcze się nie rozwinęły), ale potem tolerują narastający cień. Pojedyncze kwiaty kwitną nieledwie tydzień, ale ponieważ rozwijają się sukcesywnie, okres kwitnienia wydłuża się do 2-3 tygodni. Dobrze rozrośnięta roślina potrafi wydać kilkadziesiąt kwiatów. Kwiaty zapylane są przez owady, szalbierczo zwabione przyjemnym zapachem - nie produkują nektaru, ale pylą obficie. Owocem niełupki zrośnięte u nasady. Nasiona osypują się w połowie maja; są dość ciężkie, ale mają elajosomy (ciałka mrówcze) mające za zadanie zainteresować mrówki rozsiewaniem przylaszczek.


Nasiona kiełkują na następną wiosnę. Siewki rozwijają się powoli. Przylaszczki mają opinię roślin kapryśnych - co raczej wynika z tego, że próbuje się je sadzić na - oględnie mówiąc - suboptymalnych stanowiskach. Mimo, że mają zwarty system korzeniowy, to niezbyt dobrze znoszą podział i przesadzanie (co w przypadku odmian ogrodowych nie powtarzających z nasion, lub w ogóle ich nie produkujących - na przykład odmian pełnych - jest jedyną metodą rozmnażania).


Dobrym sąsiadem przylaszczek są - kwitnące prawie równocześnie - przebiśniegi i ciemierniki, ale też zdrojówki, zawilce gajowe oraz kokorycze. Źle się kontrastują i gubią się trochę wśród niebiesko kwitnących cebulic.


Dawniej uważano, że przylaszczki - w zgodzie z przesądem, że natura sama wskazuje swoje moce - leczą schorzenia wątroby. Później uznawano tylko jej właściwości żółciopędne i przeciwzapalne. Obecnie nie stosowana w farmakopei. Po kompendialny opis właściwości i zastosowań przylaszczki odsyłam do portalu doktora Różańskiego.


Roślina prawnie chroniona w Polsce w latach 2001 - 2014. W Niemczech cały czas.







środa, 5 kwietnia 2017

Ogrodnik podmiejski. (4) Oczary

Rodzaj oczar (Hamamelis) nie ma przedstawicieli w rodzimej florze Europy. Jej mieszkańcy spotkali się z amerykańskimi gatunkami oczarów, gdy wybrali się kolonizować Nowy Świat. Ponieważ kolonistom oczar wydawał się podobny do wiązu (zwanego w Anglii potocznie wych hazel), nazwali tak drzewo, które rosło w Nowej Anglii. Wych pochodzi od staroangielskiego wice, co oznacza ‘giętki, elastyczny’ (stąd mamy we współczesnym angielskim week - słaby i wicker - wiklinę). W którymś momencie pisownia przeskoczyła do witch hazel - pomogło zapewne to, że oczary kwitną o nietypowych dla większości roślin porach, no i oczar stał się ‘czarodziejską wikliną’ (po niemiecku: Zaubernuss, po szwedzku: Trollhasselsläktet, po duńsku: Troldnød). Pewne echa czarodziejskości także w nazwie polskiej, która powstała pod koniec XIX wieku (nie ma u Lindego, jest u Arcta).


Łacińska nazwa pochodzi - jak to zwykle bywa - z greki (a nadał ją sam Linneusz). Odnosi się ona do równoczesnego występowania na roślinie kwiatów i zeszłorocznych torebek nasiennych (przysłówek hama - ἅμα - wskazuje na jednoczesność, natomiast melon oznacza owoc).


Wracając jednak do dendrologii… Amerykański oczar wirginijski (Hamamelis virginiana) kwitnie późną jesienią i jego kwiaty często gubią się wśród jeszcze nieopadłych liści. Sympatryczny (znaczy występujący na tym samym obszarze) wobec niego oczar wiosenny (Hamamelis vernalis) kwitnie na przedwiośniu, ale w uprawie jest mało rozpowszechniony poza Ameryką.


Kilkanaście lat temu zanotowano sporą sensację botaniczną - na południu stanu Missisipi odkryto nowy gatunek oczara, o znacznie (2-3 razy) większych liściach, wytwarzający (w odróżnieniu od wszystkich innych gatunków) odrosty, kwitnący na czerwono. Nowy gatunek nazwano Hamamelis ovalis, choć być może jest on identyczny z oczarem, który w początkach XIX wieku opisał jako Hamamelis macrophylla John Lyon, szkocki botanik i łowca roślin.


Spośród gatunków oczarów dla ogrodnika najbardziej interesujące są dwa azjatyckie, które trafiły do Europy w XIX wieku: oczar chiński (zwany też omszonym: Hamamelis mollis) i oczar japoński (Hamamelis japonica), które, krzyżując się ze sobą, stały się formami wyjściowymi dla odmian ogrodowych, różniących się głównie barwą kwiatów (od żółci, poprzez pomarańcze do karminów). W warunkach Polski oczar chiński rozpoczyna kwitnienie wcześniej niż japoński, ale ten drugi wyposaża swoje potomstwo w silny, przyjemny zapach.


Botaników od dawna zastanawiało zimowe kwitnienie oczarów. Przyroda jest jakoś tam - na ogół - sensownie urządzona, więc początkowo przyjęto, że oczar jest wiatropylny i może sobie kwitnąć, kiedy mu się podoba. Szybko jednak wyszło na jaw, że oczary mają lepki pyłek (zupełnie niestosowny przy anemogamii), a także produkują nektar. Dla kogo? Obserwowano, obserwowano i nikogo nie wykryto. Okazało się, że obserwowano nie wtedy, kiedy trzeba. Zupełnie niedawno stwierdzono, że niektóre ćmy z rodzaju Noctuidae (sówkowate) są aktywne zimą (wystarczy im temperatura ledwo powyżej zera, bo mają aktywne mechanizmy generowania ciepła i gęsto obrośnięte kutnerowymi włoskami ciało). A jak sama nazwa wskazuje (sówkowate), są czynne nocą. I właśnie to są zapylacze oczarów.


Owocem oczaru jest okrągła, brązowa, dwunasienna torebka, pękająca latem w sposób, który wyrzuca nasiona na odległość kilku metrów. Nasiona znajdują się w głębokim spoczynku i w naturze kiełkują stopniowo w ciągu kilku lat. Szkółkarze mają swoje sposoby na przyspieszenie tego procesu (8 tygodni w cieple, 16 w zimnie, i tak aż do skutku). Siewki początkowo rosną dość powoli. Rozmnażanie z siewu oczary są niewielkimi (kilka metrów), nisko rozgałęzionymi drzewami.


W praktyce szkółkarskiej odmiany rozmnaża się najczęściej przez szczepienie (na podkładce ze względnie łatwo kiełkującego oczara wirginijskiego). Metoda ta ma jednak swoje wady: podkładka zwykle produkuje mnóstwo odrostów, które trzeba pracowicie usuwać; zaniedbywanie tych czynności może doprowadzić w ostateczności do zamarcia części szlachetnej i tak zwanego zdziczenia. Rozwiązaniem byłoby rozmnażanie oczarów przez sadzonki, ale one to niezbyt lubią i niechętnie się ukorzeniają. To samo dotyczy rozmnażania przez odkłady: mało wydajne, powolne i w zasadzie możliwe tylko amatorsko.


Oczary są odporne na niską temperaturę i dobrze sobie radzą z polskimi zimami, za to bardzo źle znoszą suszę. Preferują stanowiska słoneczne, lecz zaciszne i osłonięte. Bardzo źle reagują na cięcie, nie zabliźniają ran, słabo się regenerują. Zazwyczaj zresztą nie potrzebują sekatora, bo charakteryzują się bardzo regularnym, kielichowatym pokrojem. Bardzo ładnie prezentują się posadzone pojedynczo (soliterowo), bądź w niewielkich grupach na trawniku. Zwłaszcza w dużych ogrodach warto zadbać o dobre wyeksponowanie tych roślin. Oczar bardzo źle znosi przesadzanie, więc należy bardzo dobrze przemyśleć jego lokalizację. Posadzone na dobrze nasłonecznionym stanowisku pięknie przebarwiają swoje liście na jesień.


Oczary (a zwłaszcza wirginijski) interesują także kosmetyków i farmaceutów, ale to już zupełnie inna historia.

poniedziałek, 3 kwietnia 2017

Ogrodnik podmiejski. (3) Śnieżyca wiosenna

Zwiastunem wiosny w moim ogrodzie nie są przebiśniegi, nie są krokusy botaniczne, nie są też puszkinie (choć mam kilkaset roślin każdego rodzaju). Moja święta trójca przedwiośnia, to wawrzynek wilcze łyko, oczar i śnieżyca wiosenna. I ja właśnie chciałem teraz o śnieżycy, bo akurat przekwitła, i bo to był mój pierwszy ‘plant hunt’.

Śnieżyca wiosenna (Leucojum vernum) jest rośliną chronioną. Ma bardzo niewiele stanowisk, ale występuje na nich dużymi płatami. Gdy spojrzeć na mapę zasięgu w Polsce, zobaczymy dwa obszary  - dolnośląski i bieszczadzki (i kilka kropek). Wynika to z faktu, że po ustąpieniu lodowca, śnieżyca “nie zdążyła wrócić” do Polski, zatrzymując się po słowackiej stronie Karpat i wyższych partii Beskidów. Wdarła się za to od strony Bieszczad i doliną Odry. Co ciekawe, śnieżyce bieszczadzkie różnią się od swoich dolnośląskich sióstr. Na zachodzie Polski występuje tzw. podgatunek typowy (Leucojum vernum ssp. vernum), a dolinę Sanu zamieszkuje podgatunek karpacki (Leucojum vernum ssp. carpathicum). Czym się różnią?  Śnieżyce sudeckie tworzą po jednym kwiecie na łodyżce, a białe płatki zakończone są zielonkawą “łezką”. Śnieżyce karpackie zazwyczaj wytwarzają po dwa kwiaty, są nieco wyższe, a “łezki” są bardziej żółte niż zielone. Zdjęcia pokazują różnicę kolorystyczną pomiędzy jednym a drugim podgatunkiem.

Wspominałem wcześniej o kropkach na mapie. Są to stanowiska wtórne, mocno wysunięte na niż, poza naturalny zasięg występowania. Najsłynniejsze z nich, to podpoznański Śnieżycowy Jar (leśnictwo Starczanowo koło Murowanej Gośliny). Szczęściem tego rezerwatu jest to, że znajduje się na terenie aktywnie użytkowanego poligonu Biedrusko, przez co dostęp do niego jest nieco utrudniony (zazwyczaj tylko w weekendy, co pozwala na koncentrację ochroniarzy - ocenia się, że w szczycie kwitnienia zwiedzających liczy się w dziesiątkach tysięcy dziennie). Śnieżyca znalazła tam idealne warunki rozwoju, intensywnie się rozmnaża, poszerzając swój zasięg. Przyjmuje się powszechnie - choć dowodów na to brak - że śnieżyce zostały tam posadzone w XIX wieku. Przez Niemców, co teraz nie jest w modzie.

Również antropogenicznego pochodzenia są wielkopolskie stanowiska śnieżycy w arboretum w Kórniku oraz w parku przy pałacu Chłapowskich w wielkopolskiej Turwi (i w tym ostatnim przypadku znamy nawet przybliżoną datę introdukcji - lata 60 XX wieku), zresztą mamy tam śnieżyce karpackie, więc nawet trudno udawać, że to ‘samo przypełzło’. Śnieżyce posadzono także w arboretum SGGW w Rogowie, gdzie czują się bardzo dobrze.

Tajemnicą sukcesu uprawy śnieżyc jest dobór odpowiedniego stanowiska, i tutaj najprościej jest podglądnąć naturę. Śnieżyca lubi żyzne gleby aluwialne, nie przeszkadza jej czasowe zalewanie (przez środek Śnieżycowego Jaru przepływa wpadający do Warty strumyk). Dobrze czuje się na grądach niskich, lasach łęgowych, czy nawet wilgotnych łąkach (tutaj wymaga wsparcia człowieka w postaci wykaszania).

Wilgotność jest bardzo ważna nie tylko w okresie wegetacji. Śnieżyce (w odróżnieniu od tulipanów czy narcyzów) nie tworzą suchej łuski ochronnej na cebulkach, które (zwłaszcza młode) narażone są na wysychanie latem. Nie należy sadzić śnieżyc na trawnikach (szybko przegrają z trawą) ani pod drzewami iglastymi (tutaj oprócz konkurencji o wodę będą również zacieniane). Idealnym stanowiskiem jest brzeg naturalnego cieku wodnego luźno zarośnięty bukami czy jesionami - ale niewielu z nas dysponuje takimi obszarami. Dlaczego akurat buki czy jesiony? Elementary, my dear Watson: te drzewa późno rozwijają liście; śnieżyce do tego czasu zdążą zakwitnąć i wytworzyć nasiona. U mnie śnieżyce rosną w najniższym miejscu ogrodu, ale i tak wiem, że bez regularnego i obfitego podlewania (zwłaszcza po kwitnieniu), czułyby się bardzo źle.

Śnieżyce w dobrych warunkach obsiewają się spontanicznie. Pędy kwiatowe są dość krótkie (15-20 cm), ale po zapłodnieniu wydłużają się i kładą na ziemię torebki nasienne w odległości 30-40 cm od rośliny matecznej. Ciężkie, okrągłe nasiona wyposażone są w elajosomy (ciałka mrówcze) - bogate w tłuszcze białe wyrostki na swojej powierzchni. Mrówki znoszą nasiona do mrowiska, objadają elajosomy (któż by pogardził kaloriami?), a następnie wynoszą śmieci (nasiona) poza obręb mrowiska. Ten sposób rozsiewania nasion nazywa się myrmekochorią. Oprócz śnieżyc mrówki do pracy zaprzęga wiele różnych roślin - ponad 3 tysiące gatunków (w Europie około 150, w tym kokorycze, glistniki, przebiśniegi, czosnek niedźwiedzi), co jest dość ładnym, używanym na wykładach z genetyki, przykładem na konwergencję (ten sam kierunek ewolucji niespokrewnionych taksonów w odpowiedzi na podobne bodźce środowiskowe).

Ja konkuruję z moimi mrówkami i sam zbieram nasiona śnieżyc w celu wysiewu. To jest zabawa obliczona na lata - siewki kwitną zwykle w 8-9 roku życia, a za młodu rosną niemrawo (mówiąc bardzo delikatnie). Rozmnażanie wegetatywne, jest dość zawodne: cebule śnieżyc źle znoszą dłuższe okresy poza glebą, więc to, co kupuje się w firmach cebulkowych jesienią, jeśli nie jest bardzo świeże (a zwykle nie jest), to wysuszone trupki, które zazwyczaj nie zmartwychwstają po wsadzeniu do ziemi.

Stosunkowo najlepszą metodą jest podział kęp, dokonywany - uwaga, uwaga - w trakcie kwitnienia, lub bezpośrednio po nim (division in the green, jak mawiają Anglicy). Tak potraktowane rośliny oczywiście odchorują brutalny zabieg, ale do zimy zazwyczaj zdążą się już dobrze zadomowić na nowym miejscu.


Nazwa rodzajowa rośliny pochodzi z greki: leucos - biały (stąd mamy leukocyty i leukemię) plus ion - fiołek; nazwa gatunkowa z łaciny (vernum - wiosenny). Oprócz śnieżycy wiosennej uprawia się również śnieżycę letnią (Leucojum aestivum), która jest o wiele mniej atrakcyjna ogrodowo, bo kwitnie znacznie później (w maju) i ma mniejsze, niezbyt spektakularne kwiaty. Również związana z ciekami wodnymi; nie występuje dziko w Polsce.