Zadaję je sobie co roku w porach, w których trzeba znaleźć na nie szybką odpowiedź, czyli, na przykład, teraz. Dotychczas kopałem, przymierzając się niekiedy nawet do XIX wiecznej tzw. regulówki (ang: double digging). Argumenty od lat jednoznacznie proste: poprawiamy strukturę gleby poprzez jej napowietrzenie, wprowadzamy nawożenie tam, gdzie jest potrzebne (strefa korzeni), ograniczamy rozwój chwastów, no i zaczynamy nowy sezon (czy nową uprawę) od czystego pola. Oraz, rzecz jasna, taka ogrodnicza tradycja od pokoleń.
Okazuje się jednak, że stronnictwo niekopiące wzrasta w siłę i argumenty. Prorokiem ich (przynajmniej w Wielkiej Brytanii) jest niejaki Charles Dowding, a religię tę podczepiono pod nurt agroekologii. Argumenty są mniej więcej takie. Strukturę i napowietrzenie zrobią nam i tak dżdżownice, a łopata może temu jedynie zaszkodzić. Przekopywanie tylko rozsiewa chwasty, pozwalając nasionom z powierzchni gleby przetrwać w glebowym banku nasion do następnego kopania, a te z głębi wydobywa na powierzchnie, gdzie mogą kiełkować. Nadto jeszcze, gdy mamy wieloletnie chwasty tworzące kłącza (powój, perz, skrzyp), przekopanie gleby może te kłącza rozdrobnić i rozprzestrzenić - w ten sposób mamy kłopotu więcej zamiast mniej.
Potem jest jeszcze taki antropomorfizujący argument, że ziemia po kopaniu musi odpocząć i się zregenerować (bo jest “osłabiona), niczym człowiek po operacji chirurgicznej - a jeśli nie kopiemy, to nie ma tej interwencji skalpelem i jej negatywnych skutków. Trochę chybione, moim zdaniem, ale niech im będzie. Wracając do nieco bardziej naukowych przesłanek - glebę zasiedla cienka lecz gęsta sieć grzybni różnych gatunków grzybów, część z których ma znaczenie mikoryzowe, a inne są saprofitami rozkładającymi nadmiar materii organicznej. Łopata im szkodzi, więc jej nie używajmy.
Niekopana ziemia - zdaniem zwolenników - wolniej traci ciepło i wodę, nadto jeszcze organiczny, związany węgiel nie utlenia się i nie ulatnia do atmosfery, tylko podnosi żyzność gleby. Zamiast przekopywania nawozów należy co roku mulczować(*) glebę kompostem lub czymś, co kompostem wkrótce się stanie (słoma, liście, skoszona trawa czy jakakolwiek materia organiczna). Same zalety: ogranicza rozwój chwastów, chroni wilgoć i ciepło w glebie, pomału rozkładając się dostarcza stopniowo pokarmu, wtedy kiedy rośliny go potrzebują. Eliminacja nawożenia mineralnego likwiduje problem zasolenia gleby i wód gruntowych. Wada taka (jedyna, ale duża), że trzeba mieć (czy zorganizować sobie) regularny dostęp do takiego materiału.
Jest jeszcze jeden, istotny argument, mało kiedy podnoszony, ale mający kluczowe znaczenie - przynajmniej dla mnie. Późna jesień niemiła ogrodnikowi (zimno, mokro, wietrznie, ciemno i ogólnie depresyjnie) i raczej trzeba minimalizować ekspozycję na żywioły. A zaoszczędzony czas zmarnować w internecie, na przykład pisząc filipikę o zaletach niekopania.
(*) zawsze miałem kłopot z sensownym tłumaczeniem to mulch na polski, a tu się okazało, że to od dawna w polszczyźnie siedzi.