Wtorkowy spektakl szedł, o ile zdążyliśmy się zorientować, w obsadzie premierowej. Od samego początku drażnił mnie Cavaradossi (głos na miarę najwyżej Nemorina, a i to używany dość oszczędnie), dopóki na scenę nie weszła ta gruzińska Kim Kardashian udająca Toskę. Bo owszem, wolumen jest, dźwięki są (nie zawsze te, co w partyturze, a i technika ich osiągania wzbudzała co najmniej kontrowersje), ale jakoś nie układały się w muzykę. Dodajmy do tego olbrzymie post-radzieckie kłopoty z włoskim oraz dykcja i mamy Toskę całkowicie fuori stile. Skądinąd, to coś mówi o spektaklu, jeśli jedyną rolą dobrze zapamiętaną z pierwszego aktu był zakrystian (a z trzeciego, uprzedzając fakty, pastuszek). Co do Zalasińskiego, to skomentuję słowami, które Prus włożył w usta Wokulskiemu: "W panu jest tyle demona, ile trucizny w zapałce…” - owszem, wyrastał i głosowo i scenicznie ponad swoich protagonistów, po części z uwagi na to, że natura vacuum abhorret, ale to wciąż nie jest pełnowartościowy Scarpia (i, niestety, chyba nigdy nie będzie).
W drugim akcie jakoś spektakl się rozkręcił, przynajmniej dopóki Kim Kardashian nie zaśpiewała Vissi d’arte (bo takiej masakry to chyba wcześniej nie słyszałem - gromkie brawa niezrozumiałe; zapewne dlatego, że część publiczności w ogóle rozpoznała arię, a druga część wyraziła zadowolenie, że już się skończyła). Wcześniej jeszcze Cavaradossi wykogucił się na Vittoria! Vittoria! i w zasadzie przestał emitować - co skłoniło nas do pozostania na widowni również i na trzeci akt, bo byliśmy ciekawi, czy go zreanimują skutecznie w przerwie. Reanimacja się powiodła, ale pierwszy raz zdarzyło mi się, że na widowni po E lucevan le stelle zapadła głucha cisza. Biorąc pod uwagę, że tego jednego, co potrafił śpiewać zabili w poprzednim akcie, z wytęsknieniem i niecierpliwością wyczekiwaliśmy dwóch pozostałych zgonów.
Jest to dość smutne, że dyrekcja warszawskiej opery nie może czy też nie chce znaleźć w kraju wykonawców głównych ról, zamiast tego posiłkując się wątpliwej jakości importami. W końcu nawet nazwa tego przybytku (Teatr Wielki - Opera Narodowa) prowokuje do pytania: ale którego narodu? Pochwaliłem wcześniej Zakrystiana - czy naprawdę nie ma nikogo do tej roli bliżej niż w Portugalii? Smutne było oglądanie Adama Kruszewskiego w epizodycznej roli Sciarrone - zwłaszcza mając w pamięci jego Scarpię na tej samej scenie prawie dokładnie 14 lat temu.
Nie rozumiem zachwytów krytyków nad reżyserią, która momentami była nieudolna (finał I aktu) i bezsensowna (finał II aktu). Owszem podobała mi się ascetyczna scenografia (i racjonalne wykorzystanie obrotowej sceny) - ale efekt psuły wyświetlane bez sensu napisy. Po podniesieniu kurtyny kilka minut wyświetlano na dekoracjach napis TOSCA - co może tylko źle świadczyć o twórcach spektaklu, bo najwyraźniej uważają publiczność za przypadkowo zebranych idiotów, którym należy przypomnieć na jakie przedstawienie przyszli (podobno na którejś z prób panowie technicy wyświetlili napis TESCO). Największe i zasłużone brawa dla dyrygenta.
W drugim akcie jakoś spektakl się rozkręcił, przynajmniej dopóki Kim Kardashian nie zaśpiewała Vissi d’arte (bo takiej masakry to chyba wcześniej nie słyszałem - gromkie brawa niezrozumiałe; zapewne dlatego, że część publiczności w ogóle rozpoznała arię, a druga część wyraziła zadowolenie, że już się skończyła). Wcześniej jeszcze Cavaradossi wykogucił się na Vittoria! Vittoria! i w zasadzie przestał emitować - co skłoniło nas do pozostania na widowni również i na trzeci akt, bo byliśmy ciekawi, czy go zreanimują skutecznie w przerwie. Reanimacja się powiodła, ale pierwszy raz zdarzyło mi się, że na widowni po E lucevan le stelle zapadła głucha cisza. Biorąc pod uwagę, że tego jednego, co potrafił śpiewać zabili w poprzednim akcie, z wytęsknieniem i niecierpliwością wyczekiwaliśmy dwóch pozostałych zgonów.
Jest to dość smutne, że dyrekcja warszawskiej opery nie może czy też nie chce znaleźć w kraju wykonawców głównych ról, zamiast tego posiłkując się wątpliwej jakości importami. W końcu nawet nazwa tego przybytku (Teatr Wielki - Opera Narodowa) prowokuje do pytania: ale którego narodu? Pochwaliłem wcześniej Zakrystiana - czy naprawdę nie ma nikogo do tej roli bliżej niż w Portugalii? Smutne było oglądanie Adama Kruszewskiego w epizodycznej roli Sciarrone - zwłaszcza mając w pamięci jego Scarpię na tej samej scenie prawie dokładnie 14 lat temu.
Nie rozumiem zachwytów krytyków nad reżyserią, która momentami była nieudolna (finał I aktu) i bezsensowna (finał II aktu). Owszem podobała mi się ascetyczna scenografia (i racjonalne wykorzystanie obrotowej sceny) - ale efekt psuły wyświetlane bez sensu napisy. Po podniesieniu kurtyny kilka minut wyświetlano na dekoracjach napis TOSCA - co może tylko źle świadczyć o twórcach spektaklu, bo najwyraźniej uważają publiczność za przypadkowo zebranych idiotów, którym należy przypomnieć na jakie przedstawienie przyszli (podobno na którejś z prób panowie technicy wyświetlili napis TESCO). Największe i zasłużone brawa dla dyrygenta.
---
26/02/2019 (po raz 3)
Floria Tosca - Svetlana Kasyan
Mario Cavaradossi - Massimo Giordano
Baron Scarpia - Mikołaj Zalasiński
Cesare Angelotti - Jasin Rammal-Rykała
Spoletta - Mateusz Zajdel
Sciarrone - Adam Kruszewski
Zakrystian - José Fardilha
Strażnik - Michał Piskor
Pastuszek - Maksymilian Manicki
dyrygent - Tadeusz Kozłowski
reżyseria - Barbara Wysocka
scenografia - Barbara Hanicka