czwartek, 31 grudnia 2015

Skandynawskie nauki moralne

Zagadnieniom etyki seksualnej poświęcona jest książeczka Björnstjerne Björnsona 'Jednożeństwo i wielożeństwo', wydana w Warszawie w 1893 roku. Śmiech (Gwiaździsty Niedźwiedź to imię jak z powieści Karola Maya) zamarł mi na ustach, gdy pobieżna kwerenda internetowa wykazała, że obcowałem z dziełem (przyszłego) noblisty.

Linia programowa dzieła jest prosta - nie należy się ryćkać za młodu, na co argumenty dostarcza świat zwierząt: "W Norwegii np. rasy krów i koni zdrobniały i zmarniały wskutek tego, że stanowienie zaczynało się w zbyt młodym wieku". Źródłem całego zepsucia - Francja:

Dalej, niewstrzemięźliwość płciowa prowadzi prostą drogą do manii wielkości. Jest jeszcze druga "straszna choroba płciowa" wynikająca z rozpusty. Autor na trzech kolejnych stronach zapewnia o jej przeraźliwej okropności i bezdyskusyjnym związku z rozpasanym seksem, w słowach tak zapalczywych, że aż zapomina ją nazwać. Domyślać się tylko można, że chodzi o syfilis.

Autor ilustruje wywód przykładami i obserwacjami z życia. Tak, na przykład, w Londynie:
można spotkać człowieka wożącego i pokazujące go taczkę, z umieszczoną na niej klatką, w której siedzą razem pies i kot, kilka szczurów, myszy i ptaszków. Podczas zimy pies i kot tulą się do siebie, a szczury, myszy i ptaszki chowają się w ciepłej ich szerści. Odwieczni wrogowie mogą się tak zaprzyjaźnić w jednem pokoleniu! Czyż można wobec tego wątpić o moralnej sile wychowania?
A, z kolei, w Sztokholmie:
jedna z moich szlachetnych towarzyszek opowiadała mi pewnego razu, że dowiedziawszy się o strasznej rozpuście, jakiej oddawali się uczniowie pewnego wyższego zakładu naukowego, niezmiernie obawiała się o swego syna, który się tam wychowywał. Wezwawszy więc syna, matka błagała go, ażeby przyznał się szczerze, czy on nie brał w tym udziału. Nie. Dla czego? Dla tego, że już wcześniej ostrzegała go matka. Łatwo sobie przedstawić radość matki. Niechże więc inne matki postarają się mieć taką samą pociechę ze swych dzieci.

środa, 30 grudnia 2015

A wszystko przez tych małych onanistów...

S.J. Perelsztajn "Napoleon-człowiek (dotychczas nieznany Napoleon)", Wilno 1939, nakładem autora.


I w podsumowaniu:



poniedziałek, 28 grudnia 2015

Ministerium

Ludwik Czarkowski wydał w Wilnie w 1909 w drukarni Józefa Zawadzkiego “Słowniczek najpospolitszych rusycyzmów”.  Nie muszę się trudzić przepisywaniem, bo dobra, zaprzyjaźniona dusza wykonała już całą pracę - http://rusycyzmy-1908.blogspot.com/

Zastanawia, przede wszystkim, jak wiele oprotestowanych przez Czarkowskiego słów weszło jednak do polszczyzny, do tego stopnia, że obecnie nie zdajemy sobie sprawy z nieprawości łoża, w którym zostały spłodzone. Trudno dziś orzec, czy przypadkiem Czarkowski nie był nadmiernie uczulony, w świetle współczesnego zalewu anglicyzmów jego ostrożność wydaje się przesadna. Zresztą co najmniej od połowy XIX wieku wiele “słów międzynarodowych” wchodziło do polszczyzny poprzez języki zaborców, że wspomnę angielskie hooligan, który na transferze przez rosyjski (хулиган) stał się polskim chuliganem.

A więc, w 1908 niepoprawnymi rusycyzmami były, między innymi, słowa: agresywny, bezcześcić, centralny, chłodno, delikatesy, ekwiwalent, emigracja, fikcja, garnizon, gwarancja, horyzont, konspiracja, konkurencja, konsultacja, kontrast, ministerstwo (poprawnie: ministerium), moment, monument, narzecze, negatywny, niezawisły, notariusz, oficjalny, okrążyć (poprawnie: otoczyć), prototyp, prymitywny, racjonalny, remont, renegat, rutyna, sarkazm, sojusznik, solidny, spektakl, szansa (poprawnie: widok), wyszkolony, zakąsić (poprawnie: przetrącić).

Są też u Czarkowskiego słowa urocze, co do których można mieć tylko żal, że jednak się nie zakorzeniły w polszczyźnie. Wodokaczka, na przykład. Albo: popełnieć (utyć). Albo: ordynarny profesor (to o p. Pawłowicz zapewne?). Niedaleki ("niedaleki człowiek", w znaczeniu: ograniczony). 

Wróćmy jeszcze do ministerstwa. U wezgłowia jego narodzin stał Józef Siemieński, który w 1925 wygłosił odczyt pod tytułem "Starożytnictwo i nowatorstwo w nazwach urzędowychna forum warszawskiego Towarzystwa Prawniczego (sekcja dawnego prawa polskiego). Odczyt opublikowano początkowo w 'Gazecie Administracji i Policji Państwowej', a następnie wydano drukiem jako broszurkę (wydawnictwo Gebethner i Wolff, drukowano w Drukarni Policyjnej, Długa 38). Pisze więc Siemieński:
Nieco inaczej było z "ministerstwem", dotychczas trwającem. Tu zaważyła tradycja galicyjska, nie wiem z jakiego natchnienia tak nazywająca wiedeńskie ministerja. W polszczyźnie dawnej i nowej pozagalicyjskiej, nazywano naczelne urzędy administracyjne ministerjami. W r. 1917 powstał spór o ministerstwo. Właściwą jego podstawę - przyzwyczajenie - zaostrzył z obu stron argument patriotyczny. Galicjanie chcieli ministerstwa ze względu na niemieckie "Ministerium". Królewiacy chcieli ministerium ze względu na rosyjskie "ministierstwo". Szalę przeważył ekspert językoznawca. Wśród profesorów rozeszła się o tem wiadomość podczas jakiegoś zebrania międzywydziałowego. Paru nas wpadło na winowajcę, bo historycy i prawnicy byli tego zdania, że i historia i językoznawstwo zna "ministerstwo" jako urzędowanie ("za ministerstwa N-ckiego"), ale nie jako urząd. I cóż się okazało? Kochany nasz językoznawca daleki był bardzo od życia politycznego, a interpelanci nie uważali za potrzebne wyjaśnić mu, o co właściwie chodziło. On zrozumiał, że go pytają, czy wyraz "ministerstwo" jest poprawny. Miał tedy tylko wątpliwość, czy można przyrostek rodzimy "stwo" łączyć z obcym wyrazem "minister", a że utarło się "szyperstwo" i "kiperstwo", uznał, że może być i "ministerstwo" na oznaczenie całej dziedziny działania tego urzędu. Kiedyśmy mu powiedzieli, że chodzi o sam urząd, zmartwił się poniewczasie. Dobrze jest pytać się, ale lepiej czynić to umiejętnie.

niedziela, 27 grudnia 2015

Przysmaczki polskiej kuchni

"Przysmaczki polskiej kuchni przez Fruzię z Kucharzewa Kucharkiewiczównę, dawną kuchareczkę pani Kucharowskiej", Warszawa 1850, w drukarni pod firmą Juliana Kaczanowskiego przy ulicy Senatorskiej numer 463. Biblioteka Narodowa podaje, że pod pseudonimem autorki (Fruzi) kryje się Zenonim (!) Ludwik Ancyporowicz. Autor dedykuje swoje dziełko (20 stron) "podniebieniu i żarłoczności gastronomów" i sumituje się we wstępie, że:
Czytać i pisać tylko nauczona, a zawsze rądlom szczerze poświęcona, niemiałam nawet czasu myśleć o Słowackim i jego dziełach, o których dziś jako emerytka, a tem samym swobodniejsza - dowiaduję się.
Autor(ka) wskazuje jednocześnie księdza Bakę jako źródło swoich inspiracji poetyckich. A tak, poetyckich, gdyż mamy do czynienia z książeczką kucharską napisaną - po części przynajmniej - mową wiązaną. Autorowi obca jest fałszywa skromność: dziełko, choć nieduże, "nader jest pożyteczne pod względem moralnym i gastronomicznym". Skupiwszy się raczej na aspekcie moralnym, odnotuję tylko przepis na:
Pasztet z młodych wróbli. Szkodliwe to dla stodół, pola i ogrodów ptastwo, dla szczęścia gospodarzy i ogrodników, znalazło na koniec zasłużoną zgubę w żołądkach gastronomów, jeżeli następnym sposobem przyrządzone będzie. Przypuściwszy, że 10 osób przy stole ma siedzieć a na jedną przeznaczając 4 wróble - potrzeba wziąść [sic! Pawłowicz!] ich 40 i oczyściwszy z pierza, a łapki i łebek odciąwszy, każdego zawinąć w listek słoniny młodej i tak delikatnie jak papier pocztowy z Jeziornej krajanej - nastepnie wszystkich zagnawszy do rądla jak do stodoły, gdy dostatecznie w nim się wyświergoczą na ogniu - wydobyć i zrzóciwszy słoninę, włożyć do drugiego rądla wyklejonego drożdżowem ciastem, a przesypawszy pieprzem, angielskim zielem, goździkami, i.t.d. zasklepić tegoż samego rodzaju ciastem - a upiekłszy w piecu, wyrzucić jak babkę na półmisek - a podziękowawszy Bogu za ten wynalazek pożyteczny dla żołądka, podniebienia, ogrodów, pola i stodoły, jeść z tem silnem przekonaniem, że kto tak nieje zrobionej wróbliny, ten nigdy smaku nie pozna zwierzyny.
A teraz obiecane nauki moralne, na użytek świeżo przyjmowanych na służbę kucharek, kucht, podkuchennych i wszelkiego innego personelu gastronomicznego:
A wódka, napój to straszny, przeklęty, jak lejesz w gardło, idzie w łeb i pięty. Oko się zmruży, niedojrzy, zniweczy: zpsują się sosy, mięso nieupieczy. [...] Za drzwi domowe z rądla nie wynoś pańskiego i nie karm pańską strawą kochanka swojego. [...] A przede wszystkim zalecam ci dobra dziewucho, a nawet proszę uśilnie, abyś mi nigdy nie czytała w kuchni, szczególnie zaś poezyi.

 

sobota, 26 grudnia 2015

Nowe rady dla kobiet...

"Nowe rady dla kobiet w głownieyszych zmianach stanu fizycznego tudzież w słabościach im tylko właściwych." Warszawa 1829. Rozdział czwarty: O upławach białych, o ich przyczynach i symptomatach, o sposobach zabezpieczenia się od nich.
Lekarz filozof, cieszy się bez wątpienia, z wielkich i szlachetnych skutków cywilizacyi: przeciwnie lekarz filantrop, często ubolewać musi nad klęskami iakie za sobą prowadzi. Uwaga ta nastręcza się za każdem spoyrzeniem na smutną dolegliwość, o którey mówię, prawie nieznaną mieszkańcom wieyskim, a tak srożącą się i upowszechnioną w okolicach zaludnionych. Jedna tylko myśl pocieszaiąca z tego samego źródła zasmucenia pochodzi, że Hygiena może nam udzielić sposobów uniknienia tego opłakanego stanu, gdy upławy białe są nayczęściey skutkiem miękkości obyczaiów i rodzaiu życia błędnego. [...] 
Chociaż ta słabość spostrzega się na całey rozległości kuli ziemskiey, zdaie się, że początek swóy wzięła pod niebem ponurem Hollandyi i wielkiey Brytanii. [...] 
W ogólności, nie można bezkarnie sprzeciwiać się widokom natury, przytłumienie wszelkich przez nią ustanowionych wypróżnień nie może bydź bezkarne; dla tego to przytłumienie sekrecyi mleka u kobiet, które nagle odstawiaią dzieci, albo nie życzą sobie pełnić obowiązków matki, zrządza przypadłości, z których upławy białe są naymniejszey wagi. [...] W tey to ścisłey sympatyi łączącey żołądek z macicą, znayduie się przyczyna upław białych, któreby napróżno usiłowano leczyć bez względu na źródło choroby. [...] Tymczasem żołądek sympatycznie podrażniony, zaczyna objawiać swoje cierpienia: cała Ekonomia wkrótce staie się uczestniczką cierpień króla organów; w skutku raz zachwianych działań żołądka, świeżość i czerstwość zdrowia więdnie, bladośc ogólna pokrywa ciało, które zapada i traci owe przyiemne zaokrąglenia, dusza nawet traci swoię energiię. [...] 
Jeżeli młoda osoba przez nadmiernie rozwinięte żądze stała się smutną ofiarą nałogów szkodliwych, trzeba ią wysłać na wieś, aby tam poświęciła się rozmaitym zatrudnieniom, do iey sił stosownym, i tak długo trwaiącym, póki się nie da iey uczuć znaczne utrudzenie; gdyż wyobraźnia spoczywa, kiedy ciało pracuie. Ten nieszczęśliwy stan, który nas zaymuie, owoc bardzo pospolity nędzy, nieochędóstwa i złey odżywności, w klassie biedney ludzi, stałby się daleko rzadszym w bogatych przybytkach obfitości, gdyby miano wzgląd w wychowaniu córek na wpływ strony fizyczney na moralną, i odwrotnie. [...] 
Kobieta wstydząc się wyiawić swoie błędy, które uważała za łatwe do utaienia, ucieka się do tysiącznych wybiegów, dla ukrycia prawdziwego źródła złego, które ią dotknęło. Wielkim iest iey kłopot; ale też niemnieyszym iey Eskulapa, gdyż trudno mu przeniknąć prawdę z iey opowiadania złożonego z wyrażeń dwuznacznych. Jeśliby iego podejrzenia były niegruntowne, mógłby wzbudzić niezgodę domową, bądź to wprawiaiąc męża w powątpiewanie względem cnoty iego żony, bądź żonę względem moralnego postępowania iey męża. Gdyby zas podejrzenia znawcy były słuszne, ale tylko zbiiane ciągłem kobiety przeczeniem, wypadnie mu zostawić samey chorobę, która wkrótce rozciągaiąc swoie spustoszenia po całym Organizmie, ze wstydem chorey wykryie taiemnicę i zdrowie iey zniszczy na zawsze! Ale dość na tem: obym był mógł dać do zrozumienia, iak ważnem iest szczere zeznanie dla kobiety, w podobnej znayduiącey się okolicznościach.

piątek, 25 grudnia 2015

O kompielach wiślanych w czasie lata

Lebel Ignacy, „O kompielach wiślanych w czasie lata”, w Warszawie, 1835, za pozwoleniem Cenzury Rządowey, drukiem Łątkiewicza. Bardzo ładny wstęp:
Ludzie wszystkich wieków mieli wadę uważania się za mędrszych od swych poprzedników: wada ta rodziła się z niezaprzeczoney pewności, że rozum ludzki doskonali się z postępem czasu. Jakoż w rzeczy samey: doświadczenie nagromadza człowiekowi zdarzeń, które go coraz bardziey doskonalą w iego władzy sądzenia. Jednakże gdy się bliżej zastanowiemy nad rzeczą, poznamy że ten mniemany postęp rozumu ludzkiego nie zgadza się z tym, iaki na świecie widziemy. Często zamiast powiększania naszych wiadomości przez coraz nowsze, zapominamy jeszcze tych co przed nami były: zamiast wyciągnienia nauki ze zdarzeń, które nas poprzedziły, obłąkuiemy nasz umysł mylnemi wnioskowaniami do iakich nas prowadzą niektóre wypadki nowoczesne. Przekona o tem zastanowienie się nad kąpielami wiślanymi.
Dalej, zgodnie z przewidywaniami, przestrogi przed (nad)używaniem kapieli, a już zwłaszcza zimnych. Bo grozi apoplexya, cierpienia artrytyczne, jedyne w czym może przynieść zimna kąpiel ulgę, to hemeroidy, a także pomieszanie zmysłów (przy czym doniesienia są w tym przypadku sprzeczne). Przenikliwie demaskuje też autor hipochondryków:
Nie wiem w iakiey klasie chorych można pomieścić tych sławnych naszych artrytyków, co się w Wiśle leczą siedząc w niey po kilka godzin? Jeżeli w niey siedzą nie zważając na iey stopień ogrzania, nie muszą bydź Artrytycy ani Reumatycy.
Jak już ktoś koniecznie musi się kąpać, to wskazane są godziny pomiędzy 10 a 11, względnie 18 a 19, choć autor lojalnie ostrzega, że „zanurzenie się iest niezmiernie przykre dla ludzi delikatnych i nerwowych". Pan Ignacy zwraca też uwagę na różnice pomiędzy narodami:
Gdybyśmy przynaymniey równali się zwyczaiami Anglikom, których chcemy dziś [...] naśladować, gdybyśmy przymuszeni byli albo przez mgliste wciąż powietrze, albo przez życie marynarskie, do takiego używania rozpalaiących napoiów do iakiego oni są wciągnięci, łatwoby ich zwyczaj zanurzania się w wodzie dał się do nas przenieść.
Autor radzi odwrócić się tyłem do prądu rzeki i pochylić do przodu, co „bywa bardzo pożyteczne ludziom hemoroidalnym". Zaś po kapieli zaleca kieliszek wina i, stosownie do pory dnia, posiłek.

środa, 23 grudnia 2015

Higiena młodej dziewczyny

Czy wiecie Państwo, co to regularność? Proszę się nie przejmować, ja też nie wiedziałem, dopóki nie przeczytałem książeczki doktor Jadwigi Śmiarowskiej “Higiena młodej dziewczyny" (Warszawa, Dom Książki Polskiej, 1933), w której to znalazłem zdanie “Pierwsze pojawienie regularności jest ważnym faktem w życiu fizjologicznym kobiety”.  Autorka zresztą wcale nie boi się dość śmiałych porównań, w rozdziale o samogwałcie dziewczynek pisze: “Zwłaszcza duże wargi wiszą jak firanki i są charakterystyczne dla onanistek”. Prawdziwe jednak perełki znalazłem w rozdziale o higienie moralnej (podrozdział “Ogólne przystosowanie do życia”), gdzie doktor Jadwiga dzieli się z czytelnikiem głębią swoich refleksji: 

Kobieta ma dużo danych, żeby być dobrą lekarką, ale musi do tego mieć zdrowie, zdolności, umiłowanie do tego zawodu, dużo wytrwałości i cierpliwości, sympatyczny zewnętrzny wygląd; nie mając tych powyższych danych nie wytrzyma konkurencji z mężczyzną nigdy. Lepiej mierzyć mniej wysoko… i nie tracić długich lat życia na minimalne wyniki praktyczne. […] Wysokowykształcona, równouprawniona, z doktorskiemi dyplomami - jako kobieta częściej poniesie klęskę w swem życiu osobistem, niż stuprocentowe kobieciątko, pociągające swoją naiwnością, wdziękiem i słabością, szukające opieki u mężczyzny. […] Nadmierna ilość studentek w Polsce rzuca się każdemu w oczy - czy podobna, żeby wszystkie miały odpowiednie uzdolnienie i zamiłowanie do wyższych studiów? Rezultatem tego jest nadmiar inteligentnego proletariatu, który nawet po uzyskaniu dyplomów doktorskich poprzestaje na zarobkach i posadach, do których studja uniwersyteckie są zbyteczne. Albo może za dużo mamy uniwersytetów w Polsce? Dyplomy i tytuły naukowe - to najmniej pewna droga do osiągnięcia trwałego szczęścia w rodzinie. 

wtorek, 22 grudnia 2015

Chłop polski za czasów polskich

Krajowa blogosfera swego czasu gościła dyskusję o skutkach amputacyjnej struktury społecznej, jaka powstała w Polsce w wyniku ostatniej wojny, dyskusję inspirowaną publikacjami Ledera, Sowy, Majmurka (i innych). Oprócz zainteresowania, rozmowy te spotkały się też z dość agresywnym lekceważeniem i opiniami, że zajmowanie się tymi sprawami (na przykład wpływem mentalności post-pańszczyźnianej na współczesne obyczaje społeczno - polityczne) wynika z fascynacji komunizmem i jest wyłącznie udziałem oszalałych trockistów. Bo przecież wszyscy pochodzimy z dworków (jeśli nie z pałaców, spalonych oczywiście przez bolszewię), a Sarmatia felix jest naszą duchową ojczyzną utraconą.

Dlatego z żywym zainteresowaniem przeczytałem broszurkę Józefa Chociszewskiego, wydaną w Poznaniu w roku 1878 pod długim tytułem: ”Chłop polski za czasów polskich: czy rzeczywiście tak źle było w dawnej Polsce, jak o tem pisze pan Roman Szymański w 13 i 15 numerze ‘Orędownika’ z r. 1878? Kilka słów serdecznych w tej sprawie dla Ludu Polskiego”, wyimki której pozwolę sobie poniżej przytoczyć, głównie dla dostarczenia nowych jakościowo (mimo, że przykurzonych trochę) argumentów zwolennikom tezy, że “z szlachtą polską, polski lud”, i ogólnie na styku klas było miło i serdecznie, czemu zaprzeczają tylko głosujące na partię ‘Razem’ Pol Poty.

A więc, oddajmy teraz głos Józefowi Chociszewskiemu:

W ostatnich czasach wydrukował p. Szymański w ‘Orędowniku’ twierdzenie zupełnie fałszywe, jakoby chłop polski dopiero za pruskich czasów przyszedł do praw i do dobrobytu. Tu już, panie Szymański poszedłeś za daleko, gdyż rzucasz się na całą przeszłość naszej Ojczyzny, spotwarzasz ją i fałszujesz jej dzieje. Słowem nie jak dobry syn wyrażasz się o Matce Polsce, ale jako największy wróg naszego Narodu. “Źle było chłopu polskiemu za czasów polskich”, pisze ‘Orędownik’. Prawda, było źle, ale przede wszystkiem 1) nie zawsze, 2) nie wszędzie, 3) w innych krajach było daleko gorzej. 
Wszakżeż dawni Słowianie, od których my Polacy pochodzimy nie znali poddaństwa ani niewoli , owszem u dawnych Słowian panowała zupełna równość i wolność. O tem przecież wiedzą nawet dzieci, uczące się historyi polskiej. A jak było u Niemców? Tam panowała od początku niewola, poddaństwo. W Kruświcy kmiecia Piasta królem polskim obrano. Kmieca rodzina Piastów pięć wieków w Polsce władała. Czy to nie czyste kpiny, aby twierdzić, że źle było chłopu Polskiemu w Polsce , kiedy oto chłop najwyższą władzę w narodzie mógł pozyskać. Czy w Niemczech albo w Moskwie został kiedy chłop królem obrany? 
Wiadomo, że szlachta polska była religijną, to też religia większą część szlachty wstrzymywała od zbytniego ucisku wieśniactwa. Dowodem łagodnego obchodzenia się jest ta okoliczność, że chłopi polscy nie podnosili buntów. 
We Francyi książęta burgundzcy zeziębli na polowaniu, kazali płatać brzuchy swym poddanym, aby grzać sobie w ich wnętrznościach zimne nogi. A czy możesz, panie Szymański, twierdzić, że w Polsce działo się coś podobnego? Zabił czasem szlachcic chłopa, ale w podobny sposób nie pastwił się żaden szlachcic nad chłopem polskim. W Niemczech nierzadkie były wypadki, że gromady chłopstwa musiały całą noc uderzać kijami we wodę, aby żaby nie skrzeczały, gdyż ich skrzekot nie dozwalał spać jasnemu panu. Karol Eugeniusz, książe wyrtemberski (panował do 1794 r.) gwałtem napędzał poddanych do loteryi, sprzedawał urzędy, bezcześcił publicznie na balach niewiasty. Książęta niemieccy sprzedawali chłopów za gotówkę Anglikom. Anglicy brali kupionych wieśniaków do Ameryki i tam im się kazali bić. […]

Polska dawniej obfitowała w lasy, to też i chłopi z nich korzystali. Był zatem opał, drewno na chałupę, jagody i grzyby. Szlachta cisnęła chłopa, ale też ta szlachta szła na wojnę, a chłop siedział sobie spokojnie w domu. Dziś - chcesz, czy nie chcesz - musisz iść chłopie na wojnę. […]
Pytam teraz każdego, czy w Polsce żydzi mogli tak wykorzystywać rzemieślników, jak dziś? Dawniej większa część rzemieślników miała swój domek i choć trochę pola, a przynajmniej ogród. Dziś czem są po większej części rzemieślnicy? Oto poddanymi żydów, gdyż na nich pracują
Jest jeszcze całkiem ciekawy passus dowodzący, że to nie Prusy zniosły na ziemiach swojego zaboru pańszczyznę, tylko Napoleon, ale to już jest taka ekwilibrystyka umysłowa i żonglerka faktami, że tylko odnotuję argument (z cyklu: a u was Murzynów biją) - że “Szymański grubo się myli i sieje niezgodę w narodzie, bo jakżeż Prusacy mogli znieść pańszczyznę, skoro u nich większy wyzysk i niewola panowały”, co jako oczywistość dowodu nie wymaga.

poniedziałek, 21 grudnia 2015

Przewodnik po Stanach Zjednoczonych do użytku polskich imigrantów

Rok 1912. Stowarzyszenie Córek Amerykańskiej Rewolucyi Stanu Connecticut wydaje “Przewodnik po Stanach Zjednoczonych do użytku polskich imigrantów” (w opracowaniu Johna Fosterra Carra).
Prawo Stanów Zjednoczonych wzbrania wstęp obcokrajowcom, którzy są idyotami, mają nierozwinięte władze umysłowe, epileptykom, cierpiącym na pomieszanie zmysłów, [...] nędzarzom, zawodowym żebrakom, osobom podlegającym suchotom, jak i innym zakaźnym chorobom [...]
Większość stacyi kolejowych w Ameryce posiada oddzielne przedziały dla mężczyzn i kobiet. Mężczyźni mają prawo przebywać w przedziale dla kobiet, jeżeli tylko wstrzymują się od palenia tytoniu i plucia.
Zbrodnią jest napisać, przesłać lub doręczyć komuś list lub kartę pocztową, chociażby nie zawierała pogróżek, lecz obliczona była na sprawienie przykrości komukolwiek. Najwyższa kara wynosi rok więzienia. Sprzeciwia się również prawu domaganie się zapłacenia długu odkrytą kartą pocztową. Kodeks karny, paragraf 551.  
Stanowi zbrodnie mieć we posiadaniu jakiekolwiek bilety loteryjne, przedsiębiorstw loteryjnych w tym kraju, czy też za granicą. Kodeks karny, paragraf 957. [...]
Zbrodnią również jest niewłaściwe używanie biletów zmiennych (transferów) linij tramwajowych, kolei podziemnych lub napowietrznych, przez kupowanie ich od postronnych osób, lub sprzedawanie tychże komu innemu. Kodeks karny, paragraf 1566. [...] Jest również zbrodnią wyrzucać na ulicę odpadki i inne śmiecie.
Zbrodnią jest zajmować się pedlerstwem, żebraniną, zbieraniem szmat, itd. w towarzystwie dziecka.
Inne doniosłe prawa - Świętowanie niedzieli. Żywność, z wyjątkiem surowego mięsa, może być sprzedawana w niedziele. Sprzedaż trunków alkoholicznych wzbronioną jest w niedziele [...]. Wyjątek stanowią tylko te zakłady, w których trunki są podawane z obiadem lub kolacyją. Wszelkie ugody zawarte w niedziele nie mają wartości prawnej [...].
W Ameryce zawsze można spać przy otwartym oknie. 
Polacy, którzy są naturalizowanymi obywatelami amerykańskimi i mają zamiar udać się do Polski, chcąc otrzymać paszport winni się odnieść do biura paszportowego w Washington D.C., załączając wraz z podaniem swoje papiery obywatelskie oraz sumę $1. Ci, którzy są poddanymi niemieckimi, rosyjskimi lub austriackimi, po paszport zwrócić się muszą do konsula swego państwa, w którymkolwiek większym mieście Stanów Zjednoczonych. [...] Odnośnie do rządu rosyjskiego, trzeba być bardzo uważnym, by wszystkie formalności przepisane przez prawo były w porządku. Polak, poddany rosyjski, musi mieć paszport potwierdzony przez proboszcza parafii, do której w Ameryce należał. Konsul rosyjski nie wydaje paszportu osobom żydowskiego pochodzenia, choćby urodzonym w Rosji. 
Szanuj i kochaj Polskę. Nie wstydź się swego pochodzenia i rodziny. Nie zmieniaj nigdy swego nazwiska. Nie wahaj się składać zeznań w sądzie jako świadek [...]. Polacy są pochopni do użycia gwałtownych środków podczas kłótni. Pozbądźcie się broni i narzędzi morderczych. Nie nadużywaj trunków: w ten sposób będziesz poważanym i pożądanym w Ameryce.

sobota, 19 grudnia 2015

Kradzież w charkowskim banku

Fascynująca lektura - “Z tajników carskiej policji” Arkadija Francewicza Koško (Wydawnictwo ‘Rój’, Warszawa 1926).
Kradzież w Charkowskim banku.
Afera ta wbiła mi się specjalnie w pamięć, zapewne też i dlatego, że była ona ukoronowaniem mojej długoletniej służby (było to przed samą rewolucją). Pamiętam ją też dlatego, że suma zrabowana w banku była tak duża, że w historii bankowości nie zanotowano przedtem nigdy równie wielkiej kradzieży. […]
Wszystkie cechy kradzieży przemawiały za tem, że w tym wypadku działali t. zw. “Warszawscy” złodzieje. Ten gatunek złodziei odbiegał daleko od szablonu naszych niezdarnych rosyjskich złodziejaszków. Złodzieje “warszawscy” byli to dżentelmeni doskonale zwykle ubierający się, żyjący na wielką skalę i uznający tylko pierwszorzędne hotele i restauracje. Wybierając sobie obiekt kradzieży, nigdy nie łaszczą się na drobne zyski. Są uparci, wytrwali i nad podziw cierpliwi. Zawsze uzbrojeni. Pojmani - nigdy nie negują swej winy, spokojnie opowiadają wszystko, ale wspólników nigdy nie sypią. […] 

Rzecz jasna, intuicja naszego dzielnego policmajstra nie zawodzi: sprawcami włamania są panowie Groszek, Majewski i Kwiatkowski. Po stronie prawa działają także nasi rodacy: Linder, Marszałek i Kurnatowski. Ten ostatni za swój udział w rozwiązaniu zagadki otrzymuje order Włodzimierza czwartego stopnia, Linder - awans poza kolejką, a Marszałek musi zadowolić się nagrodą pieniężną.

W tekście kilkukrotnie pojawia się słowo “lichacz” (pierwszy raz korektor poprawił bez sensu na lichwiarz, ale potem zostawił). Kimże jest ów lichacz? Извозчик с щегольским экипажем на хорошей лошади (устар.) - znaczy, wbrew skojarzeniom fonetycznym, woźnicą eleganckiego powozu, zaprzężonego w niezłego konia. Taki rusycyzm - efemeryda.

sobota, 14 lutego 2015

Król i my

Król Bhumibol Adulyadej czyli Rama IX z dynastii Chakri jest obecnie najdłużej panującym monarchą na świecie. Nawet idącej na rekord Elżbiecie II brakuje do Ramy kilku lat, choć nie jest bez szans, bo pochodzi z długowiecznej rodziny. Król ma lat osiemdziesiąt kilka, pokazuje się publicznie rzadko, przemieszkuje głównie w szpitalu i - zdaniem tubylców - ma już “dużo sztucznych organów”. Ewolucję wizerunku monarchy można śledzić na monetach - król w miarę młody jest en face, w miarę starzenia się odwracany jest coraz bardziej profilem. Gdyby doszło do kolejnej emisji bilonu, na przykład z okazji dziewięćdziesiątych urodzin, monarcha najpewniej ukazany byłby od tyłu.


Król otoczony jest publicznym i nieudawanym szacunkiem, obwarowanym zresztą legislacyjnie. Do niedawna z paragrafu o obrazę majestatu skazywano sporadycznie, obecnie coraz częściej, zwłaszcza że sądy stosują definicję rozszerzającą, co oznacza, że ochroną prawną nie jest objęty tylko aktualny monarcha i jego rodzina (i jego liczne biznesy), ale wszyscy historyczni królowie Tajlandii. Doszło do tego, że autor monografii poświęconej jakiemuś XVI wiecznemu królowi został oskarżony, bo ośmielił się napisać, iż ów król był kiepskim władcą i fatalnym strategiem (chodziło o złe rozmieszczenie słonnicy w którejś z licznych bitew z Birmą). Teraz zresztą historię konfliktów z Birmą omawia się dość enigmatycznie, można na przykad dowiedzieć się, że Tajlandia zajęła drugie miejsce w jakiejś tam kolejnej wojnie z sąsiadem (czy coś bardzo podobnego).


Król jest najbogatszym obywatelem Tajlandii, drugim pod względem majątku jest zapewne wytwórca portretów (bilboardów) królewskich, które witają przybysza na każdym kroku. Rankiem w dużych miastach mieszkańcy śpiewają hymn państwowy oddając cześć wizerunkom monarchy - nigdy nie wstajemy tak wcześnie żeby to zobaczyć, ale relato refero.

Następca tronu nie ma dobrej prasy, głównie z powodu wielokrotnych rozwodów, najnowszy odbył się w grudniu ubiegłego roku. Jest już jakaś nowa narzeczona, mieszkająca w Niemczech stewardessa Thai Airways. Czy dojdzie do następnego ślubu, nie wiadomo, na razie panią konkubinę mianowano pułkownikiem lotnictwa, żeby ten ewentualny mezalians nie był aż taki oczywisty. Przepisy dotyczące sukcesji nie są jednoznaczne. Książe ma trzy siostry, ale wszystkie również wielokrotnie rozwiedzione, za wyjątkiem jednej, która jeszcze nie zdążyła wyjść za mąż mimo szóstego krzyżyka na karku.

Ostatnio (maj 2014) odbył się w Tajlandii wojskowy zamach stanu, który w zasadzie jest niewidoczny dla turysty: posterunki wojskowe - podejrzewam - stały przy drogach i wcześniej, widać trochę wojska w miastach (“dyżury junty”). Tubylcy, przynajmniej ci, z którymi rozmawialiśmy, oceniają zamach pozytywnie; wojsko po prostu wzmacnia i pogłębia demokrację, którą wszyscy Tajowie umiłowali ponad wszystko, a nadto wojsko jest mniej skorumpowane niż politycy i policja.

Tajowie uporczywie powtarzają, że są jedynym narodem w Azji, który nigdy nie został podbity przez obce mocarstwo, ale zaraz potem dodają szeptem scenicznym, że to dlatego, że nigdy nie było takiej potrzeby - zawsze szli na ugodę i współpracę. W każdym muzeum eksponowana jest mapa Wielkiej Tajlandii z zaznaczonymi ziemiami, które były oddawane Anglii i Francji w zamian za pokój na następne półwiecze.

Nie lubią żadnych sąsiadów, najmniej nie lubią Laotańczyków (bo język podobny i bo bieda większa - coś na kształt stosunku Polaków do Słowaków). Nie lubią Birmańczyków bo są bezbożni (czy raczej bezbuddni), popędliwi, nerwowi i szybcy (skądś się te przedostatnie miejsca w wojnach musiały brać). Malajowie są bogaci i wydają ostentacyjnie pieniądze, co samo w sobie jest wystarczającym powodem do niechęci. Kambodża to nie kraj, tylko prowincja Tajlandii, poza tym Khmerowie mają okrągłe twarze i nie mówią po tajsku, choć powinni. Chińczycy natomiast, nawet jeśli się nauczą po tajsku, to i tak mówią ze śmiesznym akcentem.

Tajski jest językiem tonalnym, składającym się z czterdziestu kilku spółgłosek i kilkunastu samogłosek. Mimo bogactwa fonetycznego Tajowie nie są w stanie usłyszeć, odróżnić i reprodukować wielu fonemów języka angielskiego. I tak, na przykład, co w naszych uszach brzmiało “pisz pan pan free”, w ustach Taja miało brzmieć “fishtail palm tree” (Caryota mitis). Gdy pierwszy raz usłyszeliśmy o “helicopter Budda”, potraktowaliśmy to jako zabawne przesłyszenie. Gdy usłyszeliśmy tę frazę po raz trzeci, piąty i dziesiąty, podejrzewaliśmy, że mamy do czynienia z bardzo reformowanym odłamem buddyzmu. W rzeczy samej chodziło o “relics of the Buddha” (umieszczane w co ważniejszych pagodach). W restauracji kelnerka proponowała nam zamiast ryżu wszy do curry (“Lajs? Lajs? You want lajs?”). Przy tych wszystkich ograniczeniach Tajowie uważają się za absolutnych poliglotów, zdolnych do biegłego opanowania wszystkich języków (w odróżnieniu od takich, na przykład, Chińczyków czy Japończyków).

Dobre wiadomości w następnym odcinku (“Sto watów”).

piątek, 9 stycznia 2015

Janosik - historia prawdziwa

Powszechnie znamy to uczucie towarzyszące momentowi, w którym wszystkie wątki zaczynają splatać się w jedną całość. Różnie to bywa, w kryminałach najczęściej na przedostatniej stronie, w życiu zazwyczaj po czterdziestce, a u Bergmana przeważnie w drugiej albo i trzeciej godzinie.

Mnie splotło się teraz, a to za sprawą Bolesława Wallek-Walewskiego i jego dzieła pod znaczącym tytułem "Pomsta Jontkowa". Pamiętamy wszyscy pohańbioną Halkę i te liryczne frazy ("O mój maleńki, chodź do trumienki..."), a zaraz potem dramatyczny okrzyk "Ha! Dzieciatko nam umiera, z głodu umiera..." (choć najczęściej z metryki obsadzanych sopranistek wynika, że to raczej wnuczątko, a i domniemana matka na szczególnie zagłodzoną nie wygląda, a wręcz przeciwnie).

Więc jednak okazało się, że dzieciątko przeżyło matkę (a także i ojca). Przezorny Jontek oddał je na wychowanie żydowskim zakonnicom, które wykierowały chłopca na komunistycznego prokuratora. Niestety, w wyniku lustracji i dekomunizacji Janusz junior stracił materialne podstawy swojego bytu i jął się - początkowo drobnych - kradzieży. Od rzemyczka do koniczka - później przybrał ksywę Janosik i przystał do mafii, a co było dalej, to wszyscy wiemy, chociażby z serialu Passendorfera.