"Przysmaczki polskiej kuchni przez Fruzię z Kucharzewa Kucharkiewiczównę, dawną kuchareczkę pani Kucharowskiej", Warszawa 1850, w drukarni pod firmą Juliana Kaczanowskiego przy ulicy Senatorskiej numer 463. Biblioteka Narodowa podaje, że pod pseudonimem autorki (Fruzi) kryje się Zenonim (!) Ludwik Ancyporowicz. Autor dedykuje swoje dziełko (20 stron) "podniebieniu i żarłoczności gastronomów" i sumituje się we wstępie, że:
Czytać i pisać tylko nauczona, a zawsze rądlom szczerze poświęcona, niemiałam nawet czasu myśleć o Słowackim i jego dziełach, o których dziś jako emerytka, a tem samym swobodniejsza - dowiaduję się.Autor(ka) wskazuje jednocześnie księdza Bakę jako źródło swoich inspiracji poetyckich. A tak, poetyckich, gdyż mamy do czynienia z książeczką kucharską napisaną - po części przynajmniej - mową wiązaną. Autorowi obca jest fałszywa skromność: dziełko, choć nieduże, "nader jest pożyteczne pod względem moralnym i gastronomicznym". Skupiwszy się raczej na aspekcie moralnym, odnotuję tylko przepis na:
Pasztet z młodych wróbli. Szkodliwe to dla stodół, pola i ogrodów ptastwo, dla szczęścia gospodarzy i ogrodników, znalazło na koniec zasłużoną zgubę w żołądkach gastronomów, jeżeli następnym sposobem przyrządzone będzie. Przypuściwszy, że 10 osób przy stole ma siedzieć a na jedną przeznaczając 4 wróble - potrzeba wziąść [sic! Pawłowicz!] ich 40 i oczyściwszy z pierza, a łapki i łebek odciąwszy, każdego zawinąć w listek słoniny młodej i tak delikatnie jak papier pocztowy z Jeziornej krajanej - nastepnie wszystkich zagnawszy do rądla jak do stodoły, gdy dostatecznie w nim się wyświergoczą na ogniu - wydobyć i zrzóciwszy słoninę, włożyć do drugiego rądla wyklejonego drożdżowem ciastem, a przesypawszy pieprzem, angielskim zielem, goździkami, i.t.d. zasklepić tegoż samego rodzaju ciastem - a upiekłszy w piecu, wyrzucić jak babkę na półmisek - a podziękowawszy Bogu za ten wynalazek pożyteczny dla żołądka, podniebienia, ogrodów, pola i stodoły, jeść z tem silnem przekonaniem, że kto tak nieje zrobionej wróbliny, ten nigdy smaku nie pozna zwierzyny.A teraz obiecane nauki moralne, na użytek świeżo przyjmowanych na służbę kucharek, kucht, podkuchennych i wszelkiego innego personelu gastronomicznego:
A wódka, napój to straszny, przeklęty, jak lejesz w gardło, idzie w łeb i pięty. Oko się zmruży, niedojrzy, zniweczy: zpsują się sosy, mięso nieupieczy. [...] Za drzwi domowe z rądla nie wynoś pańskiego i nie karm pańską strawą kochanka swojego. [...] A przede wszystkim zalecam ci dobra dziewucho, a nawet proszę uśilnie, abyś mi nigdy nie czytała w kuchni, szczególnie zaś poezyi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz