Krótkie sprawozdanie z jeszcze krótszego weekendu.
Zdjęcia tutaj.
A mapka tu.
W częściach dwóch: kanadyjskiej oraz amerykańskiej.
A wszystko obficie ilustrowane zdjęciami.
Dorocie przydarzyła się konferencja organizowana przez uniwersytety Sorbonne i Nanterre, a ja poleciałem wraz z nią w charakterze +1 aby zlustrować stan przygotowań przedolimpijskich (które zresztą bardziej przeszkadzają niż pomagają: część ścisłego centrum jest zamknięta, tak jak niektóre stacje metra). Co widzieliśmy i przeżyliśmy opisaliśmy tutaj.
Link do zdjęć - a poniżej tradycyjnie jedno na zachętę.
Na Boże Ciało przenieśliśmy nasze boskie ciała do Bukaresztu - za główne uzasadnienie mając to, że nigdy wcześniej tam nie byliśmy (nie licząc przesiadki w drodze z Lizbony do Warszawy lata temu.
Sprawozdajemy się pod tym linkiem, a zdjęcia zainteresowany czytelnik znajdzie tam (tradycyjnie jedno spodem na zachętę).
Tutaj zaś mapka: https://www.google.com/maps/d/edit?mid=1t-ZNFB6e4rS4gmGEyjf-Cs0yxODQ6mE&usp=sharing (na czerwono miejsca, gdzie już byliśmy poprzednio, na fioletowo nasz obecny „urobek“, a na żółto - lista życzeń)
Zwykle podróżujemy razem, ale czasami trochę oddzielnie (zazwyczaj z przyczyn zawodowych), czego ślady skrupulatnie opisane zostały.
Zdjęcia zaś pod tym linkiem. A z prologu tutaj.
Od dawna obiecywaliśmy sobie częściej odwiedzać Wielką Brytanię - i nadeszła ta chwila, w której ową obietnicę zaczęliśmy realizować.
Zdjęcia (jedno poniżej na zachętę)
Spodobało nam się tak, że szybko wróciliśmy - na marsylskie lotnisko, ale nie do Marsylii.
Czego opis pod tym linkiem, a zdjęcia tutaj (na zachętę jedno poniżej).
Po ośmiu (jak ten czas...) latach wróciliśmy do Indii, ale tym razem zaczęliśmy na południu (Tamil Nadu), potem przejechaliśmy do Kerali, a zakończyliśmy Bombajem.
Zdjęcia pod tym linkiem (jedno na zachętę poniżej), a mapka poglądowa tutaj.
Kolejny kawałek Hiszpanii, którego krótkie opisanie tutaj, a zdjęcia gwoli ilustracji tam. Tradycyjnie, jedno na zachętę poniżej
Casa Navas (klatka schodowa), Reus |
Dawno - bardzo dawno - lat temu nie pamiętał ile, opowiadał dziadek, że w naszych stronach plądrowali pogańcy. Straszny miał to być naród. Ludzie na wieść o Tatarach porzucali osady, dobytek - a życie chronili po debrach i wertepach, co dalej od szlaku, którym dzicz ciągnęła. Tego razu wypadła im droga tędy. Tymczasem wskutek długotrwałych, wiosennych deszczów Słucz wystąpiła z brzegów. Pogańcy spalili wioskę. Potem rozbili obóz i tak czekali na spadek wody. Wpław rzeki nie mogli odrazu przebyć. Nie wiadomo, jak długo Tatarzy popasali. Dosyć, że na polu, gdzie obozowali, wyrosły dziwne, karłowate krzaki. Do tych pór ich u nas nie było. Mało kto zwracał uwagi na nie, ale jak zakwitły - bardzo silnie woniały i czepiały się uparcie odzienia. Jakoś na prażnik dziewczęta ze sąsiedniej wioski, co to teraz po tamtej stronie, a kiedyś do Polski należała nazbierały tych kwiatów i przybrały ołtarz w cerkiewce. Dopust boży sprawił, że wtedy akurat spłonęła w nocy cerkiewka, a stary batiuszka umarł. . We wsi zwołali schód. Długo dochodzili przyczyny nieszczęścia, aż pokazało się, że córka diakona, niejaka Pałaszka - przybrała ołtarz i carskie wrota tatarskim zielskiem. Tu przyczyna! - oznajmił dziad-prowodyr, najstarszy wiekiem we wsi. Pałaszka winna! Jakże święty ikonostas przybierać plugawym zielem? Wiadomo - od pogańców nie można dobrego się spodziewać... - Nazbierano dużo - bardzo dużo tego ziela, zwalono na kupę i na niej spalono dziewczynę. Dlatego co roku wyrywa się z korzeniami krzaki i pali, by nie było nieszczęścia.
pojechaliśmy do majątków po tatusiu. Cudnie tam jest, takie wielkie bory cieniste, jak puszcze, w nich przedziwne krzewy kolczaste, żółto kwitnące, azalje się nazywają; duże, pojedyńcze i po kilka na gałęzi, kielichy pomarańczowe, lepkie u osady i z białem piórkiem w środku. Wszystkie lasy podszyte są gęsto azalją, zapach silny, piękny, aż odurzający. (tom 1, rozdz. III)
Tam teraz kwitną azalje: żółto-pomarańczowe, strzeliste kielichy lepkie z białem piórkiem w środku, nęcące czarem kształtu, bogactwem barwy i przepychem woni. Jakiż tam teraz aromat w borze z bujnych krzewów azalji, które wśród podłużnych liści ciemno-szmaragdowych, na wysokich łodygach uzbrojonych w kolce, panują na parterze lasów. Pyszne, królewskie podszycie sosen tytanów, sięgające wysoko, jakby do kolan tych masztowych kolosów. Krzewy azalji, gdy wyrosną bujnie, potrafią skryć w swym gąszczu jeźdźca na małym włochatym koniku chłopskim. (tom 2, rozdz. XXVII)
Widywała go często przy stołach gry w otoczeniu pięknych kobiet w stylu dawnej Lory, obecnie już nie pysznej kurtyzany, lecz wypędzonej przez męża i rozwiedzionej, zwykłej, upadłej kokoty kasynowej. Po orgjach zmysłowych z francuską heterą, wyzuty z wszelkich etycznych i ludzkich względów pastwił się nad żoną, opluwając ją resztą swych żądz nienasyconych, ohydnych. Anna pozbawiona zupełnie sił, woli własnej i pieniędzy, była jak prosta nędzarka w jego niewoli, żebrząca litości u swego tyrana, już nie dla duszy, ale dla ciała. Sam zdeprawowany doszczętnie ciągnął żonę do ostatecznej ruiny moralnej, chcąc ją wtłoczyć we własne błoto. Pochłonął ją jak hydra, zostawił włókno, zabite duchowo, bez wiary, bez krzty dawnych złud, nadziei, z resztkami fizycznych sił i zarodkiem nieuleczalnej choroby piersiowej. Gdy stała się już dla niego ciężarem bezużytecznym, cieniem ludzkim, gdy w rozpaczy porwała się raz na swe życie, wówczas odwiózł ją z Paryża do Hurlestone-House, chorą prawie beznadziejnie, kopnął ją jak psa zdychającego, zostawiając pod opieką najętej pielęgniarki.
Trufle musiały rosnąć w Polsce przed wojną, bo poradnik kulinarny Marii Disslowej „Jak gotować?” z 1931 (Wydawnictwo Polskie Rudolfa Wegnera, Poznań) zawiera przepis następujący:
Trufle w konserwieOczyszczone trufle wkładać całe do słoja, większe rozkroić na kilka części, zamknąć słój hermetycznie na gumce, po czym gotować, wstawiwszy w garnek z wodą przez 1,5 godziny. Trufle suszone tracą na wartości, ponieważ wietrzeją. Konserwowane w słojach są jak świeże. Można trufle dusić w całości pod pokrywą nie dodając wody, gdy obciągną się, przełożyć do kompotowego słoja, zamknąć szczelnie, gotować jak powiedziano. W ten sposób więcej trufli wejdzie do słoja.
21 VII 1948. Środa wieczórBawiła u nas przez dwa dni Hanka Suchecka, a wczoraj zjawiła się (pierwszy raz po wojnie) Julka Iwańska (córka polowego Kaczmarka, opisana przeze mnie w "Najdalszej drodze", w "Zdobyciu serc" i w "Nocach i dniach"). Razem z rodziną Józefa Targowskiego (z Winiar sandomierskich, Czyżewa etc.), dzierżawiącego teraz Gródek pod Wiązowną, przebywa w owym Gródku. Jak się okazuje była to posiadłość prof. Stefana Bryły, rozstrzelanego przez Niemców w jednej z pierwszych egzekucji publicznych. Została po nim... wielka hodowla trufli, która acz zaniedbana już, wciąż wydaje owoce tak, że Julka przywiozła nam całą wielką torbę owych trufli. Pokrajane na plasterki suszą się teraz w piecyku. […]16 IX 1948. Czwartek[…] Przy rozmowie o truflach przywiezionych przez Julkę z "Najdalszej drogi" przeczytałam z Ćwierczakiewiczowej przepis na sos truflowy. I nagle skrystalizował się pomysł na opowiadanie. Te trufle w Gródku pod Wiązowną uprawiał namiętnie prof. Stefan Bryła. Został on rozstrzelany w jednej z pierwszych egzekucji ulicznych. Obecnie mieszka w Gródku Józef Targowski, u którego Julka była za gospodynię, gdy byli magnatami ziemskimi, i jest do dziś dnia, kiedy są nędzarzami prawie. Trufli już nikt nie hoduje. Ale się dalej plenią same.
- Słuchaj, wiesz, co Naścia przywiozła? Trufle!
- Trufle? Czy u nas są trufle? - zdziwiła się obojętnie Joanna.- A właśnie, że są! Są proszę panny Joanci - ogłosiła Naścia z tym osobliwym akcentem i wyrazem tryumfu, który Joanna tak dobrze znała. Naścia o wszystkim zawsze oznajmiała z tryumfem, jakby w ogóle świat i życie były przez nią zrobionym i obwieszczonym odkryciem.- Popatrz! - krzyczała Ewa, wysypując na stół z woreczka suszone trufle. Były pokrajane w talarki, których brzegi wysychając ładnie się powyginały, jakby je kto nakrochmaliwszy ururkował. Talarki były czarne z białawą obwódką skórki.- Patrz, Joaśka - śmiał się Tomyski, bawiąc się tymi krążkami. - Wyglądają jak stroik, pamiętasz, który nasza babcia kładła na szyję. Coś takiego z żabotem. Takie właśnie talarki z czarnego tiulu z białą koroneczką po brzegach.
- Państwo pewno wiedzą, jaka to smaczna przyprawa - zachwalała Naścia. - Ja to jadłam we Francji. Teraz, jak się tak biednie je, to się przyda taka dobra przyprawa. - Wiecie, że ładnie pachną.- Bardzo ładnie. I Naścia je tak ślicznie pokrajała. Aż szkoda będzie psuć te krążki. - Ale na co im przyszło. Będą dosmaczać, powiedzmy, pęczak ze słoniną. Wszystko się deklasuje - gadali piąte przez dziesiąte.- Szkoda, że teraz nie mam czasu - zmartwiła się Naścia, roziskrzonym okiem podziwiając dzieło radości, które sprawiła. - Ale kiedyś naumyślnie przyjadę, żeby panią Ewcię nauczyć, jak to się przyrządza.
- Dlaczego Naścia nie ma czasu? Jeszcze dziś na kolację byśmy przyrządzili. A potem Naścia by u mnie przenocowała.- Nie, gdzie ja bym tam mogła nocować. Za godzinę mam pociąg na Miłosnę. A ta pani, gdzie teraz jestem…- Zaczekajcie - przerwała Ewa. - Ja mam przecież książkę kucharską. Jeszcze po matce Stefana. Zaraz, zaraz... tylko gdzie ja podziałam tę moją Ćwierciakiewiczową. […]
Ewa wróciła impetycznie z grubym tomem książki kucharskiej. - Znalazłam, ale z trudem. Bronka wyrzuciła biedną Ćwierciakiewiczową z szuflady kredensu. Bo też mało mamy z niej teraz pociechy. Nie parała się przepisami na żurek, owsiankę, zupę fasolową i galaretę ze skórki od słoniny. A to teraz, wie, Naścia, nasze najwystawniejsze dania.- Daj, pokaż, ja znajdę - zapalił się Tomyski.- Nie, czekajcie, słuchajcie. Zaraz! Najpierw ogólnie o sosach... Podniósłszy do góry palec, Ewa przeczytała z namaszczeniem: - "Mylnym jest mniemanie, jakoby sosy mogły w dobrej kuchni zajmować miejsce poślednie."- To jest, proszę pani Ewci, racja. Dobry sos...- Żeby to wszystkie mylne mniemania dały się tak przekonywająco jednym zdaniem prostować! - śmiał się Tomyski. - Jedź dalej!- Zaraz... "Sos pieczarkowy"... pieczarkowy... Nie widzę trufli... Może nie w sosach. Owszem! Jest! Jest! "Sos truflowy". Ale! Ale! I tu jest wstęp filozoficzny. "Nie każdy - czytała Ewa - zna sos truflowy, a tym mniej robić go umie..."- Słusznie! Ale pani Anastazja umie! - Józek, nie przeszkadzaj!- "Na cztery osoby wziąć łyżkę masła, zagotować, wsypać łyżkę palonej rumianej mąki, rozprowadzić tęgim bulionem..."- Tęgim bulionem! "Ach gdzie, ach gdzie, ach gdzieście się podziały, młodości mojej sny..." - zaśpiewał Tomyski. - Pani Naściu, czy pani pamięta jeszcze, jak wyglądał "tęgi bulion"? Taki, co to go się krajało...- A właśnie, że pamiętam...- Dajcież przeczytać, uspokójcież się. Przecież to jest chwila wtajemniczenia!- "...tęgim bulionem i wlać łyżkę smaku z konserwowanych albo suszonych trufli, lub jeśli są świeże..."- Nie ma! -- "... to ugotować trzy sztuki w winie czerwonym..."- Miewamy tylko alasz!- Milcz, zbóju!- "...w winie czerwonym, a następnie wlać to wino w sos. Dla złagodzenia ostrego smaku ugotować jedną prawdziwą francuską śliwkę czarną na miękko, rozetrzeć ją łyżką wraz ze skórką na maść, dolewając sosu, wymieszać razem i przefasować przez sito. Owa śliwka podnosi wybornie smak sosu". - Amen! Co za cudna literatura. I cóż, pani Anastazjo?...- Dajcie spokój z tą uroczystą Anastazją! Od księdza przy chrzcie nikt jej tak nie nazywał!- Już daję spokój. Cóż pani na to, pani Naściu?Ewa i Józef pękali po prostu ze śmiechem, Joanna wyszła z ogarniającego ją stanu zamglenia i też śmiała się rozbawiona.Golikowa patrzyła na nich i uśmiechała się niepewnie. - To jest dobry przepis - rzekła wreszcie z powagą. - Ale już jak ja byłam we Francji, to się tak nie pieścili z tymi truflami. We Francji dobrze jedzą, leciutko tak, a smacznie. Tylko że już od tamtej wojny to już ludzie tak o każdą szczegółę nie dbają przy gotowaniu, jak dawnymi czasy.- No, dbają o inne rzeczy. O to, żeby wszyscy mieli co jeść - zauważyła Joanna.- Żeby wszyscy, ale byle jak. Ale żeby każdy miał co zjeść dobrze, a ładnie, to tego nie poradzą. I mało komu już o to idzie, żeby tak jadł. Chapią i spokój - osądziła Naścia.
- Ale to rzeczywiście ciekawe, skąd pani Naścia te trufle wynalazła? - zastanowił się Józef. - Gdzie one u nas rosną?- Jak to, nie pamiętasz? - przypomniała mu Ewa. - W lasach pod Otwockiem było ich pełno. Tylko nie wiedzieliśmy, że to prawdziwe trufle, bo w atlasie z grzybami były trochę inne. I one nie każdego roku się pokazują.- Ja państwu coś powiem - Naścia mierzyła ich życzliwym, ale krytycznym spojrzeniem. - Tam, gdzie ja teraz jestem, to one się zawsze pokazują. Jak ciepła zima, to do grudnia można je zbierać. I one są prawdziwe, chociaż nie takie czarne po wierzchu jak francuskie. Bo mąż tej pani, co ja u niej teraz jestem, to on się na tym znał, a on okropnie lubił te trufle. I tak dbał, żeby się zawsze rodziły. Nawet próbował je mieć na inspekcie w ogrodzie. On się już na tym znał. Był profesorem i wiedział, co potrzeba, żeby się te grzyby truflowe pokazywały. Ten mąż tej pani Pawęciny.- Tej pani jak? - spytała Joanna. Zrobiło jej się słabo.- Pawęciny. Pawęta się nazywał, Henryk. Ten jej mąż. Jego szkopy rozwaliły niedawno. W grudniu przede święty. Był na czerwonym ogłoszeniu. Był, był.
I teraz wracamy w czasy trochę bardziej współczesne, do tej włoskiej wizyty i suczki Ariel. Ktoś w Instytucie musiał na świeżo czytać Dąbrowską, bo zapakował Włochów ze psem do samochodu i pojechali do Otwocka. W urzędzie gminy ustalili, gdzie dokładnie mieszkał Bryła i tamże się udali. Obecni mieszkańcy nieco się zdziwili, gdy do ich drzwi zapukali jacyś mundurowi w towarzystwie obcokrajowców i psa - ale dali sobie wszystko wytłumaczyć i pozwolili Arielowi na swobodne wykopki. Okazuje się, że po siedemdziesięciu latach trufle sobie nadal tam rosły jak gdyby nigdy nic.
Dawniej uprawa sztuczna trufli nie zdawała się nawet możliwą, obecnie zagadka pod tym względem została rozwiązaną, tak iż we Francyi jak już wspomnieliśmy przemysł ten w wysokim stopniu okazuje się rozwinięty. Poprzednie usiłowania w rozmnażaniu trufli przez porzucanie cząstek tychże na grunt okazały się zawodne, przeto jako powodujące straty dla właściciela poświęcającemu się temu przemysłowi zostały zupełnie zarzucone. Następne doświadczenia wskazały zupełnie inną drogę; sposób dość prosty, bo ograniczający się na wysiewie w gruncie odpowiednim żołędzi i wyhodowaniu 12 do 20 letniego zagaju dębowego, pod którym już ciągle trufle rozwijać się mają. […] Sztuczne rozmnażanie trufli, tego najsmakowitszego zapewnie z pomiędzy wszystkich gatunków grzybów i zarazem tajemniczego rodu skrytopłciowca jest jedną z najwięcej zajmujących nowych zdobyczy nauki i rolnictwa.
Uciekając od polskiego nagrobkowania vel grobbingu wróciliśmy na chwilę do Grecji, co opisane tutaj, a zilustrowane tam.
Tradycyjnie jedno zdjęcie na zachętę poniżej.
Niezbyt oczywisty wybór na długi sierpniowy weekend - ale ciekawie, co opisane tutaj.
Zdjęcia pod tym linkiem - a tradycyjnie jedno na zachętę poniżej.
A tutaj jeszcze mapka, żeby sobie dodatkowo zwizualizować.
Bardzo rzadkie są przykłady, że główny bohater Nowego Testamentu „wyszedł z nerw” i zareagował impulsywnie. Ale jednak są. Mt 21:18-19 (Wracając rano do miasta, uczuł głód. A widząc drzewo figowe przy drodze, podszedł ku niemu, lecz nic na nim nie znalazł oprócz liści. I rzekł do niego: «Niechże już nigdy nie rodzi się z ciebie owoc!» I drzewo figowe natychmiast uschło). Przyczynę objaśnia racjonalnie drugi Ewangelista (Mk 11:13): A widząc z daleka drzewo figowe, okryte liśćmi, podszedł ku niemu zobaczyć, czy nie znajdzie czegoś na nim. Lecz przyszedłszy bliżej, nie znalazł nic prócz liści, gdyż nie był to czas na figi. A trzeci (Łk 13:6-9) informuje, że w kwestii owocowania fig nasz bohater zachowywał przy innej okazji zupełnie stoickie podejście: I opowiedział im następującą przypowieść: «Pewien człowiek miał drzewo figowe zasadzone w swojej winnicy; przyszedł i szukał na nim owoców, ale nie znalazł. Rzekł więc do ogrodnika: „Oto już trzy lata, odkąd przychodzę i szukam owocu na tym drzewie figowym, a nie znajduję. Wytnij je: po co jeszcze ziemię wyjaławia?” Lecz on mu odpowiedział: „Panie, jeszcze na ten rok je pozostaw; ja okopię je i obłożę nawozem; może wyda owoc. A jeśli nie, w przyszłości możesz je wyciąć”». (Wszystkie cytaty biblijne – o ile nie zaznaczono inaczej – pochodzą z Biblii Tysiąclecia).
Część I (Pireus- Efez - Klaros)
Część II (Didyma - Milet - Magnezja - Nysa - Afrodyzja)
Część III (Hierapolis Pamukkale - Laodikea - Sardes - Pergamon - Alexandria Troas)
Część IV (Troja - Smitheon - Assos - Klazomenai - Teos - Eretria)
Zdjęć tysiąc z okładem, a jedno na zachętę poniżej.