[…] Yet in the long years liker must they grow;
The man be more of woman, she of man;
He gain in sweetness and in moral height,
Nor lose the wrestling thews that throw the world;
She mental breadth, nor fail in childward care,
Nor lose the childlike in the larger mind;
Till at the last she set herself to man,
Like perfect music unto noble words;
And so these twain, upon the skirts of Time,
Sit side by side, full-summed in all their powers,
Dispensing harvest, sowing the To-be,
Self-reverent each and reverencing each,
Distinct in individualities.
[Streszczenie dla nielęgłydżowych: Pitu-pitu, wiktoriański podział ról płciowych. Na deser po całym życiu harówy w zaprogramowanym posiadanymi genitaliami kieracie – odpowiednio: on kasa, ona dzieci – można liczyć na odrobinę równości w późnej starości.]
Zupełnie osobno, przeczytałam też świetną książkę o historii Imperium, autorstwa niejakiego Jamesa Morrisa pt Heaven’s Command. Mądre, błyskotliwe, od wydania w 1971 uleżałe jako klasyk tematu.
I nagle małe światełko w mózgownicy – ejże, czy to nie jacyś krewni? Wujaszek Google z uśmiechem podał, że i owszem, nawet bardziej niż krewni, konkretnie ta sama osoba. W dodatku dorzucił kilka sensacyjnych przypisów, że 23letni James poślubił był w 1949 roku pewną Elizabeth, córkę plantatora herbaty i (zanim jednak doszedł do wniosku, że jest Jan) spłodził z nią piątkę potomstwa. Oczywiście, Elizabeth nie pozostała żoną Jan, bo jak, i dwie (teraz już) panie rozwiodły się po 15 latach małżeństwa. Zgroza – panie – ruja, porubstwo, Sodoma i Gomora oraz cierpiące ponad ludzką miarę żona-i-dziatki bezdusznego zboczeńca…
Zaraz, zaraz…
Otóż, ehem, panie nigdy się nie rozstały. Dały się administracyjnie zmusić do rozwodu, ale rozpadu związku i oczekiwanej przez Zacnych Mieszczan zamiany miłości na nienawiść nie dały sobie wbić do głowy. Życie toczyło się jak dawniej, tyle, że zamiast Jamesa pojawiła się Jan. A w 2008 roku, kiedy tylko stało się to możliwe, panie ponownie wzięły ślub. Nie wierzycie? Poczytajcie...
Mała, ludzka historyjka, która sprawia, że zaczyna się wierzyć w ludzi. I cieszyć się, że „wartości wiktoriańskie” odeszły z królową Wiktorią (to, że ona sama niewiele miała z nimi wspólnego, to już temat na inną opowieść).
6 komentarzy:
nadzieja umiera ostatnia. Przypomniałaś mi (przeżytą przed 10 laty) historię, jej bohaterem był mój przyjaciel Johen B. , scenopisarz, fotograf i reżyser. Po dokonanej (operacyjnie) zmianie tożsamości na odwrotną stał się uroczą Jackie B. - pozostając jednak w starym związku. Na pytanie, jak to funkcjonuje, odparł: "świetnie, zawsze już podejrzewałem, że jestem lesbijką"
Powiedziałbym: blogosfera nie jest już tym, czym była przed 3 laty.
telemachu, wierzę, że masz rację, ale nie chwytam związku uwagi z drugim komentarzem a - czy też z wpisem Doroty...
Od tygodnia zastanawiamy się nad tym samym. Telemachu, o co Ci chodzi?
Ach, dopiero teraz zauważyłem. Przepraszam. Chodziło mi o to, że tekst jest cudny, temat (może nie dla mnie, ale dla wielu) kontrowersyjny, a rezonans zerowy. Przed dwoma laty jeszcze rozpętał by się lekki szkwał.
Moja opóźniona reakcja też się w ten trend wpisuje. Przed dwoma, trzema laty byłoby to nie do pomyślenia.
Telemachu, dzięki za wyjaśnienie. Ja się w sumie cieszę, że "nasza chata z kraja" i że przeważającą większość oszołomów tematy typu opera śmiertelnie nudzą. Jeszcze by ich tu brakowało...
Prześlij komentarz